Na początek dziękuję bardzo Wszystkim Państwu za ciepłe słowa, życzenia powrotu do zdrowia i modlitwy. Na szczęście powoli już wychodzę z tej masakry a dopadło mnie naprawdę perfidnie - zapalenie płuc i zapalenie opłucnej (to, na co w potocznym języku mówi się "woda w płucach"). Po prostu koszmar nie tylko zdrowotny ale i organizacjyny - niedokończone prace, niedokończony i niewysłany PIT (pewnie dowalą mi jakąś karę), niepozałatwiane i niepokończone sprawy. Wszystko rozgrzebane, rodzina rozwłóczona gdzieś przez pół Europy a ja ląduję na OIOMie (w ogóle pierwszy raz w szpitalu z powodu choroby i od razu tak dramatycznie - wokół sami ciężko chorzy, ustrojstwa i rurki wiszą nad człowiekiem, butla tlenowa obok na wszelki wypadek - po prostu strach i horror). Starsze dzieci muszą pomagać młodszym, Mama (jej samej należy się pomoc) musi pomagać nam wszystkim a lekarze z rodziny muszą mnie przez pierwszy tydzień leczyć i diagnozować z innych miast przez telefon. Tyle tylko korzyści, że wszyscy się dużo nauczyli - mąż prac w gospodarstwie domowym, o których do tej pory nawet mu się nie śniło, sama odebrałam niezłą lekcję pokory i w ogóle siedzenia cicho (przychodzi trudno) a dzieci gwałtownie dojrzały. Nawet Mama, która właściwie już nie musi uczyć się niczego wprawiła się w utarczkach i dyskusjach z nastolatkami i wychodzi już jej całkiem nieźle i przekonująco.
A cała odyseja przez niedouczonych konowałów z renomowanej kliniki uniwersyteckiej w dużym ośrodku akademickim. Mimo jednoznacznych symptomów zapalenia opłucnej niedouczone tłuki odesłały mnie do domu z diagnozą "kolka gastryczna". Przy drugim podejściu nieuki zbliżyły się nieco do właściwej diagnozy (tylko nieco) ale ciągle nie trafiły i z niewłaściwymi antybiotykami i silnymi prochami przeciwbólowymi znów odesłały mnie do domu. Jeszcze rozkosznie pouczyły, że mogę w ogóle wszystko robić - chodzić, pracować, tylko nie powinnam uprawiać sportu! Po kilku dniach tego "leczenia" zaczęłam słabnąć i dosłownie ledwo żyłam. Wyratował mnie ze wszystkiego sympatyczny, zwyczajny i doświadczony lekarz nieco starej daty, którego wizytówkę miałam od kilku lat w jakimś schowku - bez możliwości diagnostycznych kliniki uniwersyteckiej ale za to ze staromodną wiedzą i warsztatem (opukanie, osłuchanie i umiejętność czytania zdjęć rtg - jak widać nie wszyscy to potrafią). Natychmiast zarządził, że mam brać taksówkę i jechać do specjalistycznej kliniki.Jeszcze w mojej obecności zadzwonił do jakiegoś kolegi i pogonił, żeby wszystko przygotowali. Tam wreszcie trafiłam w dobre i fachowe ręce, specjaliści z prawdziwego zdarzenia wykonali konieczne diagnozy i zabiegi, dali właściwe leki i z Bożą pomocą po kilku dniach nastąpiła poprawa i zaczęłam wychodzić z tego paskudztwa.
Jak to po otarciu się o sprawy podobnego kalibru - popadłam w bardzo filozoficzny nastrój (i pewnie przez jakiś czas on się utrzyma). Nie daje mi spokoju ani to, że w XXIw. można pod opieką renomowanej kliniki uniwersyteckiej tak po prostu "zejść na kolkę" niczym w średniowieczu ani to, ilu ludzi takie niedouczone osobniki faktycznie mogą wysłać na tamten świat (bo gdyby podobnie leczyli dziecko, kogoś starszego, schorowanego czy w ogóle o słabszej konstrukcji, to tak by się to skończyło). W każdym razie traktujcie Państwo moją historię jako ostrzeżenie. To, co mnie dopadło występuje najczęściej jako powikłania po różnych chorobach ale może też pojawić się jakby "samo z siebie" - nikt właściwie nie wie dlaczego i skąd. Jedyne zwiastuny, o których sobie przypominam w ostatnich czasach to poczucie przemęczenia od kilku tygodni a tydzień przed tą koszmarną historią lekkie problemy z oddychaniem (wzięłam to na karb lekkiej infekcji i w konsekwencji zbyt małej ilości ruchu na świeżym powietrzu oraz znerwicowania ciągłą gonitwą). Właściwie nic, czym należałoby się jakoś szczególnie przejmować. Jak widać to błąd, wskazana jest większa ostrożność i należy się przy czymś podobnym natychmiast przebadać (byle u mądrego, doświadczonego lekarza a nie u aroganckich i niedouczonych przemądrzalców).
Tęsknię już bardzo za Salonem ale do tej pory po prostu nie miałam siły na jakiekolwiek angażowanie się (zresztą zabronili mi na razie wszelkiego wysiłku, nerwów, itp. - pozostaje póki co wypoczynek, spacerki i najwyżej filmy przyrodnicze, trochę jak przedsmak emeryturty). Oczywiście pracuję intensywnie nad formą i mam nadzieję, że niedługo znów będę mogła trochę powalczyć piórem (czy raczej klawiaturą) o co trzeba - bo dzieje się naprawdę dużo.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim za wsparcie i do usłyszenia już niedługo.
Komentarze