Za każdym razem kiedy spotykam się z nawoływaniem do bojkotu imprezy sportowej z powodu ochrony praw człowieka, mam poważny dylemat moralny. Z jednej strony zajmuję się prawami człowieka i przecież powinienem przyklasnąć każdej inicjatywie, która zmierza ku poprawieniu sytuacji, zwróceniu uwagi na problem, uwrażliwieniu społeczeństwa. Ale z drugiej strony, coś mnie jednak powstrzymuje, zmusza do zastanowienia i powoduje wręcz wstrzemięźliwą reakcję. Nie inaczej było w przypadku niedawnego apelu dotyczącego Euro 2012 i zapowiadanego bojkotu Ukrainy. Brak z mojej strony powszechnego aplauzu nie oznacza, że jestem za tym, aby Julię Tymoszenko dalej więzić czy traktować w sposób nieludzki i poniżający. Wręcz przeciwnie. Ale jakoś nie mogę przyłączyć się do chóru osób, które wzywają do bojkotu.
Dlaczego tak się dzieje? Co jest przyczyną takiego, a nie innego zachowania? Aby odpowiedzieć na to pytanie postanowiłem na potrzeby niniejszego tekstu zastanowić się nad różnymi czynnikami wpływającymi na ogólny kontekst ewentualnego bojkotu wydarzeń sportowych.
Kiedy bojkotować?
Jeden z grzechów pierwotnych każdego bojkotu polega na tym, że zazwyczaj kiedy się go organizuje jest już za późno na zmianę czegokolwiek. EURO 2012 jest tego dobrym przykładem. Być może władze Ukrainy ugną się pod naciskiem opinii międzynarodowej i uwolnią Julię Tymoszenko. Byłby to bez wątpienia sukces. Ale czy bojkot doprowadzi do istotnych zmian w zakresie przestrzegania praw człowieka – śmiem wątpić. Po EURO 2012 wszystko raczej wróci do normy. Przecież proces Tymoszenko toczył się od dłuższego czasu, a w więzieniu jest ona już od kilku miesięcy. Wcześniej nie było słychać tak głośnych protestów, choć jej córka odwiedziła wiele zakątków Europy. Być może liderzy europejscy byli bardziej zajęci swoimi własnymi problemami, w tym kryzysem finansowym. Niemniej los milionów Ukraińców, liczne przegrywane sprawy przed Trybunałem w Strasburgu niespecjalnie ich interesował.
Powstaje zatem pytanie kiedy można bojkotować imprezy sportowe. Poprawnej odpowiedzi udziela Adam Kozieł w tym numerze „Kultury Liberalnej” – jedynie w momencie, kiedy taki bojkot może mieć wpływ na podejmowane decyzje. Wtedy państwa autorytarne są w stanie iść na ustępstwa, bo mogą coś stracić – sukces prestiżowy czy gospodarczy. Zachodzi tutaj dość podobny mechanizm jak w przypadku protestu konsumenckiego. Spadająca sprzedaż piłek do gry powoduje wycofanie się z zatrudniania dzieci do ich szycia. Urągające prawom człowieka praktyki u producenta zasilaczy do telefonów komórkowych mogą spowodować zmianę dostawcy u wielkich koncernów telekomunikacyjnych. Dlatego właśnie moment wyboru organizatora – od czego wszystko zależy – jest tak dobry na wymuszanie zmian. Później, jak już decyzje zostały podjęte, międzynarodowe koncerny podpisały kontrakty reklamowe, sprzedane zostały prawa do transmisji czy ruszyły wielomiliardowe inwestycje – to wycofać się trudno.
Jak bojkotować?
Brak przestrzegania praw człowieka może zachęcać do bojkotu. Powstaje jednak pytanie jak ten bojkot ma wyglądać i na czym polegać. Politycy zręcznie manipulują pojęciem „bojkotu”. Powszechnie do niego nawołują, ogłaszają swoje decyzje, ale już mniej przekonująco tłumaczą na czym ten bojkot ma polegać lub dlaczego wybierają taką a nie inną formę bojkotu – zazwyczaj dość mało dolegliwą, tak jakby się obawiali, że te mocne formy protestu zostaną przez kogoś źle odebrane.
Ciekawe, że w kontekście EURO 2012 politycy nie nawołują do tego, aby w zawodach tych nie uczestniczyły ich drużyny narodowe. Nie zachęcają także, aby kibice ich drużyn narodowych nie wyjeżdżali na mecze. Przecież – gdyby traktować ich poważnie – to właśnie byłoby przejawem największej troski o prawa człowieka. To właśnie byłoby dotkliwe i pamiętane, jak choćby w czasach zimnej wojny oprotestowane olimpiady. Czy czasami politycy nadmiernie nie obawiają się, że w ten sposób na ołtarzu walki o prawa człowieka zaszkodziliby swoim krajowym elektoratom?
Zamiast tego politycy mówią, że nie pojadą na mecze odbywające się na Ukrainie, w tym na mecz finałowy, nie będą spali na Ukrainie, nie spotkają się z ukraińskimi politykami, czy kompletnie nierealistycznie sugerują przeniesienie zawodów tylko do jednego państwa. Ale czy to jest faktyczny bojkot czy tylko gest solidarności? Czy w tym kontekście słowo bojkot nie jest nadużywane i nie wprowadza opinii publicznej w błąd?
Kto bojkotuje?
Zupełnie inny problem to uczestnicy bojkotu. Jak do tej pory w debacie na temat EURO 2012 słyszeliśmy głównie polityków. Kibiców jakoś mniej. Sportowców praktycznie w ogóle. Być może pewna grupa kibiców w ramach protestu uda się na wewnętrzną emigrację w czasie EURO 2012 i z założenia nie będzie oglądało meczów odbywających się na Ukrainie, także w telewizji, a już szczególnie w strefach kibiców. Bynajmniej nie będzie to tylko Magdalena Środa (której argumenty przeciwko EURO 2012 są powszechnie znane od lat) czy duet Strzępka-Demirski (którzy woleliby inną dystrybucję środków z budżetu). Ale czy indywidualny protest kibiców ze względu na sytuację na Ukrainie będzie prawdziwym bojkotem? Raczej nie. Czy coś zmieni? Być może da pewną satysfakcję moralną osobom, które w tym proteście będą uczestniczyć, ale niewiele poza tym. Maszyna mistrzostw Europy i tak będzie jechała i dojedzie do końca.
Trudno spodziewać się bojkotu ze strony sportowców. Być może jeden czy drugi zaryzykuje ściągnięcie koszulki pod którą będzie krył się mocny napis. Być może pokaże jakiś jednoznaczny gest pod adresem Janukowycza. Na gest Kozakiewicza z pewnością wielu z nich stać. Być może warto tego od sportowców oczekiwać. Tylko czy poza ogólną satysfakcją i kolejnym uświadomieniem problemu to coś zmieni długofalowo? Jakoś nie mam przekonania w tym zakresie.
Z pewnością jednak taki gest byłby jedynie aktem protestu, ale już nie bojkotem. Bojkot byłby wtedy gdyby drużyna niemiecka czy włoska nie przyjechała w ogóle na EURO 2012. To jest jednak science fiction. Zamiast bojkotu raczej na pewno zobaczymy bramki Podolskiego i Klose czy parady bramkarskie Gianluigi Buffona.
Już zupełnie niewyobrażalny jest bojkot ze strony firm będących sponsorami EURO 2012. One już nie mogą się doczekać się zysków. Tak samo jak prawa człowieka nie przeszkadzają im zarabiać pieniędzy w Chinach, tak przypadek Julii Tymoszenko nie spowoduje, że np. Carslberg zrezygnuje ze sprzedaży piwa na rzecz swoich konkurentów. W tym zakresie decydują akcjonariusze i nawet związanie przez grupę Carlsberg zasadami UN Global Compact niewiele w tym zmienią. A kibice i tak piwo kupią, bo będzie jedynym dostępnym w strefach kibica. Koncern zawsze może też powiedzieć, że przecież miał zawarte kontrakty i musi je wykonać.
Adresaci bojkotu
Bojkotowanie imprez sportowych nasuwa także wątpliwość czy faktycznie wszystkie państwa traktowane są w sposób równy i czy troska o prawa człowieka przejawia się w stosunku do nich w podobny sposób. Nie jest wielką tajemnicą, że łatwiej atakować słabszego. Ukraina jest w takiej właśnie sytuacji. Przedstawiciele państw europejskich mogą sobie pozwolić na zachowania, które byłyby nie do pomyślenia w odniesieniu do Rosji czy jeszcze bardziej do Chin. Wiedzą bowiem, że ewentualny bojkot jest tani. Nie idą za tym wielkie straty gospodarcze i utrata intratnych kontraktów. Dlatego też bojkot EURO 2012 budzi tyle wątpliwości, bo trudno sobie wyobrazić podobne nastawienie do Igrzysk Olimpijskich w Soczi. A przecież w Rosji w więzieniu od lat siedzi więzień polityczny numer jeden – Michaił Chodorkowski, opozycja jest bezwzględnie tłumiona, a w Czeczenii rządzi niepodzielnie Ramzan Kadyrow, a stan praw człowieka dalece odbiega od jakichkolwiek standardów. I co? Nic. Zachód ani nie protestuje, a na olimpiadzie będzie się świetnie bawił.
Autorzy bojkotu
Bojkot ma także drugą stronę, a mianowicie jakie państwa go inicjują. Czy można bojkotować inne państwa pod hasłem ochrony praw człowieka kiedy samemu ma się sporo na sumieniu? Czy wszystkie państwa zachodnie są wystarczająco czyste pod tym względem? Czy w grę czasami nie wchodzą inne interesy, a prawa człowieka są wykorzystywane cynicznie, jako narzędzie w rękach polityki międzynarodowej? W zasadzie pod tym względem przyzwoitą kartę mają jedynie państwa skandynawskie, które od lat konsekwentnie przestrzegają praw człowieka na swoim własnym podwórku, ale też prowadzą konsekwentną politykę zagraniczną, w tym pomoc rozwojową.
Co robić?
Skoro zatem jest tyle wątpliwości i zastrzeżeń powstaje pytanie: co robić? Jak spowodować, aby jednak zainteresowania danym państwem – spowodowanego dużą imprezą sportową – nie obracać w pusty i hasłowy bojkot, ale wywołać długotrwały skutek w postaci faktycznego przestrzegania praw człowieka.
Jest na to sposób, ale nie zapewniający miejsca na żółtym pasku w TVN24. Ten sposób to konsekwencja w dążeniach do skuteczniejszego przestrzegania praw człowieka i demokratyzacji. Konsekwencja, która nie jest atrakcyjna, bo wymaga cierpliwości, zaangażowania wielu urzędników, organizacji pozarządowych, środków finansowych i nie zrażania się porażkami. Konsekwencja, która wymaga współdziałania różnych organów państwa na wielu polach – polityki międzynarodowej, pomocy rozwojowej, wymiany naukowej, wsparcia dla działaczy i organizacji pozarządowych z państw dotkniętych kryzysem, lobbingu na poziomie organizacji międzynarodowych (takich jak Rada Europy czy Unia Europejska). Co więcej, nawet te konsekwentne działania niekoniecznie muszą spowodować trwałą zmianę. Czynniki geopolityczne mogą bowiem wpłynąć na kompletnie inny kierunek rozwoju państwa niż zakładany przez prodemokratyczne państwa zachodnie. Niemniej jednak żadne chwilowe hasła czy nawet dość wysublimowane rodzaje bojkotów nie zastąpią pracy wykonywanej przez lata, odnoszącej się nie tylko do Ukrainy, ale także innych państw autorytarnych czy totalitarnych.
Czy będę zatem w spokoju oglądał EURO 2012? Tak, ale dopiero po tym, jak państwa europejskie zadeklarują choćby wzmocnienie Partnerstwa Wschodniego i przeznaczenie poważnych pieniędzy na wsparcie organizacji pozarządowych z Ukrainy. Wiem bowiem, że oni za takie wsparcie będą wdzięczni, i że te pieniądze się nie zmarnują, lecz faktycznie przysłużą się Ukraińcom. Po takich deklaracjach i działaniach mogę nawet wybaczyć premierowi Donaldowi Tuskowi udział w meczu finałowym w Kijowie z udziałem Polaków i radość z bramek zdobywanych przez Roberta Lewandowskiego.
* dr Adam Bodnar, wiceprezes Zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, adiunkt w Zakładzie Praw Człowieka WPiA UW, członek zarządu Stowarzyszenia im. Prof. Zbigniewa Hołdy.
** Tekst ukazał się w numerze 174 (19/2012) "Kultury Liberalnej" z 8 maja 2012 roku jako komentarz do Tematu Tygodnia "Piłka nożna czy prawa człowieka?".
Inne tematy w dziale Polityka