Kilka lat potem.
Noc.
Moja komórka rozbrzmiewa dzwonkiem.
Męski głos:
- Cześć...
Ja:
- No hej...
- Nie przeszkadzam?
Choć byłam w trakcie pisania tekstu do wydawnictwa, mówię:
- Słucham?
Coś tam mówi do mnie, ale zagłusza jego głos gwar z tła.
- Jesteś na jakiejś imprezie? - pytam.
- Tak. Jestem na wieczorze kawalerskim. Swoim. Jutro mam ślub.
- O, to gratulacje!!!!
On:
- Nie drwij ze mnie!
Ja;
- Moment, dzwonisz do mnie, że jutro masz ślub, składam gratulacje - gdzie tu miejsce na drwinę?
- Lady wiesz przecież jak jest.
- Wiem, ale za późno na pytania typu: po co?!
- Dzwonię w konkretnej sprawie...
- Tak?
- Chcę żebyś wiedziała, że byłaś i jesteś jedyną kobietą którą kocham...Jedyną.
- Adam, niby miło, ale nie kupuję. Swoje już wypiłeś, to i emocje buzują.
- Tak, swoje wypiłem, ale nie kocham cię od dziś czy od wczoraj. Nawet nie wiesz ile razy chciałem to ujawnić - czy wtedy kiedy wiozłem cię autem, albo po prostu zadzwonić. Ale wiesz co się działo na trzeźwo? Tak mi latały łapy, że komórka z nich wylatywała. Mówię serio. Za każdym razem!
- Adam, znamy się od lat i doskonale wiesz, że jestem ostatnią osobą na globie, której mógłbyś się obawiać.
- Wiem, ale to jest inny rodzaj strachu.
Nie miało to większego znaczenia, ale pociągnęłam temat...Że przecież mam swoje wady, by mnie nie idealizował, nie jestem też typem modelki...
On:
- Mów do mnie jeszcze. Dziewczyno! Nasze spotkania, wypady, imprezy - stać koło ciebie to była męka, bo rzuciłbym się na ciebie - gdybym wiedział, że mogę.
- Ok, Adam - jakby nie było, twoja życiowa impreza trwa. Jutro masz ślub. Baw się i czerp z życia.
- Ale pamiętaj o tym, co powiedziałem.
- Ok - odparłam - ale w myślach: po co?
Z opowieści obecnych na weselu - już na nim była awantura pomiędzy świeżo poślubionymi.
Potem już było gorzej.
W kolejnych latach kupił drugi dom, stadninę koni, potem jeszcze inny dom z kawałkiem lasu.
Wszyscy pukali się w czoło - bo to była gehenna a nie związek. Pomimo już kilku własnych adresów - sypiał w kanapie w swej firmie. Być mieć spokój.
No i dziś wiadomość - że jednak się rozwodzi. Najlepsze lata oddał toksycznej babie, która ma trójkę dzieci i każde z innym. A pół roku wyszło, że zdradzała go nawet z panami od ekipy remontowej.
Pamiętam jak 4 lata temu odpoczywałam w Międzywodziu. Gdy się dowiedział, wsiadł w auto i chciał mnie tam odwiedzić. Ale nie. Migiem wskoczyła wtedy jeszcze jego żona, ze słowami: " do niej samego cię nie wypuszczę". I pojawili się razem.
I taki obrazek - jesteśmy na wieczornym ognisku, masę ludzi, muzyka w tle, litry piwa, jadło na ciepło - my przy jednym stole - a ona vis a vis mnie siedzi, ale ostentacyjie odwrócona do mnie tyłem. Żałosne.
Tym bardziej, że męczyło ją poczucie zagrożenia, które w ogóle nie istniało. Bo ja nie jestem nią. Tak po prostu.
Kiedyś byłam zaproszona na Wigilię do mamy Adama, miał się pojawić ze swą lubą - ale przyjechał sam. To był straszny widok, cała twarz podrapana do krwi.
Jego mama:
- Co się stało?
- Mieliśmy sprzeczkę i mnie podrapała.
I taki zgaszony, ze świeżymi ranami - świętował...
Nie, nie mam zamiaru go bronić, bo mężczyzna z jajami dawno by pogonił tę, która dostała wielki dom od niego i dwa tygodnie potem wymieniła zamki, by nie mógł się dostać.
Kiedyś zapytałam go wprost - co cię trzyma, przecież to paranoja?
Może seks?
Machnął ręką, że i tu nie ma o czym mówić.
Chciał szybką i sprawną rozprawę. Nie udało się.
Ta, która go zdradzała, okradała na wielkie sumy, walczy o jak największą cześć ich małżeńskiego dobra, gdzie sama nie pracowała.
Tym razem i on walczy o swoje. Najwyższy czas.
Jedno jest pewne - zmądrzał - ale też stracił najpiękniejsze lata swego życia.
To o nas kobietach mawia się, że bywamy ofiarami katów, że z trudem się od nich wyzwalamy.
W tym wypadku - było odwrotnie.
Oby ta część życia, wolna już od "nadzoru elektronicznego" wypełniona była jego dojrzałym samostanowieniem.
Szczerze? Nie wiem czy będzie potrafił.
Obrączkę można zdjąć, osobowość zostaje.
Inne tematy w dziale Rozmaitości