W okolicy Świąt - intensywniej niż zazwyczaj - budzi się nasze wewnętrzne dziecko. Nie tylko na oparach wspomnień z dzieciństwa, ale jakoś tak łatwiej wierzyć, że można pokolorować nasz świat.
Zamaszyście, lekceważąc kreskę założeń, czy nawet zamarzeń.
Dadaizm czy kubizm codzienności ustępuje na chwilę miejsca na rozpoznawalności kształtów, których dotknąć nie sposób.
Czeka na mnie kilka książek - Drugi tom "Dzienników" Pilcha, Głowackiego: "Przyszłem"., czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie", "Ostatnie rozdanie" Myśliwskiego, 'Wywiad rzeka" Fallaci.
Skończyłam kolejną książkę Umberto Eco, który nie rozczarowuje, nawet, gdy ma fazy rozczarowujące. Zbiór esejów z lat sześćdziesiątych - przemęczyłam.
Ale totalną porażką okazał się zbiór opowiadań najświeższej noblistki, Alice Munro: "Miłość dobrej kobiety". To była męka. Ani język, ani treść, ani fabuła. Koszmar.
Niby jeszcze dwa tomiska "Dzienników" Goebbelsa. Ale nie dotknę. Najwyżej przekartkuję - nie dla smaku literackiego, ale poszukiwania odpowiedzi na pytanie - dlaczego potwory istnieją, mają bliskich, kochają się...i wciąż są potworami.
Wracam do Jurka, który w drugim tomie pisze: "Miała po mnie zostać kronika dymania, zostanie kronika zdychania, niby szlachetniejsza, ale jednak wolałbym na odwrót".
* * *
"Diarysta prawie nie opuszcza mieszkania i prawie nikogo nie widuje. Tkwi w zawężonej, dramatycznie samotnej codzienności, ale mówiąc Szekspirem, zamknięty w łupinie orzecha i tak pozostaje panem niezmierzonych przestrzeni." Jerzy Pilch
Coś w tym jest - powiedział grabarz pukając w wieko trumny.
O czym to ja chciałam?
A - wewnętrzne dziecko, nanoszenie barw na przestrzeń. I nie w ramach pejoratywnie rozumianej - koloryzacji.
Mitoman nosi w sobie jedynie martwe dziecko..
Inne tematy w dziale Rozmaitości