Dogasał pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Ja już w jedwabnej koszulce nocnej... zerkam jeszcze w dal za okno, gdzie siarczysty mróz skrzył się na śnie otoczenia.
Gdy nagle sms: "Wracam z Florydy, jadę tu i tu i mam kilka godzin w Twoim mieście."
Ok - myślę sobie - tylko, że jest 2 am...
Od słowa do słowa i uzgadniamy, że mnie odwiedzi.
Żegnam się z koszulką nocną - przygotowuję poczęstunek w salonie, budzę światełka na choince.
I pech, bo awaria domofonów - więc muszę zejść z futrze, bo minus 20 C i wpuścić Gościa na teren osiedla. Z dworca do mnie to 7 minut taryfą, a jego nie ma i nie ma...
Intuicja mnie nie zawiodła - zwierzył się taryfiarzowi, że 1 raz w mym mieście, że wraca z Florydy - więcej nie musiał już mówić - tamten mu zrobił...wycieczkę....
No, ale dojechał...wyciąga przy mnie bagaż lotniczy i nie wiedzieć czemu dopadł nas taki niemożliwy śmiech, że ledwo szliśmy po śniegu.
Nie tylko śmial się ze swej głupoty a propos taksówkarza, na pewno też ze zmęczenia, zmiana stref czasowych - no i było to nasze pierwsze spotkanie w realu - bo poznaliśmy się przez nasze blogi.
Pokazałam mu mieszkanie, potem w salonie raczył się potrawami świątecznymi i cudowny nasz dialog.
Pod choinkę polożył piękny, luksusowy prezent dla mnie - ja nie miałam nic, bo jak? Nie planowaliśmy tego spotkania.
Po kilku chwilach - oboje z ulgą stwierdziliśmy, że jesteśmy na maxa zwariowani:-)
Założył bloga lata tamu, będąc w podróży służbowej w USA.
I tak się stało, że byłam pierwszą komentatorką jego wpisów.
Ujął mnie nie tylko epicki rozmach refleksji, ale i relacje z całego świata, bo jest kapitanem oceanicznym.
Charakter pracy, bo też ratownictwo morskie - złogodziło porażkę w życiu osobistym.
Ojciec 2 dzieci - gdzie zawsze powtarzam, że należy mu się Nobel za jakość ojcostwa.
Gdy kilka lat temu dowiedział się, że odpoczywam z Przyjaciółką w Ustce - wsiadł w auto i przyjechał do nas.
I też z opóźnieniem, bo jakiś straszny wypadek na trasie i objazdy.
Pomimo nocnej pory - promenada tętniła życiem.
Nie mogliśmy się w 3-kę nagadać.
A że była upalna noc - wskoczyliśmy do morza - tak jak bylismy ubrani.
Ja podnoszę suknię coraz wyżej gdy nagle moje UPS!
Na co on:
- Co się stalo?
Ja:
- Właśnie majtusi...poszły...
W znaczeniu - już nie suche...
On też wyjął ze spodni telefon, dokumenty - i do piersi wszedł w toń.
Opowiadał o nawigacji wg mapy nieba.
Ten spontan, ta noc, chwile z ludźmi o pięknej duszy - zostaną we mnie na zawsze.
Przy kawiarnianym stoliku mowię mu jak popłakałam się ze śmiechu, przy jego wpisie a propos fryzjera w Chinach.
On:
-Był taki wpis?
Potwierdzam. Nic nie pamiętał - dlatego też wspólna konkluzja - o wartości bloga, który jest formaliną naszych przeżyć. Ileż to razy ja przekonywałam się, że wiele wydarzeń i to ważnych - poszłoby pod młot niepamięci, gdyby nie moje zapiski.
Tu zapodaję xero z tamtego jego wpisu:
28.01.2001, niedziela
Salon fryzjerski byl wielki, z kilkunastoma fotelami, z ktorych prawie wszystkie byly zajete. Mloda dziewczyna zajela sie mna, to znaczy myciem i masowaniem glowy, ktore wygladalo identycznie, jak to w listopadzie w Huangpu, z ta tylko roznica, ze tutaj nie mieli wibrujacego lozka. Chinczycy, jak juz wielokrotnie wspominalem, to narod niezwykle ciekawski. Od razu wiec zainteresowali sie klientem - odmiencem. Fryzjerka mnie masowala, a jej kolega po fachu przysiadl sie na chwile i z wielkim trudem, powoli, sklecil zdanie:
- Where are you from?
Bylo to i tak duzym sukcesem, poniewaz znajomosc angielskiego wsrod Chinczykow jest znikoma.
- I am from Poland - odpowiedzialem prosto i wyraznie.
- Aha - podsumowal rozmowe mlody fryzjer i wrocil do swoich zajec.
Po chwili nioslo sie po sali "Poland..., Poland..., Poland...". Wszyscy przekazywali sobie wiadomosc i zaspokoili pierwsza ciekawosc. Trwala ozywiona dyskusja, z ktorej nic nie
rozumialem, az w koncu podszedl inny fryzjer i w podobny sposob wydukal:
- Where are you from?
- I am from Poland - powtorzylem. Znow slowko "Poland" powedrowalo z ust do ust az do najdalszych zakamarkow salonu. Lecz po chwili przyszedl trzeci gosc i znow zapytal o to samo.
- I am from Poland - odpowiedzialem cierpliwie.
- Aha, from Foland - kiwnal ze zrozumieniem tamten.
- No Foland! Poland! - poprawilem go
- Poland !? - zaakcentowal pierwsza sylabe, troche zdziwiony.
- Yes, Poland!
- Aha - odszedl zamyslony, czegos niezbyt pewny.
Wtedy wrocil moj pierwszy rozmowca i bardziej stwierdzil niz zapytal:
- You are from France!?
- No France! Poland!
I znow ponioslo szemrane "Poland" po sali.
(...) Moj fryzjer tymczasem prawie skonczyl swoja robote. Odgial kolnierzyk koszuli, zeby wytrzepac odciete klaki i podniesionym glosem zaczal przywolywac kolegow na nowo.
Fryzjerzy oraz fryzjerki zbiegli sie i zaczeli zagladac mi za kolnierz. Tu was przebilem! Ktory Chinczyk ma tyle wlosow na karku i na plecach? Ktory Chinczyk w ogole ma tam wlosy?
Trwala ozywiona dyskusja, podsmiechiwania i tylko moj fryzjer zdawal sie byc zdezorientowany, najwyrazniej sluchajac sprzecznych rad. W koncu desperackim ruchem wsunal maszynke za kolnierz tak gleboko, na ile udalo mu sie siegnac i sprawnie ostrzygl mnie w tamtym miejscu. A potem mily personel odprowadzil mnie do drzwi, kasujac przedtem 20 yuanow czyli okolo 10 zlotych.
http://mojaszuflada.blox.pl/html
Dlaczego piszę o znajomym, wspominam nasze spotkania?
Bo dziś znajduję jego wpis, że właśnie był w Odessie.
Córka bardzo namawia mnie, bym z nią w tym roku tam pojechała.
Z wielu powodów waham się.
Życie da mi odpowiedź na to pytanie. Z pokora przyjmę każdy answer.
A sam Searover? Życie oddało mu z nawiązką.
Trudna, ale pełna przygód praca, a i znalazł miłość - która trwa już lata.
Inne tematy w dziale Rozmaitości