Właściwie ta notka i tak miała powstać - w pierwotnej wersji miała być jednak tylko krótką impresją z upalnego przedpołudnia na jednym z warszawskich osiedli. Jednak tak się złożyło, że poseł Andrzej Halicki złożył wniosek do PKW kwestionujący sposób zbierania podpisów do referendum w sprawie odwołania HGW. Dorzuciłam więc do niej jeszcze wstęp i dedykuję ją panu posłowi Halickiemu. W uzasadnieniu wniosku pan poseł stwierdza m.in. "Należy podać w wątpliwość możliwość swobodnego i świadomego podjęcia decyzji przez mieszkańców podpisujących wniosek w takich okolicznościach" (za portalem "Wpolityce.pl" - chodzi o zbieranie podpisów przy okazji wydarzeń kulturalnych i sportowych). Tym samym traktuje mieszkańców Warszawy jak osoby niedorozwinięte pod względem umysłowym, emocjonalnym i charakterologicznym, czemu zdecydowanie sprzeciwiam się. Tyle wstępu, możemy przejść do scenki rodzajowej.
Gorące przedpołudnie na jednym z warszawskich osiedli. Budowa apartamentowców - jakichś koszmarnych "residence", "garden" "village" i tym podobnych cudów architektury - wdziera się coraz dalej w targowisko. Były już protesty - efekt taki, że część targowiska odebrano kupcom, całego jednak nie zlikwidowano, miejmy nadzieję, że na tym się skończy. Na pierwszych dwóch straganach przy wejściu oko cieszą świeże warzywa i owoce, pięknie wyeksponowane a w dodatku wszystko krajowe produkty. Pomidory z Sandomierskiego, czereśnie i porzeczki spod Radomia, morele z Ponidzia. Mogłyby służyć za motyw do holenderskiej martwej natury lub do jakiegoś miejskiego pejzażu Pankiewicza. Wszyscy poruszają się trochę leniwie, ktoś na jednym straganie kupuje agrest, na innym małosolne ogórki.
Uwagę przykuwa dwóch, chwilami trzech mężczyzn stojących przed targowiskiem - zbierają podpisy w sprawie referendum. Rozmawiajä z ludźmi, rozgłaszają co i po co robią. Informacja jest rzeczowa, nie ma emocji ani bluzgów. Stoję przy jednym ze straganów i próbuję wykombinować jakiś jadłospis na weekend z malowniczych darów natury. Przy drugim straganie nagle rozlega się głośny, oburzony głos paniusi. Paniusia po 60-ce, ubrana i uczesana z nieznośną perfekcją - od fryzury nie odstaje żaden włosek, ubrania nie zakłóca żadna niedoprasowana fałdka mimo sporego upału. Twarz robi się nadęto-oburzona i zaczyna nadawać głośno i ze zgorszeniem (jakieś forte furioso czy coś podobnego):
- Taaaaak!!! A o jej zasługach to nic nie powiedzą!!! Tylko bluzgają!!! A o tym, co ona zrobiła dla Warszawy to nikt nie powie!!! Im ONI płacą za to!!! Dlatego tu stoją!!!
Sprzedawczyni przy stoisku z paniusią przytakuje ale dość nieśmiało - pewnie nie chce, żeby klientka rozmyśliła się między czereśniami a ogórkami ale znając losy bazaru i jego ciągłe zagrożenie trudno uwierzyć, że podziela zdanie paniusi. Jadowite "Im ONI płacą..." dociera do mnie między fasolką a malinami i oczywiście nie wytrzymuję, odkąd nabyłam praktyki wiecowej żadne tam paniusie mi nie straszne.
- Jacy ONI??? A poza tym nikt nam nie płaci, odwołujemy ją społecznie!!! - Odkrzyknęłam do paniusi, paniusia coś zaburczała zgorszona do swojej sprzedawczyni ale już cicho. Po krótkiej wymianie poglądów z paniusią moja sprzedawczyni uśmiechnęła się do mnie życzliwie, tym razem między małosolnymi a kartoflami. Kupione, zapłacone.
Podchodzę do stoiska z podpisami. Rozmawiam z mężczyzną, który teraz przez chwilę sam zbiera podpisy, pytam go z jakiego ugrupowania jest. Jakaś inicjatywa samorządowa. Rozmawiamy chwilę. Zgadzamy się, że takiego bałaganu w Warszawie nigdy nie było. Na koniec rzuca mi:
- Proszę Panią, ja siedem lat temu na nią głosowałem i teraz stoję tutaj i zbieram te podpisy, bo muszę to jakoś odpokutować!!!
Nie ma to jednak na wyrzuty sumienia jak zabrać się do pożytecznej roboty, może być i zbieranie podpisów w ramach pokuty. A posłowi Halickiemu - mimo nieustających wysiłków - i tak nie uda się zrobić z Warszawiaków kretynów i charakteropatów.
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka