Sformułowanie ”Konsultacje społeczne” robi w Polsce zawrotną karierę. Mówi się o nich w kontekście ustawy refundacyjnej i sprawy ACTA, w związku z problemem podniesienia wieku emerytalnego, a ostatnio nawet budowy elektrowni atomowej w Gąskach. Mają uspokoić ludzi i zapobiec blokadzie reform. Jednak spotkania, które dotychczas się odbyły – w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w sprawie ACTA, w budynku warszawskiej giełdy w sprawie reformy emerytalnej, w Sejmie z posłankami PO i Parlamentarną Grupą Kobiet – były bardziej wydarzeniami medialnymi, inicjującymi dialog społeczny, niż konsultacjami. W dodatku chaotycznymi, bo przygotowanymi w pośpiechu.
Spotkania, które dotychczas się odbyły, w zasadzie nie mogą uchodzić za „konsultacje społeczne”. To raczej błądzenie w społecznej mgle. W Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w sprawie ACTA, w budynku warszawskiej giełdy w sprawie reformy emerytalnej, w Sejmie z posłankami PO i Parlamentarną Grupą Kobiet mieliśmy do czynienia z wydarzeniami medialnie wyrazistymi, jednak obarczonymi błędami ze względu na prowadzone w pośpiechu przygotowania i niedostatki w organizacji oraz moderacji.
Ta wielka improwizacja ma swoje korzenie. Polska demokracja ostatnich 20 lat nie celowała w partnerskich rozmowach z obywatelami. Choć rewolucja „Solidarności” z początku lat 80. przyniosła pewne wzorce, to jednak nie mogły one znaleźć kontynuacji. Pierwsza dekada wolności upłynęła w duchu iście antyobywatelskim. Była świetną ilustracją słów klasyka teorii demokracji, który pisał, że rządzić powinny elity polityczne, jako te, które do sprawowania władzy są przygotowane. Zaś obywatelom, którzy nie mają wiedzy o tym, jak działa polityka, wypada jedynie raz na kilka lat oddać swe głosy – w dosłownym sensie – w wyborach powszechnych. Instytucje działały raczej prawidłowo, partie zmieniały się przy władzy, z punktu widzenia systemowego polskiej demokracji nic nie brakowało. Istnieją jednak inne podejścia do demokracji – zgodnie z nimi, ten system rządów jest lepszy, pełniejszy, gdy przyczynia się do wszechstronnego rozwoju obywateli, a nie sprowadza ludzi tylko do roli przydatnych automatów.
Co w zamian?
Lata dwutysięczne przyniosły ze sobą rozkwit organizacji obywatelskich różnego rodzaju. Według danych Stowarzyszenia Klon/Jawor w Polsce działa blisko 100 tysięcy NGO-sów (sic!). Wiedza i zainteresowanie Polaków tymi organizacjami – a często choćby ich istnieniem – są jednak znikome. Może to jeden z powodów, ze względu na które społeczeństwo obywatelskie i politycy w Polsce wciąż nie nauczyli się ze sobą komunikować. Trudno zatem mówić o tym, że Polacy po prostu wejdą w zapowiadany kilkakrotnie przez szefa polskiego rządu wielki dialog społeczny na temat reform.
To ostatnie byłoby nie lada wyzwaniem – nie chodzi tu już bowiem o wymianę uwag przy smacznej parówce na postoju „Tuskobusu”, ale merytoryczną dyskusję o konkretnych planach. Aby mu sprostać, warto wrócić do sedna konsultacji społecznych. W stosowanych naukach społecznych oznaczają one realizację szczegółowo przygotowanego planu rozmowy z umiejętnie dobranym – i starannie przygotowanym – gremium obywateli. Przykładów mamy pod dostatkiem.
Prawdziwe zaangażowanie, czyli konkrety
Spośród metod, polegających na konsultacjach z ekspertami, bardzo dobrze znana jest na przykład „metoda delficka”. Antyczne skojarzenia są tu jak najbardziej trafne. Metoda została tak nazwana od greckich Delf, tym razem jednak zamiast pogrążonej w narkotycznym odurzeniu Pytii, właściwej (i precyzyjnej) odpowiedzi mają w niej udzielać… starannie dobrani eksperci. Ich zadaniem jest prognozowanie konsekwencji danego rozwiązania czy ustawy. Konsultacje składają się z kilku rund. W każdej z nich uczestnicy wypełniają kwestionariusze, a odpowiedzi są następnie dyskutowane i wzajemnie konfrontowane. Celem warsztatu jest, by po kilku rundach między ekspertami zapanował jakiś stopień konsensusu i by wypracowali coś w rodzaju jednej, „poprawnej” odpowiedzi. Metoda ta bywa wykorzystywana w procesach decyzyjnych związanych z polityką społeczną czy reformami zdrowia. Co więcej, jej konstrukcja pozwala na zorganizowanie konsultacji przez Internet i budowanie w ten sposób zrębów polskiej e-demokracji. Przykładem aplikacji, która to umożliwia, jest choćby DEMOS (od Delphi Mediation Online System), którego prototyp był prezentowany na Trzecim Międzynarodowym Forum Demokracji Elektronicznej w Paryżu w 2002 roku.
Z kolei metodą opartą na wyłanianiu reprezentacji społecznej, stosowaną z powodzeniem w kilkudziesięciu krajach, od USA i Europy Zachodniej po Chiny, jest tak zwany sondaż deliberatywny. Jego wyjątkowość względem innych metod opartych na reprezentacji polega na tym, że pozwala on na pracę ze znacznie większą liczbą osób niż inne metody. A zatem, zamiast 20 czy 30, tu udział bierze 150 i więcej (nawet do 1000) osób. Metodę skonstruował amerykański socjolog James Fishkin, a sprowadziło do Polski i praktykuje u nas Centrum Deliberacji w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.
W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że taki sondaż wygląda następująco: uczestników zbiera się na jeden dzień w danym miejscu: na przykład w budynku szkoły podstawowej, gdzie możliwe jest zarówno podzielenie ich na grupy robocze, jak i zebranie na sesji plenarnej, podczas której na temat rozwiązania wypowiadają się zaproszeni eksperci. Każdy otrzymuje specjalnie napisane materiały, wyczerpująco ale i przystępnie charakteryzujące dany projekt ustawy, propozycję zagospodarowania przestrzeni publicznej itd. Przez szereg godzin materiały są przez nich czytane, dyskutowane, zorganizowane są również dyskusje z ekspertami w danej dziedzinie. Na koniec uczestnicy wypełniają ankietę, która pozwala na określenie ich preferencji odnośnie danej propozycji.
Chyba najbardziej spektakularnym przypadkiem zastosowania sondażu w Polsce była deliberacja na temat stadionu budowanego na Euro w Poznaniu, przygotowana przez Projekt Społeczny 2012. Jej tematem było to, o co szczególnie często pyta się w kontekście wielomiliardowych inwestycji związanych z wydarzeniem – a mianowicie możliwości wykorzystywania stadionu i terenów wokół niego w czasie pomiędzy rozgrywkami piłkarskimi. Wskazówki, których udzielili poznaniacy podczas warsztatów (wskazywano na potencjalną rolę stadionu jako miejsca promocji edukacji, kultury, promocji zdrowego trybu życia i integracji społecznej), jeśli będą właściwie wykorzystane, umożliwią skonstruowanie dobrej strategii wykorzystania tego miejsca w przyszłości.
Istnieją inne metody konsultacji, w tym internetowe, polegające na otwieraniu forum dla użytkowników sieci albo analizowaniu treści, które zdążyli już oni umieścić na jakimś forum wcześniej otwartym. O możliwości zastosowania tej metody nawet w odniesieniu do słynnych kilku tysięcy wpisów, jakie internauci umieścili na stronie KPRM w sprawie ACTA, na gorąco pisaliśmy w debacie „Kultury Liberalnej” kilka tygodni temu. Istnieją proste, otwarte konsultacje publiczne. Dobór metody uzależniony jest od danego przypadku.
Jedno jest pewne – metod do wyboru nie brakuje i konsultacje społeczne dla swej powagi wcale nie wymagają obecności telewizyjnych kamer. A nawet niewykluczone, że te ostatnie proces sensowego dialogu mogą tylko zakłócić.
Gdzie jest społeczeństwo?
Zaznaczmy jednocześnie, że uruchomienie tak rozumianych konsultacji zależy nie tylko od rządu, ale i od tego, czy obywatele sami będą chcieli nauczyć się rozmawiać. Demokracja wykuwana poprzez rozmaite formy obywatelskiego nieposłuszeństwa jest bez wątpienia cenna, w przypadku konsultacji społecznych nie chodzi jednak o powtarzanie partykuły „nie”. Protesty powinny przekładać się na konkretne postulaty, umożliwiające rozpoczęcie rozmów. A zatem o współodpowiedzialność.
Możemy negocjować z rządem sposób, w jaki konsultacje społeczne będą wyglądały i to, jak władza powinna traktować obywateli przy podejmowaniu ważnych decyzji. Warto też śledzić uważnie poczynania władzy, by po wyborach nie popadała w arogancję wobec własnych wyborców.
Co jednak najważniejsze: nie należy mylić konsultacji społecznych z negocjacjami, bo rządzący politycy to wyłonieni przez nas samych, w demokratycznych wyborach, reprezentanci – a nie wrogowie, z którymi wciąż na nowo należy się układać.
I to nie koniec problemów. Czasem niełatwo jest władzy znaleźć społeczeństwo – w tym sensie, że wyłanianie gremium, które ma wziąć udział w konsultacjach, nigdy nie jest proste. Wybór ekspertów oparty być powinien na ich kompetencjach, obliczanych na przykład na podstawie publikacji, wybór w metodach reprezentacyjnych – na różnych metodach, w tym na przykład losowaniu numeru PESEL. Tak czy inaczej konsultacje to domena ekspercka i nad ich przygotowaniem czuwają profesjonaliści. Paradoksalnie zatem, nauka demokratycznego mówienia, porównywana przez twórców metod konsultacji do ateńskiej agory, ostatecznie prowadzona jest np. przez statystyków.
Ustawa o podniesieniu wieku emerytalnego, jak zapowiada rząd, ma zostać przyjęta w ekspresowym tempie, jak wiemy… w ciągu miesiąca. Czy to mogą być poważne konsultacje społeczne? Czy zostaną one przeprowadzone wedle metody, którą można uznać za rzetelną?
Odpowiedź nie jest trudna. Zamiast jednak mnożyć oskarżenia za to, co już za nami, może warto wypracować sensowne metody konsultacji społecznych na przyszłość. Na dobry początek miejmy nadzieję, że politycy zrezygnują z tego zawrotnego tempa, bo warto, byśmy wspólną naukę rozmowy rozpoczęli bez zbędnej zwłoki. Jeśli tak się stanie, to być może kolejne reformy, które nas czekają, zostaną bardziej prawidłowo skonsultowane i być może przestaniemy sondaże mylić z opinią obywateli w tej czy innej sprawie.
Jeśli tak się stanie, niewykluczone, że premierowi nie uda się to, czego sobie kiedyś życzył, a co kiedyś mu wypominano – przejście do historii „jako w porządku gość”. Być może jednak politycy przeprowadzający reformy o znaczeniu historycznym powinni być zapamiętywani inaczej.
*Dr Karolina Wigura jest członkinią redakcji tygodnika „KulturaLiberalna.pl” i adiunktem w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Ostatnio opublikowała książkę „Wina narodów. Przebaczenie jako strategia prowadzenia polityki”.
**Tekst ukazał się w Temacie Tygodnia „Nauczmy rząd rozmawiać!” w numerze 166 Kultury Liberalnej z 13 marca 2012 roku. Więcej tekstów z tego numeru – CZYTAJ DALEJ
Inne tematy w dziale Polityka