Na dworcu jednego z większych polskich miast zatrzymuje się popołudniowy pociąg PKP Intercity do Warszawy. Na peronie sporo ludzi - taka pora i taki pociąg. Przemieszczają się nim bardzo często pracownicy uczelni, biznesmeni, pracownicy firm. Od czasu do czasu widzi się jakąś osobę publiczną, czasami tzw.celebrytów. Jednym słowem "kulturalne towarzystwo". Miejscówki wymagane (nie jest jednak aż tak ostro, można się załapać i bez), "element" czy zadymiarze raczej się nie plączą choć wyjątki się zdarzają.
Mniej więcej wagon dalej ode mnie stoi młoda, niewidoma dziewczyna z dużym psem-przewodnikiem. Po psie widać, że stworzenie bardzo mądre ale nawet i dla mądrego psa wejście do pociągu z niewidomym to spore wyzwanie i najwyraźniej są kłopoty. Obok dziewczyny z psem stoją ludzie i przechodzą całkowicie obojętnie. Omijają ich, przepychają się pierwsi, jakby nikogo nie było, czasami wręcz potrącą. Przestraszyłam się, że wpadną między peron a pociąg więc podbiegam z moją ciężką walizką i pomagam im wsiąść. Zostaję potem sama z moim dość sporym bagażem. Znów przechodzą ludzie, ktoś stoi przy wejściu a ja mocuję i szarpię się z walizką sama, bo schodki wyjątkowo wysokie. Ale co tam, jako tako zdrowa jestem, jako takie siły mam więc w końcu wciągam ciężar do pociągu.
Teraz muszę się porządnie cofnąć, bo moje miejsce oddaliło się już prawie o dwa wagony. I znów natykam się kilka metrów dalej na dziewczynę z psem. Błąkają się bezradnie po pociągu a ludzie - "kulturalni" jak to na tej trasie - potrącają ich i patrzą jak na trędowatych. Nikt nie pyta, czy potrzebują pomocy. Więc znów pytam dziewczynę, gdzie ma miejscówkę. Nie ma, czyli trzeba spróbować znaleźć jakieś wolne miejsca - trochę ich jest. Otwieram po kolei drzwi do przedziałów i pytam, obok mnie stoi ciągle dziewczyna z psem-przewodnikiem. "Kulturalne towarzystwo" patrzy spode łba, nikt ani mnie ani dziewczynie nie odpowiada. Wiadomo, "kulturalne towarzystwo" jest zawsze naburmuszone, bo albo ma ciężki dzień pracy akurat przed sobą albo akurat za sobą. Idziemy więc dalej, po kolei to samo we wszystkich przedziałach, do tego jeszcze ciągłe przetrącanie na korytarzu i ani jednego zwykłego pytania "Czy może pani pomóc?" Co tam, wywali się to się wywali, ślepa to po co się głupia między ludzi pcha.
W końcu dochodzimy do mojego miejsca, na szczęście trochę dalej jest przedział służbowy więc obsługa pociągu pomaga kobiecie dalej. Nie wiem, jak sprawa się skończyła, bo widząc, że dziewczyną zaopiekowali się konduktorzy, zajęłam się wreszcie sobą. W przedziale siedzieli sami "kulturalni" ludzie i młody chłopak z Ukrainy, miły ale bardziej "zwyczajny". Kto natychmiast pomógł mi położyć walizkę na półce - nie muszę dodawać (jeden "kulturalny" pan może być rozgrzeszony z powodu wieku, pozostali stanowczo nie). Przy wysiadaniu to samo - pasażerom "kulturalnym" nawet nie przyszło do głowy, bo i po co - skoro baba wozi jakieś walizki to niech je sobie nosi, w końcu mamy emancypację. Chłopak z Ukrainy okazał się niezawodny, pomógł i przy wysiadaniu.
Wszystko wskazuje na to, że wkroczyliśmy właśnie na kolejny, niewątpliwie wyższy etap rozwoju i cywilizacji. Pamiętam czasy, gdy w zaawansowanej ciąży i ze sporym brzuchem przemieszczałam się transportem publicznym po jednej z zachodnich metropolii. Otóż ani razu nie zdarzyło mi się wtedy, aby ktoś "rdzenny-miejscowy" ustąpił mi miejsca, na szczęście dawałam sobie radę i wszystko dobrze znosiłam. Zdarzało się natomiast często, że - widząc mój pokaźny brzuch - miejsca ustępowali mi przybysze z Azji czy z Afryki. Taka obyczajowa ciekawostka.
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo