Miałam sen.
Właściwie zawsze śnię.
Ale ten był w 3D.
Wyrazisty, dialogi o ostrych konturach, twarze, imiona... rozpoznawalne.
Jedynie oniryczna fabuła daje mi mocno do myślenia.
Bardzo logiczna, pomimo nocnego przebudzenia - wiernie wróciła swoją kontynuacją.
Gdzieś w tym wszystkim leciałam samolotem, potem wciąż epizody pakowania się.
Głównym bohaterem był mężczyzna z mego realnego życia - ale i tak widzę w tym metaforę spraw z innych stref życia. Pomimo wieloletniej, świetnej naszej relacji - nie jest to ktoś z "pakietu adoratorów".
Sen był jak kołyska z aksamitną wyściółką - lekki, przyjemny, choć z wysoką dynamiką zmiennej w wydarzeniach.
Szczątki rozmów, chcą przebić się przez mgłę mej pamięci - nieskutecznie.
Ale miły posmak przyjaznego, wzruszającego klimatu - wciąż obecny w duszy.
Ale tak naprawdę wolałabym nie pamiętać tonacji, a mieć dostęp do pełnego protokołu dialogów. Były gęste, logiczne - a wszystkiemu patronowało moje radosne zdumienie.
Owo zdumienie pamiętam, ale przyczyny już nie.
Z reguły nie przejmuję się snami, też dlatego, że nachodzą mnie codziennie.
Ale ten był jakże inny - na wielu poziomach.
Zbędnym się wydaje być pytanie, czy sen miał charakter profetyczny.
Gdyż nie chce do mnie wrócić sedno tej historii.
Z drugiej strony, gdyby miał nieść zapowiedź realnych rozwiązań, byłyby one przychylne, przyjazne, dobre.
To jest tak, jakby ktoś nad głową rozsypał nam tysiące kadrów - i mamy tylko ułamki sekund, by wychwycić ich zawartość. Gdy spadną - dostęp niemożliwy.
Wyraźnie jednak odrzucam opcję, że sen jako echo myśli, sytuacji z dni poprzednich - bo zero pomostu.
Tym bardziej mnie intryguje.
Naiwnie zamykam oczy, koncentruję się, by dać szansę przebłyskom.
Kapituluję, bez najważniejszej w tym kapitulacji.
Nie prześnię dobra na jawie...
Na pewno nie...
Inne tematy w dziale Rozmaitości