Dosłownie w tej chwili zrobiłam ten kadr.
Kocham me zachodnie niebo.
Jest w nim coś z otwartego śródręcza mężczyzny.
Niby odległe, ale jakże bliskie...
Nie zmienia życia...zmieniając...
Niczego nie deklaruje...a obdarowuje...
Nie czuje się zobowiązane i nie zobowiązuje...
Taki magiczny zmierzch z królewskim kompletem pościeli, w której nie może się źle zaśnić...
Odchodzi, już teraz widać tylko zarys pleców...
Ale wróci.
Takie niebo samo wybiera sobie daty wizyt...
Dlatego radość, której nie można przewidzieć...
Dlaczego radość?
Bo jest w nim coś z otwartego, kojącego śródręcza mężczyzny...
Pomiędzy ciosem a pocałunkiem... niebo ma swoje opowieści.
W pigmencie niemym, ale niektórzy słyszą...
Pomiędzy chłodem a egzaltacją...bezimienny dotyk mej twarzy piano czerwienią...
Inne tematy w dziale Rozmaitości