Trza być w butach na weselu.Stanisław Wyspiański
Co ma testament Bin Landena do Wyspiańskiego?
Nic oczywistego, ale i szkoda atramentu na oczywistości.
Pomiędzy próbami beatyfikacji Osamy, a gloryfikacją końca trajektorii kuli w jego głowie - cichutko leży sobie jego testament.
Sporządzony 14 grudnia 2001 może zadziwiać przesłaniem do swych dzieci. Wyjaśnia w nim swoje zaniedbania ojcowskie, absencję - słowami, że musiał swoje życie poświęcić walce z Zachodem.
Bin Laden przestrzega również swoje dzieci i prosi, by w przyszłości nie podążały jego ścieżkami, szczególnie, by nie wstępowały w szeregi al Kaidy.
Żonom zaś zasugerował szlaban na samców. Egoistycznie i dość typowo, jak na zazdrość o penetrację przez innego.
Jak połączyć jeszcze ciepłą euforię Bin Landena pod 11 września, z tym co spisał na wypadek wycieczki do Allaha?
Z jednej strony skala zamachu - i to nie tylko w NY - z drugiej - latorośl ma być daleko od al Kaidy...od takiego życia, na które sam postawił.
Ileż widziałam filmów dokumentalnych, gdzie rodzice, same matki - z dumą szykowali swe ledwo dorosłe dzieci do samobójczej, zamachowej śmierci - bo błogosłwawieństwo męczeńskiej śmierci w sprawie...dla sprawy....
Przeżyć własne dziecko - to jak dożywotnie krzesło elektryczne z za małą mocą, by przyszła ulga w postaci śmierci.
Ale nie tam, nie w radosnych słowach rodziców zamachowców, co razem z ofiarami - ich dzieci kończyły żywot.
Testament ujawnia Bin Landena jako rasowego cwaniaka - nurt wskazań ideologicznych niech kosi rodziny jego sympatyków - ale nie jego nasienie.
Cenił sobie życie, jego radości - mocno okrojone koniecznością ukrywania się za wszelką cenę.
Jeszcze za młody na wspomaganie się Viagrą, ale zbyt zniszczony, by bez niej stawać się ...mężczyzna.
Na inną skalę, w dość odległym porównaniu - ale zdarza się i tak, że w naszym życiu odznacza się 11 września, choć w innym miejscu kalendarza, z innymi obrażeniami, mentalnymi zgonami.
Wychodzimy żywi, ale ze specyficznym testamentem w dłoni - daleko od batalii, wojen mentalnych, daleko od jaskiń alienacji i nałogu umartwiania się.
Czas już na Wyspiańskiego..
Pamiętam jak lata temu uderzyła mnie metafizyka towarzysząca zwiedzaniu mieszkanka po Wyspiańskim.
Było tam nieduże lustro - ledwie wystarczające na monitoring golenia się.
Spojrzałam w jego taflę i myśl: tu siebie widział Wyspiański.
Niby oczywistość, a wciąż szkoda atramentu na oczywistości...
Ale bardziej go zobaczyłam w tym obrgryzionym przez lata lustrze, niż w jego portretach.
Czułam go żywego, jakby na 5 minut przez moim odbiciem, królowało jego lico.
Aktualizuję jego słowa o butach i weselu - bo wczoraj nabyłam włoskie sandałki, w których niebawem będę balować - właśnie na weselu mego Przyjaciela.
Do tego złamałam zasadę zawsze czarnej bielizny i koronkowe bordo będzie otulać moje intymności.
Ciężka materia ascetycznej spódnicy połączy choregografię muzyczną z dynamiką ciała...
Zakupy dokonały się wczoraj - w ramach mych niedawnych urodzin.
Dokonało się to - może nie tyle w formule testamentu, ale w aurze wciaż żywej miłości Rodziców do mnie....: Córeczko żyj, nadal żyj i ciesz się życiem...choć wieże zawaliły się....
Inne tematy w dziale Rozmaitości