Docent Stopczyk zasugerował, abym opisała swoje wrażenia z akwenów - ściślej: mórz i oceanów. To smakowity temat - choć w ujęciu retrospektywnym - bo i pora roku adekwatna, a i ja od dziecka zakochana w toni morskiej...
Moje ukochanie fal, plaż - mogłabym porównać z miłością damsko-męską.
Kiedyś napisałam...
Jestem na tej plaży i jest mi dobrze.
Morze i piach - to dla mnie jak inspirujący mnie mężczyzna.
Tylko głuchy powie, że fale nic nie mówią.
A to całe serie opowieści.
Nawet horyzont ma tyle od powiedzenia.
Zawsze jestem specyficznie podniecona.
Tyle mi się chce, w tyle spraw wierzę, chwilami nawet w samą siebie.
Kompleksy gdzieś zatopione, jestem ważna, kocham się z własnymi myślami.
Może być upał, noc, wietrzny dzień - ale nad morzem jestem boginią własnej biografii.
W latach szkolnych, gdy wakacyjnie lądowałam nad morzem - witałam się z falami, jak z ukochanym. Tak było właściwie każdego roku...
Oddawałam się pierwszego dnia przyjazdu - nawet gdy było zimno i wietrznie - wchodząc w jeansach i grubym swetrze po brodę do wody...
Tyle lat, a ja pamiętam tamte emocje jak z wczoraj...
Jeśli miałabym szukać matrycy do definicji poczucia szczęścia - wystarczy, że wrócę do tamtych chwil...
Kilka lat temu - po zalogowaniu się w prywatnej kwaterze z Przyjaciółką - choć obie skonane po podróży - skok na plażę - a tam obie dostałyśmy radosnej glupawki, że obecni mogli podejrzewać nas o jakieś dopalacze albo inne maryśki...
Nie wiem skąd ta orgia radości we mnie - wystarczy, że dane mi jest ją zaliczać.
Z kolejnymi latami było mi dane poznawać inne morza, ocean etc.
Zacznę od Florydy.
Na pewno był to atrakcyjny wypad. Niestety tamtego dnia mogłam cieszyć oko jak Córka nurkuje w falach - bo mnie dopadły dni wiadome...fuck!
Oprócz wylądowania z Polski na lotnisku w Miami i odlot z tego samego lotniska - rekreacyjnie bylam jeden dzień.
Prawie miesiąc pobytu, to zwiedzanie całej Florydy.
A tam zakochałam się w moście Sky Way nad Zatoką Meksykańską...
Na nim zaliczyłam nirwanę w aucie przy 240/km.
Morze Północne odwiedzałam prawie tak często jak nasz Bałtyk - ale nie uwiodło mnie nigdy. Plaże po odpływie śliskie, obleśne, nawet cuchnące. I do tego betonowe ściany apartamentowców przy nich. I w Holandii i w Belgii.
W Hadze miałam dostać na urodziny skok z bungee - ale spanikowałam...
Kilka wypadów do Ostend, też nie rzuciło mnie na kolana. Niby rekreacyjne miejsce - ale idealne dla depresyjnych - smutne, betonowe etc.
Najpiękniejszy kolor toni ma Morze Czarne. I nie ma znaczenia czy jedzie się autem wzdłuż linii brzegowej, czy stoi na plaży - coś niesamowitego. Film tego nie oddaje - ale głęboki turkus na żywca. Podczas mego pobytu - ani jednej fali. Lustro. Morze Azowskie pominę w opisie...ale byłam, widziałam.
I wracam do naszego Bałtyku - bo choć często zimna toń, zaplecze turystyczne na niskim poziomie - to jest mój numer 1. A mam już jakąś skalę porównawczą.
Nawet sam piasek - jak męskie usta całujące stopy. Zapach, szum, fale...dla mnie raj...
W tym roku pozostaje mi jedynie tęsknota ....
Inne tematy w dziale Rozmaitości