"Śmierć to śmierć. Ostateczny koniec. A miłość jest jak skóra węża. Odnawialna i za każdym razem inna." Grzegorz Sz.
Od rana w podróży. Ogołocone pejzaże z zieleni - ale skąpane w ostrym słońcu.
I w jedną i w drugą stronę - odcinałam się zanurzeniem w muzykę. Słuchawki w uszach - to też komunikat.
Cudowny zachód słońca nad polami. Uwieczniłam. Ale czystość szyby - położyła piękno kadru.
Od kilku dni droczyła się ze mną myśl o prawdziwej choince.
Wracam do domu - stoi - ktoś przywiózł, człowiek z lasu.
Dałam jej pić.
Mówią, że klasyfikacja dnia - udany, nieudany - zależy jedynie od naszego do niego stosunku.
Trudy podróży, tłok przy kasach - ale archiwizuję w sobie niuanse, które poprawiają ukrwienie w kącikach ust, do nawet uśmiechu, którego nikt nie usłyszy.
Doświadczyłam uprzejmości i nieuprzejmości bliźnich. Życie.
Jeszcze trochę i zacznie się wydłużać dzień. Czekam jak rekrut z centymetrem...
Ludzie mają tyle pomysłów na śmierć, a tak niewiele na życie.
Gdzie śmierć to akord, jeden. Akt liczony w sekundach.
A życie to takie dni jak ten. Jak wczoraj...i potem.
Jedno - nawet niezwerbalizowane marzenie się spełniło.
Pije wodę i pachnie.
To nie mój minimalizm.
To celebra wszystkiego tego - co głaszcze duszę.
Tak jak miłość.
Jej odsłony.
Inne tematy w dziale Rozmaitości