Mało jest książek o komunizmie, które stałyby się hitami wydawniczymi. Do takich należy „Czarna księga komunizmu” – praca wielu autorów, którzy spierali się zawzięcie o tytuł publikacji. Dlaczego? Ano dlatego, że dwóch autorów miało podejście bardzo asekuracyjne i raziło ich zaszufladkowanie jako „antykomunistów” – co w „postępowej” Europie może oznaczać problemy, jeśli nie wilczy bilet. Najbardziej bezkompromisową postawę reprezentował Stephane Courtois, który znalazł się w ogniu krytyki francuskich yntelektualistów w 1997 roku. Ale czy można się temu dziwić, skoro francuska elita od kilku dekad darzyła sentymentem komunizm; skoro pod jej wpływem uformował swój światopogląd Pol Pot i skoro czołowy przedstawiciel literatury (Sartre) twierdził, że „każdy antykomunista to pies”. Nawet były premier, Lionel Jospin, nie wstydzi się swojej fascynacji trockistami. Francuscy intelektualiści żyli (a niektórzy do dzisiaj żyją) idylliczną wersją komunizmu jako „sprawiedliwości społecznej” i tak dalej. Wierzą, że komunizm przyczynił się do modernizacji i rozwoju (sic!), a mniejszą wagę przywiązują do GUŁagów, czystek czy sfingowanych procesów, które były mechanizmem działania wszystkich tyranów spod znaku sierpa i młota. Niektórzy z nich powiedzą pewnie, jak pewien nasz kombatant: „komunizm tak, wypaczenia nie!”.
Uważam, że z czystym sumieniem można postawić znak równości między nazizmem i komunizmem. Ci drudzy posługiwali się takimi samymi metodami – bolszewicy rozpowszechnili metody stosowane DO DZIŚ, czyli zamykanie ludzi w obozach koncentracyjnych. A sami bolszewicy – o ironio – „ubrali” swój pucz w hasła rodem z rewolucji francuskiej. Komunizm był, a właściwie jest systemem, szczególnie sprzyjającym dorwaniu się do władzy chorych i autorytarnych jednostek, które nie wstydzą się korzystać z instrumentów zarządzania społeczeństwem, stosowanych przez Stalina czy Lenina. Niestety – wszędzie, gdzie komunizm dochodzi do głosu, zaczyna się walka z „wrogiem klasowym”, a na najwyższy szczebel władzy wdrapuje się opętany tyran. Tak było w Chinach, tak było w Korei Północnej, tak było w Kambodży i tak jest do dziś na Kubie. Jakoś tak się dzieje , że „rewolucja” zwykle oznacza komunę (z wyjątkiem irańskiej, gdzie do władzy dorwał się diaboliczny starzec, mający obsesję na punkcie seksu i Koranu), czyli rozwałkę starego systemu przez jakiegoś ignoranta i populistę, który nie tylko nie potrafi cierpliwie zbudować czegoś nowego i lepszego, ale niszczy fundamenty i pozostawia pożogę. Tak było podczas zbrojnego puczu bolszewików, tak było z kampanią Mao Zedonga „wielki skok naprzód”; tak było z „rewolucją Czerwonych Khmerów, którzy postanowili eksterminować ludność miejską i elitę intelektualną. No i tak jest do dziś na Kubie z długowiecznym Fidelem Castro, który najpierw obalił Batistę, by wprowadzić „nowe”; a później zerwał z podziałem władzy i pozbawił sędziów niezawisłości. Włożył łapy w każdy aspekt życia obywatela (który przestał być dysponentem swojego majątku czy działalności gospodarczej) i utrwalił procedery, z którymi rzekomo miał walczyć – czyli sfingowane procesy i eliminowanie opozycji. No i oczywiście wrócił do tradycji komunizmu, czyli stworzył obozy ciężkich robót, w których przebywała nie tylko partyzantka, ale i jego przeciwnicy-myślozbrodniarze.
Komunizm to ideologia, która jest doskonałą trampoliną do władzy dla takich psycholi, jak wspomniany Castro czy jego ideologiczni protoplaści. Dokonania naczelnych postaci tego systemu, wciąż objęte są zmową milczenia, a to dlatego, że – choćby w Europie – wciąż funkcjonują partie komunistyczne, a byli czy zakamuflowani komuniści pełnią ważne funkcje. Na przykład współpracują z „Marxism Today”, na przykład są ex-członkami Komunistycznej Partii ZSRR i tak dalej. Czy ta ideologia rzeczywiście uwodzi? Takie pytanie stawia autorka przedmowy do polskiego wydania „Czarnej księgi komunizmu”. Ja uważam, że jeśli uwodzi, to raczej fakt, że byle dyletant może głosić podobne komunały. Z takimi hasełkami trafi do plebsu, którego jest niestety sporo (to żadna nowość – ludzi głupich zawsze było więcej niż mądrych). Po prostu łatwiej jest być komunistą, bo komunista nie musi myśleć. A ponieważ „dorobek” komunizmu jest kompromitujący, media starają się go jak najbardziej relatywizować.
Wspomniany tu Stephane Courtois dochodzi do bardzo niepoprawnych politycznie wniosków, a mianowicie wskazuje na analogię między nazizmem, a komunizmem (wypowiedź, która zbulwersowała do reszty większość czerwonych agitatorów): „Właśnie one określają przestępczą ideologię, która zgodnie z czysto ideologicznymi kryteriami pociąga za sobą arbitralne podziały (burżuazja/proletariat) i klasyfikacje (…) I to właśnie ułatwia zbrodnię: donosiciel, sędzia śledczy, oprawca z NKWD nie wydaje człowieka, nie prowadzi śledztwa, nie zabija, ale eliminuje abstrakcję zagrażającą powszechnej szczęśliwości”* Całkowicie zgadzam się z autorem, że radziecki komunizm był czymś w rodzaju kodu genetycznego i każdy przypadek władzy komunizmu był patologią. Czasem mniejszą, ale patologią.
Cytowana książka nie jest może szczególnie odkrywcza, ale warto ją przeczytać. Gustaw Herling-Grudziński przypisuje jej powstrzymanie „miękkiego lądowania” komunizmu. No, chyba nie byłabym aż taką optymistką ;) Urzędnicy brukselscy i resortowe dzieci będą na nią psioczyć i szukać dziury w całym. A taką „dziurą w całym” może być na przykład przeszacowanie liczby ofiar czy „tendencyjność”. Że niby autorzy nie piszą o pozytywnych dokonaniach komunizmu. A co by się stało, gdybym zadała pytanie autorom opracowań o Hitlerze: a dlaczego jesteście tacy jednostronni i nie napiszecie o tym, że dzięki niemu spadło bezrobocie?
*Czarna księga komunizmu, s. 703, Warszawa 1999.
Przewrotność to moje drugie imię. Chadzam, jak kot, swoimi drogami i nie lubię poniedziałków.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura