Kultura Liberalna Kultura Liberalna
160
BLOG

SZULECKI: Ogólnoświatowa zmowa masochistów

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 0

Dlaczego nie rzucić szalika i koszulki w kąt i nie zająć się czymś pożytecznym, albo zainteresować sportem, w którym sukces jest murowany? Są chyba dwa powody.

Zawód i rozgoryczenie są w tę grę wpisane tak samo jak spalony i aut. W każdej z europejskich lig jest od 10 do 24 drużyn, ale mistrz może być tylko jeden. Porażka jest w piłce nożnej po prostu stałą, zaś zwycięstwo miłym wyjątkiem od reguły. Jedni radzą sobie z tym lepiej, inni gorzej. Z grona tych drugich wywodzi się kategoria „kibiców sukcesu” – takich, którzy wolą trzymać ze zwycięzcami, a immanentny element porażki skutecznie wymanewrowują częstą zmianą sympatii. Dziś twierdzą, że daliby się pokroić za Barcelonę, Borussię Dortmund i Legię Warszawa. Pojutrze będą za Interem, Bayernem i Wisłą Kraków albo innym Lechem. Na nowych, lśniących stadionach, zwłaszcza teraz, kiedy kibicowanie staje się modne i wygodne, jest wysyp „kibiców sukcesu”. W piłce szukają doznań estetycznych, może jakoś budują na niej swój wizerunek. Ale prawdziwą magię kopanej mogą poczuć najwyżej tak, jak się smakuje lizaka przez wystawową szybę.

Oczywiste jest, że prawdziwy kibic ma takie osoby za nic. Prawdziwy kibic zawsze jest w dużej części masochistą. To nas łączy. To powoduje, że w Ameryce Południowej, w Skandynawii czy w byłej Jugosławii możemy razem usiąść nad szklanką czegoś mocniejszego niż sok pomarańczowy i porozmawiać o sukcesach, często wyblakłych jak fotografia z polaroidu, oraz o ciężkich czasach, jakie nadeszły lub właśnie nadchodzą. Oto kwintesencja piłki nożnej: ogólnoświatowa zmowa masochistów. Za to kocham ten sport.

Piłka ma oczywiście różne oblicza. Jest piłka klubowa – na co dzień. Jest i ta reprezentacyjna – od wielkiego dzwonu. Generalnie w pierwszej wersji każdy ma większe pole do indywidualnego manewru, swój klub można wybrać. W tej drugiej też można kibicować prawie każdemu (mój kolega na przykład obdarzył afektem drużynę Wysp Owczych), ale połączenie westfalskiego systemu suwerennych państw narodowych (i terytoriów autonomicznych) z nowoczesnym rozumieniem sportu (które wykluło się na początku XX wieku) powoduje, że każdy z nas, o ile nie jest apatrydą, ma przynajmniej jedną swoją drużynę narodową. Wielkie turnieje, takie jak Euro 2012, to kuźnie legend reprezentacyjnej piłki – ale w dużo większej mierze to fabryki rozczarowania. Zwłaszcza jeśli kibicuje się np. reprezentacji Polski, o czym większość z nas doskonale wie. Rozczarowania, nie mniej bolesne (a może nawet bardziej, bo spada się z wyższego konia), są jednak udziałem wszystkich. Po co to wszystko? Dlaczego nie rzucić szalika i koszulki w kąt i nie zająć się czymś pożytecznym, albo zainteresować sportem, w którym sukces jest murowany?

Są chyba dwa powody. Magia futbolu i dyskretny urok piłkarskiego masochizmu.

No bo przecież mamy (my – Polacy) solidną reprezentację siatkarską. Bywamy nieźli w hokeju na trawie, w szachach, w skokach narciarskich, a może także w bierki. Powiedzmy sobie szczerze: wszystko to są jednak niszowe sporty. Mimo międzykontynentalnej sławy rugby, krykieta, baseballu, koszykówki, siatkówki, a nawet hokeja, globalnym numerem jeden jest i pozostanie piłka nożna. Dlaczego? To oczywiste. Nie ma drugiej gry na świecie tak prostej i wymagającej tak minimalnej ilości sprzętu. By grać, potrzebne jest tylko coś, co będzie robić za piłkę, i coś, co będzie robić za bramki. Kto czytał „Do przerwy 0:1”, rozmawiał z dziadkiem lub był w Trzecim Świecie, wie, że za piłkę może robić wszystko: od szmacianego kłębka po melona. Buty to już sprawa drugorzędna. Nie trzeba łyżew, kijów ani lodowisk, nie trzeba koszy ani równej nawierzchni, nie trzeba skomplikowanych zasad. Dlatego kopie cały świat. A jak już kopie – to marzy o tym, by kopać lepiej i by być takim, jak ci, którzy kopać naprawdę potrafią. Magia piłki bierze się chyba właśnie z tego, że wszyscy (nawet dzisiejsi zapiekli wrogowie „futbolizmu”) choć raz za piłką ganiali – a podwórkową kopaninę ze zmaganiami tytanów na Baltic Arena albo Santiago Bernabeu łączy nierozerwalna nić. To wciąż ta sama gra.

Tego nigdy nie będą miały skoki narciarskie ani nawet do końca koszykówka (melonem ciężko kozłować). Choć to przyjemny sport, nigdy nie potrafiłem poczuć w nim tej samej magii. Swego czasu, kiedy moja piłkarska drużyna od „codziennego” masochizmu – warszawska Polonia – walczyła desperacko o utrzymanie w Ekstraklasie, a każdy tydzień przynosił kolejne rozczarowania, koszykarska siostra grała o mistrzostwo Polski z będącym wtedy na fali Śląskiem Wrocław (dziś po obu koszykarskich potęgach pozostało wspomnienie). Dałem się wyciągnąć na Torwar, gdzie pewnie zebrało się więcej kibiców, niż bywało na meczach piłkarskich przy Konwiktorskiej. Niby to samo – gra, emocje, nawet drużyny te same. Ale to jednak nie to. I nieważne, że jedni generalnie wygrywają, a drudzy generalnie przegrywają. Gdyby chodziło o to, żeby ciągle wygrywać, na świecie zostaliby tylko kibice Brazylii i tajscy fani Manchesteru United. Dla kibiców Wysp Owczych nie byłoby wcale miejsca.

Tu dochodzimy do owego dyskretnego uroku piłkarskiego masochizmu. Cała słodycz zwycięstwa bierze się stąd, że jest ono generalnie mniejszą lub większą łyżką miodu w beczce dziegciu. Dlatego nie widzę nic dziwnego w tym, że Polacy dalej mają świra na punkcie reprezentacji – choćby na prezesa PZPN terenowi aparatczycy wybrali za rok Zdzisława Kręcinę, choćbyśmy nie wyszli z grupy na Euro i choćby Robert Lewandowski osiągnął już szczyt swoich możliwości (tfu, tfu, tfu). Dlatego też zawsze będę kibicował „Czarnym Koszulom” – w której lidze by to nie było (w morzu dziegciu te krople miodu, jakimi są derbowe zwycięstwa, smakują wybornie).

Los się musi odmienić – to hasło zawsze najlepiej podsumowuje naszą masochistyczną pasję.

* Kacper Szulecki, socjolog polityczny, doktorant na Uniwersytecie w Konstancji, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Ostatnio coraz częściej pomieszkuje w „Trzecim świecie”, gdzie całe szczęście też gra się w nogę.

** Tekst ukazał się w numerze 179 "Kultury Liberalnej" z 12 czerwca 2012 r. w dziale "Temat Tygodnia"

 

 

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka