"Choć nikt nie może cofnąć się w czasie i zmienić początku na zupełnie inny, to każdy może zacząć dziś i stworzyć całkiem nowe zakończenie." Carl Bard
Dwa filmy: "Don Jon" i " Summer in February".
Tak rożne produkcje, historie - że trudno byłoby dokopać się wspólnego mianownika.
A jednak...istnieje taki.
Wybór uczuciowy, życiowy...
"Don Jon" byłabym sobie odpuściła. Bo pierwsze 20 minut - męka. Rodzaj clipu i to źle zmontowanego.
Nie ukrywam, że odrzucała też aparycja głównego bohatera, małe oczka-szparki z niskim czołem...a jak dodamy do obrazu zniewolenie pornografią - naprawdę nic ciekawego.
Biedny, wyrywa "dziewice" jedną po drugiej - tylko dla stale powtarzającej się konstatacji, że żywa pupencja to i owszem, ale porno - to jest jedynie pełnia.
Owszem uzasadnia dlaczego - ale kto ma chęć - sam zobaczy...
Zatrzymuje się dłużej przy piękności..ale niełatwej...
Szybko się rozstają, bo ona nie wybacza sięgania po wiadome produkcje.
Jest jeszcze inna kobieta. Starsza od niego. Łączy ich jedynie niezobowiązujący seks, ale gdy otworzyła introwertycznego chłopaka - bardzo sprytnie, mądrze zaczęła docierać do jego problemu.
Nie było kazań typu - pornografia to zło.
Zadała mu jedno pytanie - kiedy doświadczyłeś autoerotyzmu, bez obrazu pornograficznego?
I to w sumie zwaliło go z nóg - nie przymierzając.....
Zracjonalizował, wyparł, wydrwił zgodnie z mechanizmami obronnymi...ale temat już został wbity w jaźń i swoje wiercił.
Zrozumiał jedno - jest kaleką erotycznym, choć fizjologicznie sprawnym.
Dojrzała kochanka była dojrzała nie tylko metrykalnie. Bez nacisków, forsowania "terapii" prowadziła go przez mrok uzależnienia.
Wytrzymałam do końca filmu, też dla oczywistej konkluzji męskiego Feniksa: "Rzeczywista relacja wymaga sprzężenia zwrotnego. Tylko autentyczny kontakt, tylko zauważanie drugiej osoby jako jednostki, a nie nośnika cech, jakie nam się w niej podobają, mogą sprawić, że wkroczymy na wyższy poziom wtajemniczenia w intymności." Marcin Pietrzyk
Jakże inny jest film "Summer in February". Pastelowy, poetycki, epicki...Splot losów młodych artystów malarzy - rodzące się uczucia, zdrady, i tsunami priorytetów.
Z dwójki adoratorów bohaterka stawia na cynicznego, dynamicznego charakterologicznie - świetnie zapowiadającego się malarza - odsuwając tym samym chłopaka związanego z armią, a który był przeciwieństwem pierwszego.
Nie był to oczywisty dla niej wybór - ale na dzień przed szybkim ślubem - przekonuje samą siebie - jakby trzeba było w takich razach szukać argumentów - że to przecież geniusz.
Owszem geniusz pędzla, ale bezduszny byt.
Co w związku z tym? No nie mogę zdradzać - bo też z innego powodu sięgam po oba obrazy.
Znamienne jest to, że każdy z nich ma odwrotną jakby spiralę świata emocjonalnych uniesień i potknięć.
Z ciemności w jasność i z jasności w absolutny mrok...
W pierwszym przypadku chłopak, który nie potrafi się zaangażować, bo całym jego światem jest porno.
W drugim - dziewczyna bardzo uczuciowa, ale która stała się własnym wrogiem, dokonując gwałtu na intuicji i świadomości, z którym naprawdę miała szanse być szczęśliwa.
I dziwna w sumie sprawa - zastawiając konwencję obu filmów - bliższa jest mi historia dziewczyny. Stawiając jednak na wektor wydarzeń, budzącej się samoświadomości - wybieram "Don Jon".
Prawda jest taka, ze jeśli wszystko w tobie krzyczy na nie - nie ciągnij na łańcuchach rachuby, rozumowej akrobacji życiowego TAK.
Początki - zbiegające się też z niełatwą nauką życia, samych siebie - mogą być bardzo nieciekawe. Dobrze jednak jest, gdy zaczynamy czuć, iż mamy wielkie szanse na to, by "koniec" nie był istotą fuszerki.
Inne tematy w dziale Kultura