Warszawa. Mój powrót...
Warszawa. Mój powrót...
ladynoprofit ladynoprofit
896
BLOG

Ja na Urodzinach Salonu 24

ladynoprofit ladynoprofit Rozmaitości Obserwuj notkę 22

Z wielu powodów nie anonsowałam swej obecności. Też dlatego, że whałam się - czy w ogóle.

Nawet nie nocleg u Przyjaciółki przeważył szalę decyzji - ale wiedza, że będzie tam ....On.

Odetchnęłam z ulgą, że w chwili mego przybycia był już spory tłumek. Zgrabnie wmieszałam się weń, co nie jest trudne z mym wzrostem.

Dziwnie poczułam się z identyfikatorem na biuście - jakby bardziej naga - ale trwało to tylko moment.

Gdy witałam się z Igorem - a on nie ukrywał zdumienia, że ladynoprofit też przybyła - przy spontanicznym uścisku - moje dane powędrowały z mych cepelinów na jego pierś.

Zanim się zorientował - kilka podejrzeliwych spojrzeń zeskanowalo to jego identyfikator, to jego twarz.

Zdecydowanie u zebranych - coś tu zgrzytało.

Ktoś szepnął mu coś na ucho - i strzepnął nagłym ruchem - jak ważkę - niesforny identyfikator.

Pozostałam więc anonimowa. Nikt nie kumał, że ja to ja...

Za to ja - niby mimochdem dopasowaływałam to twarz do nicka, to nick do twarzy.

Ale nie dla zdetonowania anonimowości swej czy innych przybyłam.

Bo był tam On...

Im bliżej końca części oficjalnej, tym szybsze bicie mego serca.

Z jednej strony paraliżowała mnie moja genotypiczna nieśmiałość.

Z drugiej - siła pragnienia, te lata dyskretnej miłości - musiały dokonać to, co zdarzyło się chwilę potem.

Bohater mych myśli i westchnień -  wtopił się w blogerską brać.

Taranowałam kolana innych - bo to moja wysokość, by zbliżyć się do niego.

Coś mruczeli, narzekali - ale szłam dalej.

Jeszcze 3 metry, jeszcze metr.

I stanęłam pod jego piersią.

Może inaczej - bo właściwie nie jest o wiele wyższy ode mnie.

W katalogu przywitań szybko szukałam najwłaściwszego. By, choć publika wokół - zrozumiał co we mnie.

Najpierw nasze dłonie - jego dziwnie bezwładna w kruchości mej siły...

Ale to nic, to nic...

Złamałam kulturowe wskazania dla pań i sama przyciagnęłam go do siebie i wtulilam w ciepło mego ciała.

Chyba z zaskoczenia, miękko się poddał mej... prawie erotycznej nawigacji.

Liczyłam na stymulującą szorstkość jego policzków - ale przypominały atłas mych piersi.

To nic..To nic...

Temu zbliżeniu patronowal chaos myślowy, gestykulacyjny. Mój, ale jeszcze bardziej - jego....

Nie wiedział, czy jedno cmoknięcie, czy potrójne - jak niektórzy wolą...

Wpuściliśmy ponownie przestrzeń pomiędzy nasze ciała.

I niebo otworzyło się nad golgotą mych tęsknych westchnień ...

Bo widzę, że jest wyraźnie poruszony.

Co więcej - choć jeszcze nie pił - wyraźnie tracił stabilność.

Zrozumiałam - karuzela w mych emocjach, w mej głowie - i jego dopadła. To był ważny dla mnie komunikat! Wzajemności cud!

Niby patrzył na gości, ale nic, a nic -  nie widział.

To oczywiste, zrozumiałe! Dla wszystkich tych, którzy wiedzą co to znaczy kochać....

Mój fluid zapaćkał jego okulary...

Zdjął je i stał się niejako bardziej mój - taki bezradny, zagubiony - szukający ratunku dla zamglonych szkieł.

Otrzymałam więcej niż mogłam oczekiwać.

W jakiejś kobiecej, kretyńskiej desperacji - drżacą dłonią, ale stanowczo - wpakowałam karteczkę z adresem mego noclegu.

Jak nie ja...

Ale życie nauczyło mnie, że historia lubi się powtarzać, ale takie okazje już nie...

Mówią: bierz los w swoje ręce!

To wzięłam - ale po chwili ścięło mnie odkrycie - że owszem kartka wylądowała w kieszeni marynarki - ale innego mężczyzny!

Jeszcze przed chwilą otwarte niebo radości bez limesa - zamknęło się granitem niżu porażki.

Mego Ukochanego porwali w tym czasie inni obecni.

Właściwie już chciałam wyjść w chłodny mrok Warszawy, gdy ktoś intuicyjnie rozpoznał we mnie ladynoprofit.

Może też dlatego, że komentuje mój blog.

Po chwili rozmowy meliorowanej piwkiem mówi do mnie, też a propos opinii o mym tembrze głosu:

 -Na początku wietrzyłem czystą kokieterię, ale chyba coś jest na rzeczy.Tzn. wypowiadasz się pewnie, elokwentnie, ale wyczuwam pod spodem trochę takie napięcie, jak u kogoś, kto musi wystąpić nie anonimowo i zdalnie 1 na 1 - tylko na żywo, przed większym tłumem...

Żadna kokieteria..

A tłum?

No chwila, oblegał nas tłum...

Pogadaliśmy jeszcze trochę, też ze zgodną konkluzją - że blogerzy są grzeczniejsi, taktowniejsi niż na portalu...

Potem inny bloger zatroszczył się, by nie ominęła mnie porcja urodzinowego tortu.

Zresztą imiennik tego, co przed chwilą w dialogu ze mną.

Wiedziałam, że nie prowadzi swego bloga - ale komentuje na Salonie 24.

Celebra urodzin nie przewidywała tańców - ale ów komentujący wyprowadził mnie na chodnik i nie czekając na mój akces.... poprowadził w rytmie walca.

Owszem - coś wybrzmiewało w tle - ale ja odpaliłam w głowie ten numer...co pod wpisem....

Potem jak glonojad przywarłam do szyby - pielęgnując myśl o tym co się wydarzyło i o tym, co się nie wydarzyło...





 

Zakochana w suwerenności. Smakoszka autentyzmu. Ze słabością do erekcji intelektu. ministat liczniki.org

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (22)

Inne tematy w dziale Rozmaitości