"Książki sprawiają, że opisywane w nich historie i wyrażone opinie staja się twoimi i po skończonej lekturze nie jesteś już tym samym człowiekiem, jakim byłeś, kiedy ja zaczynałeś.
Bardzo inteligentni ludzie napisali niektóre z tych stron; i jeśli potrafisz czytać z pokorą, cierpliwością i chęcią uczenia się, nigdy się nie zawiedziesz. Nawet to, czego się nie rozumie, utkwi ci w jakimś zakamarku głowy i czeka, żeby kiedyś w przyszłości nabrać sensu i zmienić się w rzeczy piękne i pożyteczne. (…)
Książki są bramą, przez którą wychodzisz na ulicę, mówiła Patricia. Dzięki nim uczysz się, mądrzejesz, podróżujesz, marzysz, wyobrażasz sobie, przeżywasz losy innych, swoje życie mnożysz razy tysiąc.
Ciekawe, czy ktoś da ci więcej za tak niewiele. Pomagają też odpędzić różne złe rzeczy – samotność, upiory i tym podobne gówna. Czasem się zastanawiam, jak możecie znieść to wszystko wy, które nie czytacie." Arturo Pérez-Reverte
Przed ukończeniem 10 roku życia krótki balans - balet czy literaturoznawstwo.
Niebawem po ukończeniu 10 lat - wiedziałam.
Balet klasyczny i tak wypełnił moje życie - ale w takich proporcjach, że dały spełnienie.
Często potem w życiu słyszałam, że pięknie się poruszam. Jeśli faktycznie - to dekada baletu - ma w tym swój udział.
Kierunek studiów wybrany wiec niebywale świadomie, ale i z jaką miłością.
Intratny aspekt nie miał żadnego znaczenia.
W progowych decyzjach pieczęć stawiała miłość...i w sensie pasji, i w sensie bliskość z drugim człowiekiem.
Życie szybko podcięło mi nogi, że prawda emocjonalna, wierność sobie, spójność czynu z myślą, wiarą - to śmiech na sali.
Ci najbardziej zakłamani, nieprawi, bez sumienia - żyją jak pączek w maśle.
Ale to smutna reguła. I boleśnie logiczna.
Wracajac jednak do słowa czytanego czy pisanego.
Nigdy lektura nie była formą eskapizmu.
Nigdy nie sięgałam po książki, by znieczulić realia, by odfrunąć.
Jeśli zdarzyły się takie chwile - to w głębokim dzieciństwie. O tak... Staś Tarkowski nosił mnie przez puszczę i pustynię - ale nie było w tym ucieczki, co bardziej tęsknota za takim przeżyciem.
Coś z tego zostało mi do dziś.
Nigdy nie doznałam czegoś takiego, że książka stawała się lekiem na samotność. Nie mogła. Bo nigdy samotność mnie trawiła. Nawet gdy dosłownie nikt obok mnie.
Nie pojmuję jak książka może być narzędziem zagłuszającym.
Czerpię garściami z książek - ale przede wszystkim jako strawa intelektualna. Aprobowana lub nie. To nie ma znaczenia.
Od lat stoję plecami do beletrystyki - to też dokument na to, że nie szukam w fikcji sztucznego rozbudowywania własnych przeżyć.
Moja miłość do książek ma znak wodny. Nie jest pomyłką, przekłamaniem, iluzją.
Ale najlepsza książka, która pływa w osoczu refleksji nawet kilka lat, która przemeblowała mi optykę w pewnych kwestiach - nie przebije jednego.
Mej miłości do drugiego człowieka - szeroko rozumianej.
Który nawet nie musi oddychać tym samym powietrzem niż ja, ale na pewno JEST.
Ale nawet i tu - drugi człowiek nie jest dla mnie formą ucieczki. Nie zatracam się w kimś, by przestać czuć siebie, jakiś dyskomfort, choćby epizodyczny.
Nie przyklejam się do ludzi, nie forsuję ich przestrzeni.
Kluczem jest sprzężenie zwrotne. Podlegające weryfikacji ale jednak.
Dziś - Międzynarodowy Dzień Przyjaciela.
Termin 'przyjaciel' jest równie zdewaluowany jak - 'kocham cię'.
O wiele częściej mówię: ona/on są ważni w mym życiu.
Przytulam więc Ważnych...
Tych świadomych tego, lub nie..
Dla mnie...
Inne tematy w dziale Rozmaitości