Fot. © James Houston
Fot. © James Houston
ladynoprofit ladynoprofit
419
BLOG

IDIOTY DŁOŃ

ladynoprofit ladynoprofit Rozmaitości Obserwuj notkę 0

"Para to nie dwoje, ani nie jedno, lecz trójka. To trzy różne jednostki: on, ona i para. Kiedy rodzi się między nimi harmonia, jest cudownie. Ja, ona i my..." Jorge Bucay

"„Not dead yet” nie jest niczym szczególnym. Film opowiada historię gitarzysty, którego sparaliżowało. Facet się nie poddał. Komponuje dalej, wykorzystując komputery, asystenta i ruch własnych gałek ocznych. Reszta jego ciała zmieniła się w kamień.

W młodości naprawdę mu szło. Był na okładkach magazynów branżowych i miał grać z Dave’em Lee Rothem, wówczas gwiazdorem pierwszej wielkości. Niestety, zachorował. Zamienił gitarę na wózek i skończyło się babci sranie. Smutna historia, nic więcej. Nieszczęście Jasona Beckera jest tylko kolejnym nieszczęściem na tym świecie. Jego cierpienie wpisane jest w wielki krąg cierpienia.

Dwa obrazy. Oto młody Jason, żywiołowy, muskularny i bez reszty oddany muzyce. Kumple z zespołu chleją, ćpają i prują fanki, a wiecznie uśmiechnięty Jason pędzi do pokoju hotelowego, żeby jeszcze trochę poćwiczyć solówki. Kładzie się z gitarą. Budzi się koło gitary. Gra w samochodzie, za każdym razem gdy kierowca zatrzymuje się na czerwonym świetle. Gra podczas obiadu. Na kiblu, jak sądzę – także. Trzyma gitarę tam, gdzie inni kładą gazety.

Jason na wózku, dwadzieścia lat później. Okrągłą twarz okalają zadbane włosy, budzące skojarzenia raczej z ekscentrycznym biznesmenem niż muzykiem rockowym. Reszta jego ciała wydaje się papierowa, narysowana nawet. Bluza polarowa otula je jak wielki wór. Dziecinny, narysowany korpusik wyrasta bezpośrednio z elektrycznego wózka. Jason przypomina cyborga.

Jego martwą twarz szpeci doklejony uśmiech – kąciki ust unoszą się ślepym pchnięciem rozsypanych nerwów. Oczy przejęły funkcję ust, są wytrzeszczone, jakby zaraz miały stoczyć się po rumianych policzkach. W twarzy Jasona kryje się coś bezmyślnie radosnego. Wbrew całemu swojemu nieszczęściu przypomina idiotę, który dostał prezent.


Nie obchodzi mnie cierpienie dalekich. Mam bliskich, którzy cierpią. Ale myślę o dźwiękach uwięzionych w czaszce Jasona Beckera. O melodiach, które nigdy nie wybrzmią w ciszy. Właściwie nie są ani dźwiękami, ani melodiami. To cienie. Dzieci bez kości, zmienione w różową masę, bezkształtną i bezbronną. Ślepe robaki tłukące się o ściany jaskini w próżnym poszukiwaniu wyjścia. Ptaki w klatkach, tygrysy w skrzynkach, połamane strzały.

Takie wyobrażenia przychodzą mi na myśl, lecz tajemnica głowy Jasona Beckera jest dla mnie czymś niepojętym. Jak to jest, jak to w ogóle możliwe – trzymać w głowie coś najważniejszego, rzecz najcenniejszą, która nigdy nie doczeka się uwolnienia? Przecież jego próby muzyczne są tylko namiastką, cieniem gry na gitarze. Siedzę w barze na lotnisku, myślę o tym, myślę bezowocnie i głupio, nie mogę jednak przestać.

Myślę o głuchym Beethovenie. Myślę o ślepnącym Goi. O dłoni umierającego Wyspiańskiego, do której przywiązał sobie węgiel, żeby dalej móc rysować. Myślę o chwili, gdy nawet węgielek przestał pomagać, i próbuję wyobrazić sobie tę rękę. Wyrasta z młodego ciała przeżartego syfilisem i mogłaby należeć do starca. Palce zamarły rozczapierzone. Dawno pogubiły kreski. Cała ręka wykręca się pod biodrem, jakby Wyspiański usiłował podrapać się po plecach, tylko nie potrafił.

Wyobrażam sobie Henri de Toulouse-Lautreca w burdelu i sparaliżowanego generała Pattona. Myślę o pijakach, którzy pożegnali się z butelką, i o kurwach, które wyschły, o smakoszach z wrzodami żołądka, bezrękich perkusistach, pisarzach po wylewie albo z alzheimerem, o Crowleyu wpatrzonym we własnego, nieczynnego już członka.

Co miałeś w oczach, człowieku? Tak sobie myślę i nic z tego nie wynika. Przypominam sobie własne lęki podczas pisania „Szczęśliwej ziemi” i wydają mi się żałosne oraz śmieszne. Powinienem tańczyć na łące i bez przerwy się uśmiechać, chociażby dlatego, że, w odróżnieniu od Jasona Beckera, mogę zatańczyć, uśmiechnąć się i napisać tę tutaj smutną piosenkę, złożoną nie z dźwięków, lecz ze słów." Łukasz Orbitowski

Znajomy napisał na swej ścianie: " życie przeżyte w miłości, to jak dwa życia."

Ktoś drzewiej, że znajomość języków obcych, mnoży ilość naszego życia. Tu niestety "nobliwy wiek" mi nie grozi.

Niezależnie od tego kim jesteśmy, ile mamy lat, niezależnie od konfiguracji rodzinnej, zawodowej - potykamy się o mniejsze i większe dramaty.

Co nas nie zabije - przyjdą inni i ...dobiją.

"Wbrew całemu swojemu nieszczęściu przypomina idiotę, który dostał prezent."

A we mnie myśl - ludzie mają prawie wszystko, a przynajmniej tyle, by spokojnie zasypiać - a przypominają idiotę, któremu życie zabrało, co tylko można zabrać.

Gdyby jeszcze potrafił opowiedzieć o tym, co rzekomo stracił. Ale nie - nęka, napada zalewając ludzi chaosem swych myśli, niezbornym procesem, który nie ma szans na wniosek, konkluzję.

Niewidzialna dłoń, jakże już w tym sprawna - marszczy i pompuje na powrót ego, którego partytura to jedynie dysonans szczekania na bliźnich, że nikt go nie rozumie.

Idiota przeoczył jedną ważką rzecz - on sam siebie w ogóle nie rozumie i raczej nie ma szans na to, by pojął jak naprawdę jest.

Czy dwóch - jak Flip i Flap - dźwigających obie podstawy mentalnej tęczy syjamskiej nieporadności - bez wzajemnego sobie czyszczenia okrężnicy nad głowami innych - nie mają szans na naturalny oddech.

Wszyscy zbliżamy się do nieporadności starczej, chyba, że Szef nagle powoła.

Ale pomiędzy nacięciem pępowiny, a lat, gdy ciało zaczyna nam już przeszkadzać - jest miejsce na bazę spełnienia, na akordy szczęścia.

Mowa o harmonii.
Tej w nas samych, ale i tej z innymi.

Ona nie przypomina jednostajnego dźwięku.
Bywa, że traci moc, ale za chwilę ponownie ją nabiera.
Nigdy, ale to nigdy nie jest dziełem przypadku.

Droga do niej to przedzieranie się przez dysonanse, łzy, ból...zagubienie i spadanie.

Ale gdy pewnego dnia otwierasz okno i widzisz, czujesz wypracowaną harmonię, gdy nawet postronnym nie umyka ten fakt - nie jesteś idiotą.


Bo ów prezent harmonii jest rezultatem jedynie twej pełnej świadomości.

Zakochana w suwerenności. Smakoszka autentyzmu. Ze słabością do erekcji intelektu. ministat liczniki.org

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości