Już kiedyś pisałam, że stan wojenny obudził mnie pędzącymi wozami opancerzonymi pod moim oknem. Mama w tym dniu miała jechać na sesję naukową do innego kraju - ale już nie miała po co - granice zamknięte.
Szybko narodową bohaterką stała się pszczółka Maja - bo zbojkotowała ubranie munduru.
Nadęszłaaaa ciemna chwila dla narodu....
Ale życie toczyło się dalej.
Latem trafiłam na obóz literacko-filmowy - na który wyselekcjonowano młodzież z całego kraju - z jakimiś tam sukcesami literacko-filmowymi.
Już pierwszego dnia chciałam wracać do domu - po szczypawice w pościeli - a główny prowadzący - to żaden tuz intelektu - a zomowiec.
Ale takie były wtedy wymogi zorganizowanego wypoczynku.
Zomowca olewaliśmy na całej linii - probując te 3 tygodnie na leśnej polanie wypełnić zabawą, swymi pasjami etc.
Z racji profilu obozu - niektórzy chłopcy mieli ze sobą kamery 8 mm.
Ale mnie bardziej ciągnęło do męskiego pióra - bez konotacji fallicznych...
Choć niepozorny, niewiele wyższy ode mnie - to przy nim zwariowało me serce.
Wrodzona nieśmiałość, blokowała wysyłanie jakichkolwiek sygnałów - że coś czuję...
Miałam powodzenie u innych - ale co z tego...
Zomowiec przydał się jeden, jedyny raz - gdy jacyś dorośli faceci z pobliskiej wioski napadli nasz obóz nocą - bo na ...dziewczynki!
Autentycznie - tak uzasadniali tę nocną, niezapowiedzianą wizytę.
Dziewczyny tuliły się to do kolegów, to do swego dziewictwa - no te, które jeszcze miały taką możliwość. Ja miałam...
Nie zapomnę jak jeden z kolegów wpada do naszego namiotu, pełen bojowej dumy ze sztachetą w dłoni - że pozbawił ojcostwa agresora - pieczętując swym orężem jego genitalia.
Po chwili wchodzi zgięty w pół jego bliski kolega z pytaniem:
- Dlaczego we mnie?!
I prawie nieprzytomny padł na trawę wijąc się z bólu.
Nierówne siły - bo obcych było więcej i byli silniejsi - wyrównał ów zomowiec oddając w powietrze strzały z ostrej broni.
Ten rodzaj bojowej argumentacji przepędził napalonych.
Pod względem przygody intelektualnej - rozczarował mnie ten obóz - choć wozili nas na premiery do warszawskich teatrów, jakieś warsztaty - ale to nie było to, czego oczekiwałam.
Wyjeżdżałam z pęknietym sercem, bo zabrakło odwagi by wyznać Onemu, co było do wyznania.
Życie jednak bardzo mnie zaskoczyło - bo Ony przyjechał całą Polskę, by bez zapowiedzi mnie odwiedzić.
Z wyznaniem...że pokochał mnie...no tam, na obozie...
Przy okazji zaprosił mnie na studniówkę.
Rodzice - że mnie puszczą, jeśli nie zawalę matmy.
Gdy matematyk wyczytał, że obroniłam się klasówką przed porażką - cała klasa chórem:
- Psorze, czyli ona jedzie do ukochanego!
Suknię wycyganiłam od koleżanki, a raczej jej mamy.
W tamtych czasach mieć suknię z brytyjskiego domu mody, cała z żorżety, do ziemi - szyta z koła.
Dziewczyny czytające ten wpis wiedzą, co oznacza w tańcu suknia szyta z koła - ano to, że przy obrotach - cały dół ma się na wysokości policzków.
A jeśli tak - widoki zapewnione. Ale i tu bylam przygotowana.
Koronkowe majteczki z sztucznymi diamentami - połyskującymi - podczas tanecznego wirowania.
Ony w końcówce rock and rolla zagarnął mnie ręce - i zaniósł do stolika, co zostało przyjęte gromkimi oklaskami naszych współbiesiadujących.
Mieszkając w okolicy studniówki u niego w domu - poznałam jego rodzinę.
Jakież zaliczyłam zdziwienie - gdy tuż przed wyjściem na bal - jego niewidoma mama mówi:
- Ależ pięknie razem wyglądacie...
Czy było mi pisane życie z Onym?
Nie wiem...
Bo to ja zerwałam ...
Serce nie sługa...
Ale też bylam jeszcze w takim wieku - gdzie nie był to czas na życiowe wybory, poważne deklaracje.
Kilka lat potem spotkał się z moim bratem i wręczył mu spory plik listów do mnie - nigdy nie wysłanych.
Każdy z nich miał wersalikami na szczycie napis w języku niemieckim - niewysłane.
Dlaczego niemiecki? Bo studiował na KUL-u dwa kierunki: filozofię i germanistykę.
Były to listy tak piękne, tak mądre - że musiałam mocno uważać, by niagara mych łez nie rozmyła treści.
Nie, nie spowodowało to powrotu mych uczuć - ale jakość wrażliwości, intelektu Onego była... z tej najwyższej półki.
Po latach zdzwoniliśmy się, jak nam się ułożyło życie.
Mówi, że żonaty, że ma córkę Ksenię, urodzoną w tym roku, w tym dniu.
Ja w szoku mówię mu, że mam Córke Ksenię, urodzoną 10 dni wcześniej niż jego - ale też 10 dni przed terminem - do nagłego porodu wiózł mnie głeboką nocą TIR:-)
Gdy chodziłam z Onym - nawet nie wiedziałam, że takie imię istnieje.
Dlaczego to wspomnienie, którego odpryski już wcześniej przemycałam.
Trochę jako pomost do wczorajszego wpisu - że nawet trudne, bolesne okoliczności - nie muszą z nas czynić emocjonalnych zombie.
Sam stan wojenny i mnie boleśnie dotknął - ale nie tylko fakt, że wtedy młodość - więc ma swoje prawa - sprawiał, że życie bywało pyszne i piękne.
Bo póżniej zaliczyłam o wiele gorszy stan wojenny - i postanowiłam wbrew wszystkiemu....przeżyć...
Bez zalewania betonem duszy, bo świat taki zły, a ludzie to tylko potwory....
Inne tematy w dziale Rozmaitości