Dziś miałam pisać o mym romansie z akwenami świata. Ale zmiana planów, bo nocą odkryłam list od bohatera niedawnego wpisu pt. Drzewo poznania.
Zapytałam go o poranku, czy mogę odnieść się na blogu, inkrustując wpis fragmentami z jego listu. Otrzymałam zgodę. A na blogu, bo ta historia jest rodzajem życiowej przypowieści, szerszej w swej wymowie niż nieporozumienie między dwojgiem ludzi...
Pomiędzy liniami - mój komentarz do kolejnych fraz listu.
Ów list....
Po przeczytaniu Twojego posta uznałem, że jestem Ci winien wyjaśnienie. Wcześniej nie byłem gotów naruszać Twojej prośby o niepisanie nigdy więcej. Uszanowałem to uznając swoją winę w tak smutnym końcu naszej korespondencji. Był to dla mnie bardzo ważny kawał życia. Szkoda, że wspominkowy. Nie wiem, czy takie rozliczenie się z życiowymi błędami nie jest ważniejsze dla mnie.
Liście z Drzewa Poznania spadły bo same tego chciały...
Gdyby to było takie proste, jak się wydaje... Teoria Manipulatora prawiącego słodkie słówka, czyhającego na odpowiedni moment by sponiewierać bliźniego do mnie nie przemawia.
Listki nie spadły same, zostały zerwane i rzucone wiatrowi na pożarcie.
Knebel i miażdżąca prostota zdania "Nie pisz już do mnie nigdy". To były najgorsze, najboleśniejsze słowa, słowa, którymi mnie zabito via mail. Bo czyż mogłem się tłumaczyć, próbować coś wyjaśniać po takim ciosie?
Nawet zbrodniarzowi daje się prawo do ostatniego słowa, ja go nie dostałem. To spowodowało moje odpadnięcie od cennych dla mnie soków Twojej wrażliwości i dobroci, nic więcej. Kac był trochę mniejszy, bo miłosiernie podałaś mi kroplówkę w postaci wskazania adresu nowego bloga. Dziękuję Ci za to bardzo. Może to być także przyczyną tak długiego okresu mojego "dojrzewania" do zmierzenia się z problemem słów kamieni.
******
To nie tak, że odebrałam prawo do ostatniego słowa. Dość długo znosiłam słowa-ciosy, za długo jak na racjonalną konieczność powiedzenia pas. Za granicą wytrzymalości - mogła pojawić sie jedynie ma prośba - nigdy więcej.
************
Wracając do feralnej wymiany listów... Zmęczenie wzmocnione piwkiem spełniło swoją rolę: bezkrytycznie uwierzyłem zboczeńcowi, nader emocjonalnie zareagowałem na Twoje słowa.
Ominąłem jeden temat i zastąpiłem go nieporównanie gorszym. I pomyśleć, że czułem się zbyt zmęczony by rozmawiać o Bogu... Chęć rozmowy mimo wszystko przeważyła.
Ale plączę się i brnę w poruszony przez siebie gówniany i bolesny dla Rozmówczyni temat. Jak ćma do światła... W miarę wymiany naszych myśli waliło się na mnie jakieś irracjonalne poczucie doświadczanego ataku. Świadomość sprowokowania tej "napaści" i hipoteza możliwej słuszności Twoich argumentów była mi w tamtych chwilach niedostępna.
********
Czyli jednak alkohol - a przecież to był jedynie mój domysł, że na takich oktanach pisałeś do mnie....
********
Co było dalej? Autodestrukcyjne rozwijanie tematu. Porażka w każdej literce. I to wszystko jeszcze zanim nastąpiła kulminacja...
Niestety... słowa są jak kamienie. Taka była moja reakcja i próba obrony. Impulsywna i nieprzemyślana, podlana piwem. Byłem zawstydzony i przerażony Twoim prześwietleniem. (...)
Miałem poczucie intelektualnej pustki, wpadnięcia do studni z której nie ma wyjścia.
Nie chciałem Cię zranić. Nie napisałem tego, żeby Ci dowalić. Nie planowałem takiego zakończenia naszej znajomości. Była dla mnie zbyt cenna.
Nigdy nie byłem agresorem z tajnym planem i graną sympatią. Takie słowa to obelga dla mnie, bo oczywiście nie jestem wielbłądem... Nie potrafię grać sympatii. Komu i do czego potrzebna byłaby taka farsa? Naprawdę myślisz, że fałszem była moja wiwisekcja i otwarcie się na niespotykaną nigdy wcześniej skalę... Zapewniam Cię, że nie. Od pierwszych słów skreślonych w odpowiedzi do Ciebie na priva byłem dokładnie taki sam. Szczery. Mam odrazę do kłamstwa, mataczenia etc. To nie jest moja bajka.
**********
Nigdy, ale to nigdy nie sugerowałam, że grałeś atencję wobec mnie, czy w ogóle samą chęć kontaktu. Wiedziałam, że to było autentyczne z Twej strony. Samo me podejrzenie, że agresja słowna była podlana procentami - już o tym świadczy.
*********
Nie będę przytaczał tego co napisałem w przedostatnim mailu do Ciebie. Wstydzę się tych słów i cholernie mi przykro, że padły. (...) Rzeczywiście zrobiłem źle, skrzywdziłem Ciebie i siebie. Nie potrafię tego wyjaśnić. Te zdania wtedy tak czułem i dopiero Twój answer mnie obudził... i zostawił "bez komentarza"... w wydumanym poczuciu niezawinionej krzywdy, niesprawiedliwego osądzenia i absurdalnego wyroku. Oczywiście wszyscy przestępcy są niewinni - taka była klisza, w którą się wtedy wpisałem.
Jestem Ci wdzięczny, bo zdjęłaś klapy z moich oczu. (...)Ujrzałem faceta, którego marzenia okazały się żałośnie nieprawdziwe. Poświęcającego ważne dla siebie sprawy na ołtarzu małżeństwa i tacierzyństwa.
Prawdziwe są Twoje słowa: Racjonalnie chciał ratowania świeżego małżeństwa - do tego maleńki synek. Zaś w głębi serca - chciał się życiowo uwolnić rozczarowany związkiem, który miał być kojącym plastrem po pierwszej porażce.
Wyłożyłem Ci, jak na spowiedzi co się we mnie działo. Uczyniłem to wbrew Twojej prośbie, zatem znowu wykazałem się arogancją.
Widać taki już ze mnie wybrakowany model. Może udało mi się coś wyjaśnić, może nie. To już nie ma znaczenia. Założyłem, może niesłusznie że to wyjaśnienie jest potrzebne Tobie. Teraz widzę, że tak naprawdę to potrzebne było mnie.
Dziękuję Ci za wszystko. Nie oczekuję odpowiedzi. Skoro mnie skreśliłaś, to znaczy że wiedziałaś co robisz i pewnie miałaś rację. W końcu masz doświadczenie w kontaktach z takimi okazami. Zawsze będę Cię ciepło wspominał i do poduchy czasem poczytam trochę złotych myśli z Twoich maili i postów. Oczywiście ten list jest nieznośnie intencjonalny. Przepraszam za całokształt, za słowa, za myśli, za wszystko.
J.
**********
Dobrze stało się, że zredagowałam wpis pt. Drzewo Poznania.
Nie dotyczył on jedynie wywrotki znajomości z J.
Ogromnym szokiem był ów list do mnie - jako echo tamtego wpisu.
Wiele czasu minęło od naszego ostatniego, nieszczęsnego w swym finale kontaktu - więc tym bardziej moje zaskoczenie, że jednak...
W decyzji napisania do mnie... widzę ten rodzaj niełatwej, męskiej odwagi - a to zawsze docenię. Potrafię - bo jest to spójne z moim światem wartości.
Tak jak napisałam na wstępie - sprawa ma szerszy kontekst.
Kilka lat temu otrzymałam męskie słowa od kogoś innego:
Ode mnie oberwałaś za moją niemoc...Przeżywam to okrutnie. Że przywaliłem, i że nie potrafiłem zachować zimnej krwi.
Za jakiś czas:
Bo mi na Tobie zależy. Kurewsko bardzo mi zależy. Dlatego potrafię już wyhamować, gdy mnie wkurzysz. Bo Ty jesteś do tulenia, a nie do bicia.
Tak, chcę przytulenia...
Inne tematy w dziale Rozmaitości