ladynoprofit ladynoprofit
273
BLOG

Testament Bin Landena vs....

ladynoprofit ladynoprofit Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Trza być w butach na weselu.Stanisław Wyspiański

Co ma testament Bin Landena do Wyspiańskiego?

Nic oczywistego, ale i szkoda atramentu na oczywistości.

Pomiędzy próbami beatyfikacji Osamy, a gloryfikacją końca trajektorii kuli w jego głowie - cichutko leży sobie jego testament.

Sporządzony 14 grudnia 2001 może zadziwiać przesłaniem do swych dzieci. Wyjaśnia w nim swoje zaniedbania ojcowskie, absencję -  słowami, że musiał swoje życie poświęcić walce z Zachodem.

Bin Laden przestrzega również swoje dzieci i prosi, by w przyszłości nie podążały jego ścieżkami, szczególnie, by nie wstępowały w szeregi al Kaidy.

Żonom zaś zasugerował szlaban na samców. Egoistycznie i dość typowo, jak na zazdrość o penetrację przez innego.

Jak połączyć jeszcze ciepłą euforię Bin Landena pod 11 września, z tym co spisał na wypadek wycieczki do Allaha?

Z jednej strony skala zamachu - i to nie tylko w NY - z drugiej - latorośl ma być daleko od al Kaidy...od takiego życia, na które sam postawił.

Ileż widziałam filmów dokumentalnych, gdzie rodzice, same matki - z dumą szykowali swe ledwo dorosłe dzieci do samobójczej, zamachowej śmierci - bo błogosłwawieństwo męczeńskiej śmierci w sprawie...dla sprawy....

Przeżyć własne dziecko - to jak dożywotnie krzesło elektryczne z za małą mocą, by przyszła ulga w postaci śmierci.

Ale nie tam, nie w radosnych słowach rodziców zamachowców, co razem z ofiarami - ich dzieci kończyły żywot.

Testament ujawnia Bin Landena jako rasowego cwaniaka - nurt wskazań ideologicznych niech kosi rodziny jego sympatyków - ale nie jego nasienie.

Cenił sobie życie, jego radości - mocno okrojone koniecznością ukrywania się za wszelką cenę.

Jeszcze za młody na wspomaganie się Viagrą, ale zbyt zniszczony, by bez niej stawać się ...mężczyzna.

Na inną skalę, w dość odległym porównaniu - ale zdarza się i tak, że w naszym życiu odznacza się 11 września, choć w innym miejscu kalendarza, z innymi obrażeniami, mentalnymi zgonami.

Wychodzimy żywi, ale ze specyficznym testamentem w dłoni - daleko od batalii, wojen mentalnych, daleko od jaskiń alienacji i nałogu umartwiania się.

Czas już na Wyspiańskiego..

Pamiętam jak lata temu uderzyła mnie metafizyka towarzysząca zwiedzaniu mieszkanka po Wyspiańskim.

Było tam nieduże lustro - ledwie wystarczające na monitoring golenia się.

Spojrzałam w jego taflę i myśl: tu siebie widział Wyspiański.

Niby oczywistość, a wciąż szkoda atramentu na oczywistości...

Ale bardziej go zobaczyłam w tym obrgryzionym przez lata lustrze, niż w jego portretach.

Czułam go żywego, jakby na 5 minut przez moim odbiciem, królowało jego lico.

Aktualizuję jego słowa o butach i weselu - bo wczoraj nabyłam włoskie sandałki, w których niebawem będę balować - właśnie na weselu mego Przyjaciela.

Do tego złamałam zasadę zawsze czarnej bielizny i koronkowe bordo będzie otulać moje intymności.

Ciężka materia ascetycznej spódnicy połączy choregografię muzyczną z dynamiką ciała...

Zakupy dokonały się wczoraj - w ramach mych niedawnych urodzin.

Dokonało się to -  może nie tyle w formule testamentu, ale w aurze wciaż żywej miłości Rodziców do mnie....: Córeczko żyj, nadal żyj i ciesz się życiem...choć wieże zawaliły się....

 

 

 

Zobacz galerię zdjęć:

Zakochana w suwerenności. Smakoszka autentyzmu. Ze słabością do erekcji intelektu. ministat liczniki.org

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości