Obserwujemy się cztery tygodnie, kochamy się cztery miesiące, kłócimy się cztery lata, tolerujemy się czterdzieści lat, a dzieci zaczynają od początku. Albert Einstein
Nie zawsze, nie zawsze...
Jutro Dzień Dziecka...
Mgliste wspomnienie cukrowej waty, która była zbytecznym - ale pierwszym lifitingiem szczęśliwych policzków.
Cukrowa wata to uwertura do wiedzy o życiu - bo chwila lepkiej rozkoszy podniebienia, a potem zostaje ci w ręku... do niczego niepotrzebny patyk...
Pan od budki z watą cukrową był bogiem, kolesiem z dostępem do...raju....
Potem dorastamy - i pozycja zawodowa tych od waty - jakaś taka enigmatyczna, rozpuszcza się w nicość wobec nurtu spraw istotnych.
Gdzieś pomiędzy wątrobą, a śledzioną jest mały lokator.
Nie, nie tasiemiec!
Nasze wewnętrzne dziecko.
W mniej lub bardziej zabieganej codzienności - nie ogniskujemy myśli wokół narządów wewnętrznych.
Chyba, że przypominają się....bólem.
Wtedy wertujemy w głowie atlas anatomiczny - czy to wątroba, może trzustka itd.
Wczoraj Terlecki uświadomił nam swym wpisem, że wierzący w Boga mają zjechaną wątrobę - bo są jak AA.
Infantylizm, alogiczność jego konkluzji - od dawna mnie bawi i tylko bawi.
Żaden atlas anatomiczny nie zawiera nawigacji do dziecka wewnętrznęgo.
Traktujemy je bardziej po macoszemu niż swe podroby.
Kiedy ono cierpi - nie pomoże żaden Raphacholin.
Jego ból przekłada się na nasz dyskomfort - ale tak jak bólu zęba nikt nie zbagatelizuje - tak cierpienie dziecka wewnętrznego najczęściej banalizujemy.
Nasze dziecko wewnętrzne ma nasze imię, nasze DNA, naszą kość pamięci...architekturę osobowości.
Jednak nie stanowi xero.
Jest bytem odrębnym w pełnym zespoleniu z nami.
O wiele częściej ma zmarzniętę rączki - nawet w upalne dni - niż ogrzane naszą pamięcią o nim.
W sumie to wstydliwa sprawa - taki nieletni lokator.
Nie napije się z nami.
Podczas seksu - wywalamy za drzwi uczestnictwa.
Tylko, że brak współpracy z nim czyni z naszej dorosłości ...kolejne dzieciństwo z patronatem dziecinady, bo nie dziecięctwa.
Gubimy się przy najprostszych sprawach, nie rozumiemy innych, bo jesteśmy analfabetami samych siebie.
Dyskurs z dzieckiem wewnętrznym wymaga odwagi.
Gdyż nie zawsze fajne rzeczy ma nam do powiedzenia.
Dziecko wewnętrzne to ważne narzędzie weryfikujące. W jego źrenicach pojawia się azymut - gdy dręczy duszna bezradność.
Rodzaj lustra - ale nie tego z salonu kąpielowego, ale z komisariatu.
Chciałbym, by kiedyś ucząc swoje dzieci nie mówił im o pacierzu, ale o codziennym spotkaniu z Bogiem. Nie pytaj: czy zmówiłeś pacierz?, ale pytaj czy rozmawiałeś z Bogiem i o czym z Nim rozmawiałeś? Wtedy dziecko od początku łatwiej przejdzie z modlitwy dziecka do modlitwy człowieka dojrzałego. ks. E.Staniek
Wyraźny kontekst religiny w cytacie - można poszerzyć do różnicy - pomiędzy wpajaniem wiedzy - a nauczeniem stylu myślenia.
Bo wiedza, to jeszcze nie mądrość.
Paradoks polega na tym, że nasze dziecko wewnętrzne jest bardziej wyedukowane od nas, jest o jedną kolejkę przed nami.
Z prostego powodu - jest etatowym suflerem.
Ileż to razy w życiu - zapominamy tekstu.
Odwoływanie się do zakneblowanego suflera tnie scenopis antraktami ciszy - bo łatwiej pielęgnować niewiedzę. Albo zostaje bezrefleksyjne powielanie scenopisów innych.
Że nie są z naszej bajki?
Kto by się tam martwił o brak spójności ze sobą samym....
PS.
Clip z cichą dedykacją...
Inne tematy w dziale Rozmaitości