Dopiero teraz znalazłam czas na spisanie moich wrażeń i obserwacji z wydarzeń wokół 11 Listopada. Niestety medialne łgarstwa w tej sprawie w dalszym ciągu nie ustają, tym bardziej warto więc jeszcze raz do niej wrócić. Choćby po to, aby po raz kolejny wykazać rozmijanie się rzeczywistości z przekazem medialnym. Dniu Niepodległości poświęcę kilka kolejnych notek. W dzisiejszej będę się starała opisać wrażenia i obserwacje z samego marszu, następne będą luźniej związane ze świętem narodowym i ograniczą się do przemyśleń oraz kilku momentów dość satyrycznych, z którymi dane mi się było w ostatnich dniach zmierzyć.
Marsz z "Gazetą Polską"
Krótko przed świętem zdecydowałam się wziąć udział w marszu w sektorze "Gazety Polskiej" - uznałam, że jest to organizator, któremu mogę zaufać zarówno pod względem organizacyjnym jak i politycznym. W pierwszym punkcie chodzi o zagwarantowanie porządku i spokojnego przebiegu imprezy, niedopuszczenia prowokatorów wszelkiego rodzaju, itp. W drugim, że nie pojawią się postulaty, które z mojego punktu widzenia byłyby niedopuszczalne. Pod tym względem moje oczekiwania zostały całkowicie spełnione.
Ale od początku. Na marsz wybrałam się w towarzystwie kilku osób. Już grubo przed godz. 14.00 od strony Al.Jerozolimskich rzucały się w oczy grupki hałaśliwych zadymiarzy a zapewne i prowokatorów krążących wokół kilkunastutysięcznego tłumu. Ryczeli na cały głos, przeklinali i rzucali jakimiś obelgami - nie ośmielili się jednak zmieszać z tłumem oczekującym na marsz. Zebrani wokół banerów "Gazety Polskiej" zachowywali się, w odróżnieniu od krążących po okolicy grupek zadymiarzy niewiadomej proweniencji, godnie, całkowicie spokojnie i kulturalnie. Odpowiadali przekrojowi społeczeństwa - zarówno wiekowo jak i pod każdym innym względem. Byli przedstawiciele "Solidarności" (m.in.górnicy), ludzie ze wsi, z małych miasteczek i z dużych metropolii, studenci i uczniowie. Od czasu do czasu rozmawiający tytułowali kogoś "Panie Profesorze", w tłumie migało też kilka znanych twarzy (był Andrzej Melak, Jan Pietrzak, później dołączył Jan Pospieszalski powitany gromkimi brawami). Ponadto przybyło też sporo gości z Węgier. Szefowa Warszawskiego Klubu "Gazety Polskiej", Anita Czerwińska, energicznie pełniła obowiązki gospodyni, zarządzała służbą porządkową i pilnowała bezpieczeństwa. W trakcie oczekiwania na marsz intonowała pieśni patriotyczne (robili to też inni), głównie legionowe i z okresu walk o niepodległość. Kto nie znał wszystkich tekstów, mógł skorzystać ze śpiewnika w aktualnym egzemplarzu GPC.
Zapanowanie nad kilkunastotysięcznym tłumem, w dodatku zniecierpliwionym z powodu blokady marsza, nie jest sprawą łatwą - to zadanie organizatorzy spełnili w każdym razie wzorowo. Marsz opóźnił się o prawie dwie godziny i był to prawdziwy skandal - manifestacja była legalna, zgłoszona w odpowiednim czasie i obowiązkiem władz jest w takim przypadku zapewnienie wolnej i bezpiecznej trasy przemarszu. Jak wiadomo nie zrobiono tego. Z niewielkiej odległości cały czas słychać było odgłosy zadym, wybuchy petard i jakieś wystrzały.
Gdy pochód uformował się i dotarł do Al.Jerozolimskich znów został zatrzymany. Kilkunastu tysiącom ludzi polecono wycofać się - było to zrestzą i tak możliwe jedynie na kilka metrów, gdyż z tyłu drogę zagradzał kordon uzbrojonych jednostek policji. Służby porządkowe organizatora imprezy poradziły sobie i tym razem - polecenia wydawano precyzyjnie i spokojnie, dbano, aby nie doszło do paniki a na pytania uczestników udzielano uprzejmych odpowiedzi. Gdy wreszcie po próbach powstrzymywania legalnego marszu i zakłócania imprezy pochód ruszył, na ul.Marszałkowskiej zatrzymywały go co chwilę przejeżdżające karetki na sygnale, które następnie znikały w bocznych ulicach. W związku z tym trzeba było ciągle zatrzymywać się, rozstępować czy zmieniać stronę ulicy. Trudno ocenić, czy puszczenie karetek akurat trasą przemarszu było konieczne (nie wykluczam, że tak mogło być), wiadomo na pewno, że częstotliwość ich przejazdów była ponadprzeciętna.
Im bliżej dzielnicy rządowej, tym ciekawiej robiło się na chodnikach. Jednostki policji w pełnym rynsztunku bojowym, które na wysokości Marszałkowskiej jedynie straszyły gdzieś z bocznych ulic, w Al.Szucha tworzyły już regularny szpaler oddzielający spokojnych manifestujących od budynków rządowych. Za uzbrojonymi oddziałami policji stały jakieś jednostki przyodziane w dresy i kominiarki. Wiadomo już, że owe bardzo specjalne jednostki wykonywały na innych odcinkach manifestacji bardzo specjalne i dość dziwne jak na policję zadania. W odcinek marszu "Gazety Polskiej" nie ośmieliły się jednak w żaden sposób wpaść ani prowadzić tam jakiejkolwiek działalności, ograniczyły się do stania i siania atmosfery grozy.
W Al.Ujazdowskich, za pomnikiem Dmowskiego marsze rozdzieliły się -. część poszła na Agrykolę a demonstrujący z Klubami "Gazety Polskiej" udali się pod pomnik Marszałka Piłsudskiego. Przy kawiarni "Na Rozdrożu" czekała jednak kolejna niespodzianka. Nie bardzo wiadomo dlaczego bardzo liczni i uzbrojeni po zęby policjanci zajęli pozycję z prawej i lewej strony marszu "Gazety Polskiej" tworząc coś w rodzaju wąskiego przesmyku. Pochód, aby móc przebrnąć przez kolejną przeszkodę, tym razem zresztą dość absurdalną, musiał się znów przeformować na coś nieco szerszego niż czwórki. Po pokonaniu tej ostatniej przeszkody marsz dotarł Al.Ujazdowskimi do pomnika Piłsudskiego, gdzie odśpiewano hymn, kilka pieśni patriotycznych oraz wygłoszono kilka przemówień.
Po powrocie do domu z głównonurtowych telewizji dowiedziałam się, że jedynymi wydarzeniami tego dnia był słoneczno-szczęśliwy marsz prezydencki poprzedzony uroczystościami oficjalnymi oraz zadymy wywoływane przez "faszystów" i "kiboli". Na marsz, w którym uczestniczyłam dziwnym trafem nikt z reporterów nie dotarł. Szkoda.
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka