Coraz mniej znajduję w sobie cierpliwości do śledzenia pozbawionych szerszych odniesień poradnikowych dywagacji na temat nowych modeli wychowania i ich rzekomych wad/zalet, w sytuacji gdy dla wielu grup społecznych niedoścignionym luksusem jest zwyczajna, stabilna codzienność. Nie chcę pytać o kształt i jakość współczesnego macierzyństwa i ojcostwa w Polsce. Wolę zastanawiać się, w jaki inny sposób powinniśmy prowadzić debaty o wychowaniu, kiedy coraz większą część społeczeństwa stanowią rodziny pracujących biednych. Kiedy najuboższym trudno jest spełnić kryteria uprawniające do minimalnego zasiłku.
Aby przeżyć, pracujemy na kilka etatów – jeśli mamy szczęście je zdobyć. Godzimy się na złe warunki pracy. Podpisujemy śmieciowe umowy. Jakże często nie protestujemy, gdy pracodawca podsuwa nam zaniżoną oficjalną umowę, a resztę płaci „pod stołem”, gdy proponuje pracę w mniejszym niż rzeczywisty wymiarze godzin. Ignorujemy pierwsze sygnały chorób z lęku przed zwolnieniem czy z braku gotówki na leczenie. Musimy migrować za pracą lub dojeżdżać długie godziny kiepską koleją, przepełnionymi busami, podziurawionymi drogami. Niepewne i elastyczne zatrudnienie przy braku jakiegokolwiek systemu wsparcia społecznego niesie ze sobą destruktywny potencjał. Podobnie jak bieda pochłania ogrom energii, bo zamyka horyzont w beznadziejnej gonitwie po zatrudnienie, dorabianie, dokształcanie, te ostatnie po to jedynie, by móc utrzymać kiepską pracę. A zatem, czy można w ogóle konstruować naukowe skale? Takie, na których moglibyśmy precyzyjnie wskazać, po której stronie – „zimnego chowu” czy takiego, który przywiązuje dziecko do rodziny – plasują się Polki i Polacy? Czy mamy prawo dywagować nad stylem wychowania w rodzinach, które funkcjonują w warunkach chronicznych niedoborów czasu, pieniędzy, bezpieczeństwa i zdrowia?
Tymczasem, kiedy śledzę dyskursy o wychowaniu w poradnikach dla rodziców (w istocie poradnikach dla matek) odnoszę wrażenie jakoby macierzyństwo należało do jakiegoś pozapolitycznego, zupełnie autonomicznego rejonu. Do sfery sekrecji emocji – ich wewnętrznego wydzielania między matką a dzieckiem. Eksperci od wychowania z chirurgiczną precyzją, uparcie, oddzielają to co relacyjne i intymne od tego, co polityczne, ekonomiczne i systemowe. Wystarczy wziąć jako przykład podstawowy temat dyskursu, czy karmić dziecko piersią czy butelką oraz jak długo karmić. Nie dowiemy się z niego, jakie poza-emocjonalne kryteria stoją za przymusem wyboru jednej lub drugiej opcji. Dowiemy się natomiast, że to przede wszystkim dzięki naturalnemu karmieniu dziecko dowie się o miłości matki przez co nauczy się budować więzi społeczne, że nie wspomnę o poczuciu własnej wartości i innych cechach. Analogicznie zredukowany do sfery psyche, ciała i emocji jest pozostały dyskurs.
Nie interesuje mnie zatem taki dyskurs o modelach wychowania, który jest pozbawiony odniesień do szerszych kontekstów. Nie interesują mnie diagnozy ekspertów, czy karmienie piersią jest dobre czy złe oraz czy zbuduje u dziecka więzi społeczne lub czy je wykrzywi, skoro w diagnozach tych nie bierze się pod uwagę politycznych i ekonomicznych warunków życia. Skoro stawka toczy się o najważniejsze – o owe „zdrowe” więzi społeczne, dlaczego w wypowiedziach ekspertów od wychowania tak mało jest rozważań o kontekstach, w których socjalizuje się dziecko. Czy rzeczywiście społeczeństwo wykarmione piersią będzie tworzyło ciepłe więzi, skoro trafia do systemu, który o więzi nie troszczy się w ogóle? Widzimy przecież, że postulaty budowy systemowego wsparcia dla rodziny przegrywają wobec jakichkolwiek innych reform.
Chciałabym kiedyś wziąć do ręki pisma, które nazywają siebie poradnikami dla rodziców i zobaczyć w nich tematy związane z modelami wychowania pisane językiem spraw społecznych, artykuły o polityce społecznej, wskazówki jak się organizować, by zawalczyć o podstawowe prawa. Chciałabym, aby dyskusje na temat „projektu dziecko” wyszły poza sferę psyche, poza zawężony do relacji intymnej trening wychowawczy. Dlatego nie chcę pisać o współczesnych modelach wychowania i ich jakości w Polsce. Wolę zastanowić się, dlaczego poradniki nie zajmują się tym, co definiują jako najistotniejsze. Zaś debaty o wychowaniu nie obejmują warunków koniecznych dla tworzenia więzi społecznych.
* Sylwia Urbańska, doktor socjologii, adiunkt w Instytucie Socjologii UW.
** Tekst ukazał się w numerze 177 "Kultury Liberalnej" z 29 maja 2012 roku jako komentarz do Tematu Tygodnia "Między kurą a suką? Czyli być rodzicem w Polsce".
Inne tematy w dziale Polityka