Wspólna organizacja mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w roku 2012 była przede wszystkim wspólnym projektem politycznym. Miał on posłużyć kilku celom. Jednym z nich była integracja obydwu krajów w sferze kulturalnej i gospodarczej. Innym – zbliżenie Ukrainy do Europy z uwagi na przynajmniej oficjalnie deklarowaną przez nią wtedy chęć akcesji do struktur europejskich i północnoatlantyckich. Bardzo szybko jednak okazało się że każdy z krajów realizuje swój projekt osobno, a zbliżenie nie następuje. Dziś – choć zbudowane zostały stadiony i nowe lotniska – Ukraina znowu staje się pariasem Europy. Do tego stanu zbliżyła się jak dotychczas tylko raz, po zamordowania Gieorgija Gongadzego.
Polskę stawiano za wzór
Jeśli Ukrainiec zaczyna się dorabiać, przeprowadza remont mieszkania. Prawdziwy remont określany jest mianem „euro-remontu”. Mieszkanie w jego wyniku staje się przyjemną oazą z polską armatura łazienkową i plastikowymi oknami. Takim „Euro-remontem” miało być dla Ukrainy przygotowanie do mistrzostw świata w piłce nożnej.
Wizjonerzy spodziewali się że Euro zmieni Ukrainę na lepsze. Ze korupcja zniknie i zostanie zastąpiona przez (mniej lub bardziej idealizowane) europejskie standardy. Miejsce upokarzających dla Ukraińców kontroli granicznych miały zająć szybkie i sprawne procedury. Konieczność przygotowania do Euro miała również wymusić podwyższenie poziomu narodowej legislacji i dyskursu politycznego. Nie będziemy się przecież kompromitować przed Europą, powtarzano.
Machina propagandowa działała sprawnie. Oczywiście krytykowano nieprzygotowanie i infrastrukturalne problemy. Stawiając zresztą Polskę za wzór. Po pięciu latach zbudowano stadiony i drogi wokół nich, odmalowano lwowską starówkę i doniecki deptak. Życie przeciętnego Ukraińca się jednak nie zmieniło. Rewolucja nie nastąpiła choć nawoływały do niej gwiazdy z kijowskich banerów. A przecież Bokser Kliczko namawiał do nauki, aby każdy mógł powitać nadciągające fale turystów…
Hotele i mieszkania jakie mieli im wynająć kijowianie są jednak za drogie, a przejścia graniczne z Polską równie niezborne jak kilka lat temu. Marzyciele, którzy wykreowali obraz otwarcia się Ukrainy na świat dzięki imprezie sportowej (całkiem jak w dobie słynnego Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie w 1955 roku) nie doczekają się kilkuset tysięcy obywateli krajów zachodnich. Ogromne nakłady mogą się nie zwrócić, a pozytywny efekt promocji Ukrainy na świecie niwelowany jest przez potiomkinowskie przygotowania (na świecie nagłośnioną choćby przez sprawę masakry bezpańskich psów). Jedno wiemy też na pewno: Ukraina nie stanie się symbolem demokracji przeciwstawianym Rosji czy Białorusi. W tej chwili może być zapamiętana jako kraj łamiący prawa człowieka. Pozytywny efekt propagandowy zastąpiony został przez umocnienie się negatywnego obrazu Ukrainy, co może jej zaszkodzić na długie lata.
Janukowycza nic nie usprawiedliwia
Nie brońmy Wiktora Janukowycza. To zły prezydent, a realizowana przez niego polityka szkodzi Ukrainie zarówno na arenie wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Nie posługujmy się jednak w ocenianiu jego zachowań kliszami z 2004 roku. Byłoby to równie udane jak stawianie na równi Lecha Wałęsy z roku 1989 i 1995. Janukowycz jest obecnie legalnie wybranych prezydentem, a nie sprawcą fałszerstw. Julię Tymoszenko pokonał w uczciwej walce.
Aresztowanie Julii Tymoszenko jest ewidentnym naruszeniem demokratycznych zasad. Polityczny podtekst oskarżeń, aresztowania, procesu i uwięzienia byłej premier jest aż nadto widoczny. Ale czy na tej podstawie można wysnuwać wniosek, że Ukraina stacza się prosto w objęcia totalitaryzmu jak czyni to córka aresztowanej – Eugenia Tymoszenko? Zakres prześladowań opozycjiji na Ukrainie jest znacznie mniejszy niż na Białorusi, czy w Rosji. Opozycyjne partie działają, ich posłowie spokojnie zasiadają w Parlamencie i uczestniczą w programach telewizyjnych. Obiektem vendetty prezydenta Janukowycza stała się właściwie jedynie Julia Tymoszenko (nie dalej jak wczoraj w telewizji Deutsche Welle usłyszałem, że aresztowani są wszyscy ministrowie rządu Tymoszenko – strzeżmy się tego rodzaju mitów!). Jej proces i aresztowaniu miały służyć pozbawieniu możliwości udziału w wyborach, a nie totalitarnemu rozprawieniu się z opozycją en bloc. Sytuacja ta wymknęła się spod kontroli i obecnie prezydent Janukowycz nie umie z niej w żaden sposób wybrnąć. Wypuszczenie Tymoszenko z więzienia może pozbawić go resztek autorytetu.
Ukraina jest w tej sprawie podzielona. Julia Tymoszenko to także niegdysiejszy bohater negatywny. Stała się milionerką w niejasny sposób, a w początkach swojej kariery współpracowała ze skorumpowanym premierem Pawło Łazarenką. Nie jest również przywódczynią demokratycznej opozycji w sensie takim, w jakim był na przykład wspomniany już Lech Wałęsa, przez co niektóre tezy listu Adama Michnika opublikowanego w sobotniej „Gazecie Wyborczej” wydają się nieco przesadzone. Choć Tymoszenko jest ewidentną ofiarą nadużycia prawa, nie nadaje się jednak na uczynienie z niej „ukraińskiego Nelsona Mandeli”. „Batkiwszczyna” to nie “Solidarność” a Janukowycz to nie Jaruzelski. Powtarzam jednak – nic Wiktora Janukowycza nie usprawiedliwia.
Symboliczny koniec partnerstwa polsko-ukraińskiego
W stosunkach polsko-ukraińskich sport nie okazał się cudownym remedium. Obydwa państwa realizowały swoje projekty osobno, a o skali wzajemnego niezrozumienia świadczyła okazywana przez polskie media radość gdy tylko pojawiała się krytyka ukraińskich przygotowań i szansa na zwiększenie polskiego udziału w Euro. Faktem bezspornym jest jednak to, że Polska do mistrzostw przygotowała się lepiej. Niemniej tak naprawdę pracowaliśmy na to przez dwie dekady. Choćby w sferze praw człowieka.
Euro miało być wspólnym polsko-ukraińskim przedsięwzięciem, ale stało się właściwie symbolem końca wzajemnego partnerstwa. Granica dzieli nas mimo pompatycznych zapewnień sprzed pięciu lat i buńczucznych deklaracji celników sprzed kilku tygodni. Pojednanie polsko-ukraińskie stoi w miejscu, a w niektórych sferach znowu się cofa. Brak ukraińskiego odzewu na wzrastającą w Polsce niecierpliwość wobec niemożności upamiętnienia ofiar wołyńskiego ludobójstwa, połączony z podnoszeniem w oficjalnej ukraińskiej polityce historycznej kwestii „Akcji Wisła”, świadczy o tym, że znajdujemy się w tych sprawach raczej w fazie konfliktu, anieżeli porozumienia. Nie udało się żadne z kluczowych wspólnych przedsięwzięć gospodarczych i społecznych. Samo Euro jest może ostatnią szansą na zapisanie pozytywnej karty historii.
Polska jest wreszcie krajem, który ma moralne prawo do nieprzyłączania się do bojkotu. Z Warszawy słowa krytyki pod adresem postępowania Janukowycza płynęły od samego początku. Wizyta prezydenta Komorowskiego w Jałcie nie jest także żadnym żyrowaniem dyktatury – polski prezydent wyraźnie dystansował się od janukowyczowskiego łamania prawa już w ubiegłym roku. Polska jednak w pozostałych przypadkach wyraźnie zaniedbała ukraińskiego partnera. Inna sprawa, że winę za taki stan rzeczy ponoszą obydwie strony i różni politycy – w tym Janukowycz i Tymoszenko.
Bezsensowny bojkot
Ukrainiec czy Ukrainka mogą niemieckiego polityka nawołującego do bojkotu czy też Jarosława Kaczyńskiego mówiącego o przeniesieniu finałowego meczu z Kijowa do Warszawy zapytać: w czym jesteśmy gorsi od Chin? Tam w więzieniach siedzą tysiące ludzi i siedziały w nich również w trakcie igrzysk olimpijskich. A może waszym zdaniem to nasz północny sąsiad, Alaksandr Łukaszenka – dba bardziej o demokrację? Może Władimir Putin prześladuje opozycję ciut kulturalniej? Dlaczego to jednak nasza imprezę, która miała być symbolem zbliżenia nas i Europy należy bojkotować? Ciekawe czy w 2014 roku (igrzyska zimowe w Soczi) czy w 2018 (Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w Rosji) będziecie równie ostrzy!
Julia Tymoszenko znajduje się w celi od dobrych kilku miesięcy. Wiktora Janukowycza podejmowano jednak z honorami na szczycie Partnerstwa Wschodniego, a także odwiedzano go w Kijowie. Czy ówczesne prześladowanie Julii Tymoszenko łamało prawa człowieka mniej okrutnie? Czyż nie wiedziano że Euro odbywa się także na Ukrainie?
Bojkot do niczego dobrego nie doprowadzi. Uwolnienie Julii Tymoszenko i tak zależy od czynników wewnętrznych, a presji całego społeczeństwa na Janukowycza w tej sprawie nikt nie odczuwa. Większość społeczeństwa odbiera to raczej jako dintojrę na szczytach władzy – w której Janukowycz jest kimś na kształt Ala Capone.
Ukraińcy wiedzą już, że drzwi Unii Europejskiej są najprawdopodobniej (i w dużej mierze z winy ich państwa) zatrzaśnięte przed nimi na zawsze. Teraz Unia może pokazać jednak że pogardza również ich wysiłkiem i że jest pełna hipokryzji. Bojkot może zbudować mur trwalszy od „żelaznej kurtyny”, wznoszącej się tuz za przedmieściami Hrubieszowa czy Przemyśla – mur zawodu i niechęci.
Skoro jechaliśmy do Seulu w 1988 roku i do Pekinu w 2008 – pojedźmy tez do Kijowa. Ukrainie to się należy.
* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.
** Tekst ukazał się w numerze 174 (10/2012) z 8 maja 2012 roku jako komentarz do Tematu Tygodnia "Piłka nożna czy prawa człowieka?". Więcej tekstów z tego numeru - CZYTAJ DALEJ.
Inne tematy w dziale Polityka