Zmywałam naczynia i słuchałam audycji radiowej - gdy nagle konkurs z nagrodą, w postaci biletów na koncert Dżemu.
Znałam odpowiedź na konkursowe pytanie i męczę się z tarczą telefonu.
Seksowny głos Piotra Wróblewskiego:
- Prawidłowa odpowiedź, ale dodzwoniła się pani czwarta. Mieliśmy 3 bilety.
Cóż, już chciałam odłożyć słuchawkę... gdy tamten mówi:
- Wie pani co, dysponuję jednym wolnym biletem, bo żona nie idzie.
Proszę przyjść, podejść do mnie i wejdziemy razem.
Mocno się zawahałam - bo nawet nie kojarzyłam miejsca koncertu i jak rozpoznać faceta, którego zna się jedynie głos.
Telepatycznie odczytał moje wątpliwości i dodaje:
- Będę miał na piersi identyfikator z nazwiskiem.
Popłoch. Dzwonię do znajomych, gdzie jest jakaś tam hala.
Daleko.
Robię się na bóstwo i biegnę tam.
Widzę rozmawiających mężczyzn - każdy z identyfikatorem.
Adrenalina wymazała pamięć jaka to nieśmiała ze mnie dziefcynka i stanęłam w środku ich rozmowy - skanując nazwiska.
Pierwsze: Marek Niedźwiecki...
Ok...czyli jeszcze jedna sprawa do załatwienia.
To był 1983 rok - a w 1982 założyłam się z koleżanką, że poznam osobiście Niedźwieckiego.
Wyśmiała mnie.
Kto pamięta tamte czasy, jego popularność - ten wie w czym rzecz.
Nie miałam niczego przy sobie i podeszłam do szpaleru ochraniarzy z pytaniem o kartkę i długopis.
Facet mówi, że ma jedynie wkład i wyrwał kartkę z kalendarza - miesiąc: luty.
Aż wstyd, ego estetyczne wyje - ale zdeterminowana przepraszam Niedźwieckiego za formę i podaję swoje imię.
On, że jest ok - coś tam paćknął.
Znajduję moją wejściówkę - czyli Piotra W.
Delikatnie położył dłoń na mych plecach - a były nagie, bo bluzeczka wiązana na szyi w stylu góry rozwianej sukienki M.M. nad stacją metra.
Do dziś pamiętam, że ów dotyk sprawił mi dziewiczą przyjemność.
Tłumy - ja w sektorze dla vipów.
Trochę zazdrościłam ludziom pod sceną polewanym wodą z wiader przez członków zespołu.
Wracałam do domu jak po cudownym śnie.
A tu niagara zimnej wody...
Cała rodzina wkur..a, bo nie spotrzegłam, że ich klucze były w domu....
Zbrodnia doczekała się kary - zakaz organizowania 18-ki...
Nadrobiłam rok potem...
Grupa znajomych, żarełko, muza...
I pojawia się przypadkowy gość - dzwonił w innej sprawie, ale dowiedział się o party - więc za jakiś czas w progu z bukietem kwiatów - to zdążył nabyć.
Znaliśmy się ze szkoły muzycznej - on też w klasie fortepianu.
Była przepaść między nami - bo ja i owszem - potrafiłam grać, ale on był wirtuozem klawiatury - do tego z talentem kompozytorskim.
Nie był adonisem - budowa ciała jak bohaterowie Jacka Londona, ale i takaż surowość jego rysów.
Było w nim coś co bardzo przyciągało i trudno było zdefiniować co...
W ramach prezentu dla mnie - zasiadł za klawiaturą pianina i zagrał.
Jego autorska transkrypcja klasyki w jazzowej formule.
Poezja, pasja, silne dłonie na bieli i czerni.
Całe jego ciało było spowite tonacją, uwalniającą się spod lekkości masywnych dłoni.
Gęsia skórka na mym ciele to jedynie szczyt góry lodowej tego wszystkiego, co wtedy czułam.
Magiczna chwila...
To było lepsze niż kwiaty czy bombonierka...
Kilka tat potem spotkaliśmy się nocą na dworcu PKP.
Krótki dialog - bo oboje w innych kierunkach.
Zdążył powiedzieć, że wyjeżdża z kraju...
Jeszcze potem mój brat bliźniak mówi do mnie, że tamten wyemigrował do Kanady i tam ma swoją kapelę. Także spore sukcesy.
Braciszek dodał:
- Siora, a ty wiesz, że on podkochiwał się w tobie?!
- Skąd wiesz? - pytam mocno zaskoczona.
-No jak skąd?! Mówił mi...!
Inne tematy w dziale Rozmaitości