Każdy ból emocjonalny trwa 12 minut. Dalsze cierpienie jest już wywoływane przez nas samych.
"Świadomość zawsze przychodzi znienacka – niespodziewanie, mocno, w punkt. Nie sposób się przygotować. Tak właśnie pęka struna, rozstępuje się ziemia, urywa się życie. Nie masz już czasu, by donosić w sobie swoją odpowiedź. Jest potrzebna teraz, już, w tej sekundzie. Nie wiesz jednak, co dalej. Musisz się natychmiast przestroić, urodzić nowego człowieka. Zaakceptować to co jest, ale się z tym nie pogodzić. Zmienić kierunek, nie zdradzając siebie. Nie zdążysz. Nie chcesz się spieszyć. Targujesz się o czas na płacz, na użalanie się nad sobą, na skąpanie we łzach utraconego czasu. Jesteś pewna, że masz prawo do takiej pauzy, nie rozumiejąc, że czas - jak zwykle - porzuca swoje granice.
Tracisz siebie.
Tracisz.
Starannie rozpływasz się po to, by później zbierać się przez lata.
Mokrą szmatą. Z zimnej zalanej podłogi. Do plastikowego wiaderka. Będziesz napełniać się od nowa: dławić się zgorzknieniem, żółcią urazów, gilami wspominek lepszego losu.
Ale pewnego razu się podniesiesz.
Zobaczysz tę, którą nigdy się nie staniesz.
I staniesz się tą, która nigdy". K. Sultanowa
"Dlaczego pisuję tutaj przeważnie o rzeczach smutnych?
Bo tak chyba jest. Czy smutek jest łatwiej wyrażalny literacko, bardziej pamiętnikarski, zwykł osiadać w człowieku głębiej, odwrotnie niż radość, którą można zdmuchnąć? Nie wiem. Czasem radosny czas przekłada się na jakiś wewnętrzny żal, co znów wiedzie do pytania o źródła żalu.
Moim zdaniem, większość ludzkich smutków bierze się z braku wkomponowania. Ta myśl nie jest oryginalna, antropologowie wyrazili ją pięknie dawno temu. Najprościej rzecz ujmując, żyjemy w biologii i cywilizacji, nie jesteśmy jednak ani w pełni biologiczni, ani cywilizacyjni.
Wydaje mi się, że współczesna kultura, coraz silniej wiążąca się z plemienną rytmiką, kolorystyką dżungli, niejako, łowieniem drugiego człowieka (na kielicha, na numerek i tak dalej) nieco przybliży nas do buszu i drzewa z którego spadł nasz pradziad, zniesie tę straszną wyrwę i wyjdzie, że Rousseau miał rację, będziemy dobrymi dzikusami.
Być może już nimi jesteśmy, przynajmniej ja trochę jestem, oderwany od historii, religii, rodziny. jestem jednoosobowym plemieniem. Ale to chyba nie jest źródłem mojego smutku. Myślę, że akurat z tym niewkomponowaniem bym sobie poradził. Większość ludzi radzi sobie przecież." Ł. O.
__________
Trzy myśli - pozornie nie powiązane ze sobą.
Ból.
Cierpienie.
Smutek.
Dezintegracja pozytywna.
Ktoś powie - negatyw radości, szczęścia.
Ja powiem - zapracowana akuszerka radości, szczęścia, spełnienia.
Wciąż piorąca ślady krwi od łożysk cierpienia, ślepnąca od uważnego nacinania pępowiny łączącej ból od jego absencji.
Od smutku do cierpiętnictwa daleka droga. Podobnie jak od wesołkowatości do niewyobrażalnego szczęścia, które tak naprawdę nie lubi się manifestować.
Ani ból, ani tym bardziej ukojenie nie generują mentalnego skrętu kiszek. Ta przypadłość wiąże się jedynie z mściwością, nienawiścią - tlenem emocjonalnym małych ludzi.
Tacy cierpią wobec najmniejszych sygnałów ciepła i serdeczności u innych.
Prawdziwy ból, smutek - opowiada o sobie lub nie.
Ale jeśli już - nie warczy, nie siniaczy tych co obok.
Wstyd intymności prawdziwych emocji - doznaje kolejnych odsłon wstydu.
Tych wtórnych.
Dlatego arogancja, agresja - jest tak bezwstydna, bo nie wywodzi się z prawdy.
Nie zdejmuj zegarka - nawet gdyś nagi.
Niech chroni cię wędrówką wskazówek.
Po 12 minutach zapytam - która godzina?
W twej duszy.....
Inne tematy w dziale Rozmaitości