Po pierwszej edycji Salonu24 LIVE - odrobinę się rozpisałam. Z takim zamiarem oglądałam wczorajszą transmisję - by ubrać w słowo swe wrażenia.
Tylko, że właściwie nie ma o czym pisać.
O tyle żal, że pomysł debaty z blogerami uważam za celny i warty zachodu.
Bo co się stało tak naprawdę?
Nie dość, że proporcje sympatii politycznych dość zachwiane - to o wypowiedziach Oli Zarzeczeńskiej wiele można powiedzieć, ale nie to, że jej refleksja miała cokolwiek wspólnego z lewicującą frakcją.
Wręcz przeciwnie - nieświadomie wrzuciła na stos krytyki lewicę - odmawiając jej wartości patriotyzmu, głośno dziwiąc się, dlaczego lewica pomija wątek smoleński - co nie jest prawdą - bo często spotykałam się z wypowiedziami polityków o tragedii.
Gdy Igor zapodał jedyne pytanie od braci blogerskiej, czy ma wystarczać tragiczna śmierć do budowania mitu, bohaterstwa - Ola zgubiła sens pytania, dając odpowiedź w ogóle nie na temat - bo coś o szacunku do śmierci.
Szacunek do śmierci nijak się ma do mechanizmu nominowania na bohatera.
Jednym słowem stanowiła szokującą biżuterię w tym zestawie Gości, szokującą - bo z ewidentną narracją sympatyków nie jej ugrupowania:-)
Wg mnie najbardziej rzeczowy był dla mnie Olo Zioło.
Blogerzy zarzucają mu sięganie do cytatów, wyników badań - no sorry, ale rasowe debaty takimi danymi zwyczajowo są inkrustowane. W tym wszystkim nie zbrakło jego autorskiego zdania. Tak go oceniam, choć nie ze wszystkim się z nim zgadzam.
Jednak najbardziej bawi mnie chór widzów, z hasłem, że Rolex URATOWAŁ owo spotkanie.
Że był w niej najlepszy. O wiele lepszy niż W.Sadurski.
Ustawienie światła z prawej - było lepsze niż w okienku skype W. Sadurskiego - ale to wszystko.
Nie z winy samego Rolexa, ale jego tam właściwie nie było - bo wywrotka techniczna.
Kilka sylab słychać, potem głos zanika.
I tak za każdą próbą połączenia.
Specyficzna absencja pomimo obecności.
Jeśli więc czytam opinie blogerów, że był najlepszy - to pojawia się jedna myśl - wystarczyłaby w okienku plansza z martwym zapisem nicka: ROLEX , a i tak zostałby okrzyknięty najlepszym głosem w dyskusji.
Grześ najbardziej wzruszył zapewnieniem, że nie jest rzecznikiem Jarosława:-) Funkcyjnym nie, ale sercem i duszą..:-)))))
Zgodzę się z wielogłosem, że wizualnie średnio wyszedł i nie chłopięcą urodę mam tu na myśli.
Ufam, że Rybitzky zrewanżuje się stwierdzeniem, że Grześ w realu to też taki... ciasteczkowy:-))))
Sam Grzegorz wyjaśnia swoje pokręcenie na krześle... jak paragraf - wysokim wzrostem.
Taka eksplikacja miałaby sens, ale nie wtedy - gdy twarz zdradzała swoisty koktail: nonszalancji, podskórnej irytacji - gdzie sprawne oko widza wyłuska falującą kość żuchwy od częstego jej zaciskania. Ktoś celnie opisał GW: Nabzdyczenie i nadęcie..... Naprawdę tak to wyglądało.
Cezary - rzadko tak fizjonomia bywa spójna z rysem osobowości:-)
Jeśli wrócimy do konkluzji wielu - że Rolex uratowal to spotkanie, choć nie miał w nim szans na wypowiedź - więcej nie trzeba dodawać.
Miał być Rozum - nie mógł - ale paradoks polega na tym, że zacytowany przez Igora - najcelniej trafiał w temat spotkania i strefę jego podsumowań.
Do relacji dorzucę jeszcze jednego - choć fikcyjnego - gościa.
Bohatera zgrabnego serialu: Mr Monk.
Pełen fobii, zaburzeń - ale szalenie skuteczny dedektyw.
Serial nie jest tak naprawdę o kolejnych zbrodniach, ale o niełatwym procesie wychodzenia z obsesji, fobii etc.
Trzy scenki..
W pierwszej Moonk znajduje kwadratowego pomidora.
By już w domu delektować się rozkoszą symetrii, na której punkcie ma fijoła.
W drugiej - porządkuje gabinet do pobierania krwi - gdzie wyrównuje skrupulatnie poziom krwi pacjentów w fiolkach - bo porządek musi być.... Jaka masakrę czyni tym w obrazie wyników - nie trzeba dodawać:-)
W trzeciej - próba zmiany daty spotkania przez terapeutę i reakcja dedektywa na zburzenie tego tygodniowego porządku - końcowe słowa są tu kluczowe.
Ta clipowa triada może odpalać jedynie życzliwy śmiech wobec bohatera.
Ale nie dla wesołości do niego nawiązuję.
Już bez clipa - ale była taka scena, w której odnajduje zabójcę swej ukochanej żony.
Zbrodniarz ma już tylko kilka dni życia - terminalny rak.
Ale prosi Monka, by mu wybaczył...
I ten - zwyczajowo nieśmiały facet, wycofany, nieasertywny mówi:
- Wybaczyć?! Nie! Odetnę ci dopływ morfiny...
I jak rzekł, tak uczynił...
W połowie drogi do drzwi - zatrzymuje się jednak. Wraca do sprzętu medycznego i mówi:
- Ale moja żona ci ją przywraca...
I uwalnia morfinę do kroplówki umierającego.
Mocne! Dające obrażenia mentalne - nie siłą wybaczenia - ale siłą miłości do żony, która to miłość w zadziwiający sposób zgasiła - naturalną w tych okolicznościach - mściwość obolałego po stracie wdowca.
Ktoś zapyta - gdzie tu przęsła łączące jeden wątek wpisu z drugim?
Iloczyn istnieje.
Przyznaję - może nie dla wszystkich do wyłuskania...
Inne tematy w dziale Rozmaitości