Studenci nie dlatego są tak słabi i niedouczeni, że poziom szkolnictwa gwałtownie upadł, a nowa matura nie wymaga już „prawdziwej wiedzy”. Są słabi, ponieważ są liczni.
Pytania o sens matury (potocznie zwanej nową, chociaż jest już prawie tak stara jak New Scotland Yard) należy zaczynać od pytań o sens istnienia szkół wyższych. Ich przedstawiciele nieraz dają wyraz dwojakiej irytacji: a to że studenci słabi i niedouczeni, a to że przydałyby się solidne egzaminy wstępne. Trudno o większą hipokryzję. Studenci nie dlatego są tak słabi i niedouczeni, że poziom szkolnictwa gwałtownie upadł, a nowa matura nie wymaga już „prawdziwej wiedzy”. Są słabi, ponieważ są liczni.
Bardzo wielu młodych ludzi podejmuje słabe (akurat na ich poziomie) studia wyższe, podobnie wybiera licea i technika. Gdyby uczelnie nastawiły się na jakość swoich studentów, polski uniwersytet uległby prawdopodobnie odrodzeniu, a liczba zatrudnionych w przemyśle akademickim wyrobników spadłaby wielokrotnie – podobnie jak liczba studentów. Selekcja nie potrzebuje powrotu do egzaminów wstępnych, wystarczy nie przyjmować na studia kandydatów ze średnimi, słabośrednimi i marnymi wynikami maturalnymi. Litościwie pominę już fakt, że uczelnie wyższe robiły egzaminy wstępne gorsze, niż to się dzieje w przypadku matur – w latach 90. królowały wręcz testy, te najbardziej nastawione na bierne pamiętanie egzaminy, jakie wymyśliła ludzkość.
„Nowa” matura ma dwa oblicza. Pierwsze – zdawać/nie zdawać. Drugie – osiągnąć wynik otwierający bramę uniwersytetu. W założeniu te dwa poziomy miała dzielić przepastna różnica. Nie dzieli. To nie wina „nowej” matury, że pracownicy polskiej nauki godzą się na to, aby „zdać” równało się „zacząć studiować”. Można odnieść wrażenie, że istnieje wśród akademików powszechna koalicja na rzecz kiepskich, niezbyt wymagających studentów, najlepiej zagubionych w uniwersyteckich korytarzach; byle tylko było ich wielu. Bohaterscy wykładowcy pracujący jak wściekli z niewielkimi zespołami zdolnych i wymagających studentów to buntownicy bez powodu (gdyby uznać, że poczucie własnej godności to nie powód). Koledzy rzadko noszą ich na rękach.
W ten sposób system maturalny skonstruowany całkiem rozsądnie zatarł się. Nie ma dzisiaj oczywistego powodu, dla którego poziom zadań maturalnych musiałby zostać wydźwignięty bardzo wysoko. W czasach, w których trzy czwarte młodych ludzi wybiera szkołę średnią kończącą się maturą, matura powinna być „zdawalna” przez tych, którzy chodzą do szkoły. Studia powinny natomiast stanowić drogę do zdobycia zawodu wymagającego wyższego wykształcenia albo zdobycia wiedzy i umiejętności trudnych do zdobycia bez kilku lat spędzonych w twórczym trudzie pośród wykładowców i zdolnych kolegów/koleżanek. Konsekwentnie, dostawanie się na studia powinno być limitowane, a przepustkę stanowiłby wyśrubowany wynik maturalny.
Demokratyzacja wykształcenia wyższego (to znaczy: tak zwanego wykształcenia) przynosi ruinę uniwersytetu i gubi maturę. Ta „nowa” matura jest naprawdę niezła. Trochę wymaga wiedzy encyklopedycznej, ale trochę bada też intuicję i wiedzę ogólną. Miewa pytania o umiejętności zbyt proste albo zbyt schematyczne, ale trudno zdać maturę z geografii komuś, kto nie czyta mapy, z WOS komuś, kto nie rozumie wykresu, etc. Za dużo jest w pytaniach elementu losowego (Pytanie z historii: „Kto jest na ilustracji”? Niby wszyscy wiedzą, że Piłsudski miał wąsy, ale w żadnej podstawie programowej nie występuje nakaz uczenia o tych wąsach!). Nigdy nie daje się uniknąć pytań o zaskakujące szczegóły, co irytuje, skoro brakuje pytań o podstawy itd. itp. Niemniej matura spełniła swoje zadanie. Wyrwała nauczanie z encyklopedyzmu, dała nauczycielom zwierciadło, w którym widać ich pracę, dała uczniom poczucie, że wyniki matury nie zależą od humorów nauczycielskich.
Zatrzymam się na chwilę przy maturze z historii. Otóż lepsza byłaby od tej dzisiejszej matura, w której uczeń pisałby esej tzw. argumentatywny na jeden z kilku tematów do wyboru – i to tematów wymagających humanistycznego obycia. Przykład? „Historię piszą zwycięzcy”. „Czy Polska przegrała II wojnę światową”. „Piastowie rządzili, Jagiellonowie tylko panowali”… Nowa matura takie zagadnienia spłyca. Owszem, przynosi wiele pytań z różnych epok, pytań ukrytych w rozmaitych zadaniach związanych z mapkami, ikonografią, poezją, fragmentami listów, fragmentami omówień naukowych etc. etc. Poziom rozszerzony matury zawiera również obowiązek napisania tzw. eseju, ale to szkolne wypracowanie, a nie argumentowanie. W sumie uczeń trafiający dobrze w odpowiedzi i mający szczęście – akurat temat „Przyczyny wybuchu powstania styczniowego” był mu dobrze znany – może zdać bardzo dobrze maturę, chociaż umiejętność tworzenia dłuższego spekulatywnego wywodu jest powyżej jego możliwości. I odwrotnie, dobry materiał na historyka może nie nanizać zbyt wielu punktów na maturalną nitkę, bo Pan Bóg nie obdarzył go inteligencją egzaminacyjną.
Jednak i tak to niedoskonała „nowa” matura jest lepsza od starej. Tak, tak, od tej, w której zdający musiał napisać rozprawkę na jeden z trzech podanych tematów. Były to jednak tematy odwołujące się do biernie przyswojonej wiedzy: „Sprawa polska w II wojnie światowej”. Teoretycznie każdy temat można sproblematyzować, ale rutyna sprawdzania prac rozstrzygała wszelkie wątpliwości – liczyły się daty, nazwiska i fakty. Schematyzm i encyklopedyczność „starej” matury zostały zastąpione przez próby sprawdzania tzw. umiejętności i ten kierunek warto utrzymać.
Maturze współczesnej stawia się zarzuty spłycania edukacji, rwania ciągu przyczynowo-skutkowego, sprowadzania nauki do zdobywania punktów. To zarzuty o tyle źle adresowane, że nieodnoszące się do całości, powiedzmy nowomodnie, „projektu szkoła”. Szkoła uczy płytko, losowo, na punkty. Nauczyciel zadawala się okruszkami z uczniowskiego stołu, nie ma możliwości i chęci dociskania materii tak długo, aż zacznie ona przypominać zgrabne ciasto (wszystkim, którzy nie pasują do tego opisu, wypada podziękować). Matura objawia słabości polskiej edukacji, ale ich nie powoduje.
* Jan Wróbel, dyrektor I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie, publicysta radia TOK FM.
** Tekst ukazał się jako komentarz do Tematu Tygodnia "Kataklizm edukacyjny" w numerze 172 (17/2012) "Kultury Liberalnej". Więcej tekstów z tego numeru - CZYTAJ DALEJ.
Inne tematy w dziale Polityka