"Poglądy na główne przyczyny samobójstw w znacznym stopniu różnią się między sobą, ale raczej nikt nie przeczy, że jednym z głównych czynników jest przeadresowana agresja.
Jeden z wybitnych znawców przedmiotu posuwa się do twierdzenia, że „ nikt nie zabija siebie, jeśli nie pragnie zabijać innych lub co najmniej nie życzy im śmierci:. Może jest to lekka przesada. Człowiek popełniający samobójstwo z powodu bólu lub nieuleczalnej choroby nie należy przecież chyba do tej kategorii.
Dziwaczna byłaby sugestia, ze pragnie on zabić lekarza, któremu nie udało się go wyleczyć. Chce jedynie się wyzwolić od bólu. Jednakże wydaje się, że przeadresowanie agresji istotnie jest powodem wielu samobójstw. Oto niektóre fakty potwierdzające tę myśl. Liczba samobójstw w miastach i metropoliach jest większa niż w regionach wiejskich.
Innymi słowy, tam gdzie trwa najbardziej zażarty wyścig o status, liczba samobójstw jest największa. Samobójstwa wśród mężczyzn są częstsze niż u kobiet, choć kobiety szybko nadrabiają ten dystans. Inaczej mówiąc, ta płeć, która bardziej angażuje się w wyścig o status, ma też większy udział w liczbie samobójstw. Dlatego dziś kobiety, coraz bardziej się emancypując, i dołączając do wyścigu, narażają się na podobne ryzyko.
Liczba samobójstw rośnie w okresach kryzysu gospodarczego. Oznacza to, że gdy wyścig wyścig o status napotyka trudności na szczycie hierarchii, zwiększa się ilość przeadresowanej agresji na wszystkich niższych szczeblach hierarchii, co ma katastrofalne skutki.
Liczba samobójstw spada podczas wojny. Krzywe obrazujące liczbę samobójstw w dwudziestym wieku ukazują dwa wielkie spadki w okresach dwóch wojen światowych. Krócej mówiąc: po co zabijać samego siebie, gdy można zabić kogoś innego? To właśnie opory przed zabijaniem osób dominujących doprowadzają potencjalnego samobójcę do stanu frustracji i zmuszają go do przeadresowania agresji.
Istnieje ścisły związek między samobójstwem a morderstwem. Są to jakby dwie strony tego samego medalu. W krajach o wysokiej liczbie morderstw liczba samobójstw jest na ogół niewielka i odwrotnie. Można odnieść wrażenie, że istnieje jakaś określana ilość silnej agresji, która musi ulec wyzwoleniu, przybierając taką czy inną formę. Jej ukierunkowanie zależy od tego, w jakim stopniu dane społeczeństwo odczuwa opory wobec popełniania morderstw. Jeżeli opory są te słabe, liczba samobójstw spada., podobnie jak podczas wojen, gdy opory wobec wojen są skutecznie i celowo tłumione." Desmond Morris, Ludzkie Zoo, 1997 str 73.
Teza Morris'a wydaje się być ze wszech miar logiczna, spójna.
A jeśli tak, pojawia się pytanie - a w drugą stronę?
Jeśli ktoś toczy od dawna w samym sobie wojnę, jeśli peryskopy jego czucia świata, ludzi omiatają jedynie zło. W jego definicji zło?
Jeśli wykrwawia się w wojnie Ja przeciw Ja - ale by mogła toczyć się dalej - musi nazwać całe społeczności wrogiem, by nie poczuć, że jedyny jego wróg to on sam?
Jeśli nic nie wie - a jest generałem własnej batalii ignorancję ubiera w nieuzasadnione WIEM.
Co dzieje się, jeśli słyszy, że gdzieś opisana jest taka wewnętrzna autodestrukcyjna wojna, z przypisami wyliczonych przyczyn?
Sięgnie czy opluje zanim sięgnie?
Nie po to toczy wojnę, by siebie skrzywdzić - kolekcjonuje więc wygenerowane w sobie rykoszety i częstuje nimi świat.
Nieustannie wyznaje wiarę na rzecz tej 'religijnej' batalii w sobie.
Musi, bo jakikolwiek trud poznawczy, weryfikacje obrodziłyby bielą flag w sercu.
A pokój dla kogoś takiego to nie wygrana.
Pokój - to jego kapitulacja.
Przeadresowani nie mają ojczyzny.
Modląc się o jej powrót zapominają, że są jej jedynym okupantem.
Inne tematy w dziale Rozmaitości