Wczoraj, w miłej pogawędce o lotach, drinkach, bojkach - odżylo wspomnienie o dawnym Kimś.
Miałam tyle lat, co obecnie moja Córka...
Moja Siostra ze swym chłopakiem wybierali się na odpoczynek do Zakopca.
W ostatniej chwili zaproponowali, bym pojchała z nimi.
Zaproszenie przyjęłam z ulgą, też dlatego by podleczyć emocje z kilku niedobrych spraw, wydarzeń. Taka niedobra kumulacja...
Zalogowaliśmy się w hotelu - a ja starałam się być invisible dla siostry z partnerem, by mogli cieszyć się sobą.
Pewnego dnia kupili mi bilet na dyskotekę, która odbywała się na minusowym piętrze.
Wolałabym hotelowy basen oszklony, z którego widać szczyty górskie - ale dopiero rok potem nauczyłam się pływać.
Pomimo świetnego przgotowania tanecznego - nigdy nie byłam dyskotekowym bytem.
Droga wejściówka nabyta - więc postanowiłam być obserwatorem z cichego kąta.
Piękna muza, ale świat nie mój...
I taką nieobecną wyrwało nagłe zaproszenie do tańca.
Właściwie chciałam odmówić - ale akurat zajecudny kawałek Foreignerów... - to poszlam w tany...
I śmieszna sprawa - bo ja 160 cm /do tego byłam na płaskim/, a Szwed Fabian 200 cm i gdy polożyłam mu łapki na ramionach - cała moja jedwabna bluzeczka poszła w górę.
A to zaś spowodowało, że jego dłonie trafiły na moje gołe nery:-)
I tu zachował się z niebywałą klasą, bo przerwał taniec i przeprosił, że dotknął gołej skóry - choć to nie jego wina.
Gdy kawałek wybrzmiał - postawił mi drinka - gdzie ja nie wiedziałam, że to coś alkoholem - założylam, że sama cola.
Ale zasmakowało...
Co z tego, bo gdy na chwilę odstawiony na blacie baru - znalazł złodziejską gardziel...
Fabian szybko kupił drugiego...
I teraz najlepsze...
Ktoś powiedział, że nieznajomość języków ułatwia porozumienie...
Bo ja francuski, rosyjski, trochę niemiecki...
A on - szwedzki, i perfect angielski z niemieckim.
No i jak tu tkać dialog, do tego w piekle decybeli dyskotekowych...
Pytam czy lubi Chopina?
On w angielskim:
- Tak, uwielbiam pić szampana...
Ok...
Pytam, jakie ma życiowe hobby...
On zdumiony zerka mi w głaza i spłoszony mówi:
- Tak, jestem szczęśliwy...
Itd, itd...:-)
Zaproponował, byśmy wyszli w cichsze miejsce, na spacer po śniegu i takie tam.
Wychodząc minęliśmy Marylkę Rodowicz - ale nie klarowałam mu kto zacz - we francuskim i tak by nie pojął.
Ale na dworze nieprzyjemna zamieć, to on, że pokaże mi swój pokój...
I w tym momencie zapaliła mi się dziewicza lampka w głowie...Ale myślę, nie panikujmy...
Pojechaliśmy windą, on otwiera kluczem drzwi i jedno sprawiło, że dałam się zaprosić do wnętrza - w ramach dania mi poczucia bezpieczeństwa - zostawił drzwi szeroko otwarte na korytarz hotelowy....
Jak to w męskim pokoju - tsunami ubrań, sprzętu narciarskiego...
Nawet przy otwartych drzwiach kombinowałam, że jakby co - uciekam do łazienki...bo tam jest dzwonek do recepcji dla tych, co czasem mdleją w kąpieli.
Ja to mam łeb...
Ale nie musiałam się niepokoić, bo kulturka pełen wypas.
Wróciliśmy na dyskotekę i on poprosil mnie o adres.
Sądziłam, że żartuje - ale na serwetce napisałam.
On looka i mówi:
- Czy wiesz, że masz typowo szwedzkie nazwisko!?!
Przytaknęłam i wyjaśniłam łamanym angielskim, że przodkowie Taty z tamtych stron.
On zrewanżował się swoim adresem.
Na następny dzień wracał do swego Sztokholmu.
Spotkaliśmy się przy recepcji i wtedy wręczylam mu na pamiątkę takiego śmiesznego pluszowego pieska, z ogromnym zezem i miną bardzo niepewną:-)
Ucieszył się i tak go włożył do torby na ramieniu, że główka pieska miała czym oddychać:-)
Ochrzciliśmy pieska imieniem...Fabian...
Traktowałam to jako miłą epizodyczną, niewinną znajomość...ale kiedyś przy kolacji hotelowej tak się rozpłakałam, że strach...
No jakoś widać wzięło mnie.
Ale na nic nie liczyłam...
A jednak - 3 dni po powrocie do domu - w skrzynce jego list.
Po angielsku, więc ubieram się i pędzę do koleżanki co zna.
Ona tłumaczy - a tam, że on 2 metrowy, a śpi z tym pieskiem..
No rozwalił mnie tym i w ogóle niegasnący szok, że napisał.
I tak leciały przez Bałtyk nasze listy jakiś czas - moje tłumaczone przez znających angielski.
Nie wiedziałam w sumie jak definiować ową znajomość...ale nie to było najważniejsze.
I kiedyś odbieram telefon w domu - a tam jego głos.
No moment - nie otrzymał mego numeru - na co on - że wybrał się do konsulatu i zdobył.
Ucieszyła mnie jego determinacja...
Gdy zaraz potem jego słowa - że wykupił bilety lotnicze i leci do mnie...
Yyyyyy.....
Glęboki oddech - ok, niech przylatuje.
Odebrałam go na Okęciu i gdy stanęłam pod jego piersią - no żesz - nie zauwazył mnie, bo taka malutka jestem.
Odezwałam się i wtedy porwał mnie z radości do góry.
W domu dałam mu swój panieński pokój...
Przy rodzinnym obiedzie mój Tato pyta go w języku niemieckim - bo obaj spoko w tym narzeczu...
- Czy życie w Szwecji jest tak nudne jak filmy Bergmana?
Cytuję, gdyby ktoś miał wątpliwości co do intencji:-)
Dostałam wtedy płyty od Fabiana, też Foreignerów z naszym kawałkiem i podpisane - kochający Fabian.
Zaprosił mnie do siebie, do Sztokholmu...
I bylabym poleciala, gdyby inny mężczyzna nie pojawił się w moim życiu...
Ale to inna historia...i mniej finalnie radosna...Przy kawałku z clipu - poznaliśmy się, przy nim poprosił mnie do tańca...
Inne tematy w dziale Rozmaitości