Narciarz w Polsce nie ma lekkiego życia.
Musi jechać gdziś hen daleko, zimową porą. 1000-1300 km, żeby gdzieś w znośnych warunkach pojeździć, albo samolotem gdzieś lecieć.
Wczoraj o 5:30 rano wyjechałem z Austrii z miejscowości narciarskiej opanowanej przez Radzian.
Normalną drogą przez Czechy 1300 km z domu. Ale znajomi bracia Czesi zabronili mi jechać przez zasypane Morawy. Jeszcze w nocy były sygnały.
Po porannym sprawdzeniu ADAC, GDDIKA wybrałem drogę przez Berlin. 100 km dalej, ale szeroko. W sumie po wjechaniu do Niemiec prawie cały czas 3 pasy.
W okolicach Monachium zaczęło sypać i nie przestało aż do domu. Jakieś 1300 km po śniegu.
W Niemczech lewy z trzech pasów na ogół w śniegu, ale to wbrew pozorom dobrze trzyma. Na prawy wloką się ludzie z napędem na dwa koła, a my nieco szybciej. Lewym, lub środkowym. Średnią przez ten piękny kraj, razem z objazdem korka przez piękne wiochy w Turyngii, mieliśmy 105. Zaczęło się psuć przed granicą.
Na CB się okazuje że do autostrady w Nowym Tomyślu trzy korki. Jedna wywalona cysterna i dwa dzwony. minimum 3 godziny do austostrady. To my cwanie myk w prawo i prezez Zieloną Górę. Pierwsz raz tamtędy jechałem. piękna droga. Piękna ale cała zaśnieżona. Za to prawie bez ruchu. Trzymał się tylko za mną i poganiał przez CB jeden świetny TIRowiec. Nie mają łatwego życia, zwłaszcza pod górkę na śniegu, jak ich któs zatrzyma. Do Zielonej spokojnie, 80/90, bo się po tym śniegu więcej nie dało. Od Zielonej do Poznania 70-40 zależnie od sierotek na letnich oponach. Do Poznania zajęło mi to 4 godziny od granicy. Na autostradzie rozpoznałem kilka aut, które widziałem przy granicy. Czyli to samo, ale my płynnie, oni w korku. Co lepsze? Pewnie ich rozwiązanie. Ale kto to może wiedzieć.
Autostrada do Strykowa, największe osiągnięcie Polskiego zarządu autostrad, cała w błocie śnieżnym a po 100 km zaczął padać marznący deszcz. Na szczęście nie odkurzyli tej autostrady przyzwoicie, i zamarzał na tym błocie, więc trzymanie było dobre.
Potem dojechaliśmy do Strykowa i przez bida drogę przez Brzeziny dotarliśmy do drogi do Rawy Mazowieckiej. Pusto, lecz nie odczyszczone. Deszcz wali nadal. całe auto w lodzie. Musimy stawać, żeby odbijać lod z wycieraczek.
Katowicka - cała w śniegu. Na obu pasach. Wesoło, bo deszcz pada. Znowu ludzie chyba na letnich, bo jechali 40, ale autobus i kilka aut z niesparaliżowanymi kierowcami strachem wywołanym jechalim 80. Nikt nie szalał.
Żal mi się tylko zrobiło Białorusinów i Ruskich wracających z nart. Ci to mieli jeszcze daleko.
Przez Magdalenkę, zowu kompletnie nie oczyszczone dojechaliśmy po 19 godzinach stresu, katorgi, męki i spokojnej jazdy do domu. Wypadliśmy z auta na ziemię i spać. Lewa ręka się nie prostuje. Palce trzymają kierownicę.
Przypominam co starszym, że za komuny zawsze się tak jeździło i nikt nie robił histerii w mediach. Ludzie rozpuszczeni lekkimi zimami zapomnieli jak się po śńiegu jeździ. Kończące się ocieplenie kilmatu - nie spowodowane przez człowieka, tylko wynikające z aktywności słoneczej - było dobrodziejstwem. Mniejsze rachunki i drogi czyste. Ale skończyło się. Będziemy teraz jeździć jak za młodu. Czy zauważyliście, że nawet te morzy i opady na całym świecie są podciągane pod oceplenie? Jeszze 35 lat temu to byla norma i nikt nie krzyczał.
proszę wybaczyć literówki ale ledwo widzę na oczy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości