lestat lestat
6792
BLOG

Parasolnik Sopocki

lestat lestat Rozmaitości Obserwuj notkę 7

Wczoraj padła propozycja abym napisał cos o Parasolniku Sopockim .

 
Życiorys
 
Czesław Bulczyński, zwany Parasolnikiemurodzony 26 kwietnia 1912 w Poznaniu , zmarł w Sopocie 9 listopada 1992 . Ponoć znaleziono go w krzakach w okolicy Kościoła Ewangelickiego w Sopocie – pewnie szedł ze swojego domu z ulicy Grunwaldzkiej 97 na ukochany Monciak.. Dom wyburzono kilka lat temu . Parasolnika też już nie ma .
 
 
 
 
Opowieści innych – cytaty
 
 
1.Wszyscy go znali w Sopocie. Z tych anegdot i opowieści najbardziej podoba mi się ta o dzieciach. Kochały go, a on rozdawał im cukierki.

Ponoć chciał je zaczarować, żeby za szybko nie stały się dorosłe. I chyba mu się udało. Tamte dzieci mówią dziś, że stał się częścią ich pamięci. Dlatego zostanie w nich do końca życia.
Co jeszcze się o nim mówiło? Że miał krzywe nogi i półtora metra wzrostu. Że lubił słoneczną pogodę i spacery po molo, gdzie przechadzał się w meloniku i krótkich spodniach. Był też... piecem, pielęgniarką, grubaśną dziewczyną z warkoczami i cyganką wróżącą z kart. Wystarczyło, że pojawiał się na ulicy w blond peruce, w sukni z tiulu i koronek, a ludzie przystawali rozbawieni. Jedni się z niego śmiali, ale większość uśmiechała się do niego. Naprawdę nazywał się Czesław Bulczyński.

Parasolnik, mówili. Bo naprawiał parasole, choć gdyby tak popytać tych, co go znali to nikt nie pamięta, żeby mu kiedyś Parasolnik parasol zreperował. Łatał też dziurawe garnki. Ale nikt go przy takiej robocie nie widział. Kochał koty i one go kochały. Łaziły za nim, gdziekolwiek się pojawiał. Jego sąsiedzi pamiętają, jak wcześnie rano wyruszał w staromodnym kapeluszu i krótkich portkach na plażę, a za nim ciągnął się długi sopocki, koci ogon. Towarzyszyły mu też w jego wędrówkach sopockie psy. Chodził za nim cały Sopot.

Żartował, że chciałby dożyć setki. Żarty mu się zawsze ponoć udawały, ale ten nie bardzo. Zmarł w 1992 roku, mając 80 lat. Ale kogo pytać, to nikt nie wie, jak wyglądał pogrzeb tego, co to chciał, żeby w życiu było jak w cyrku. Dlatego tak błaznował po sopockim Monciaku, przebierał się, stroił miny, żartował, popisywał się przed ludźmi łykając łyżeczki. Tego połykania nauczył się ponoć jeszcze przed wojną, gdy był clownem w cyrku braci Staniewskich. Gdy pytać dziś jego sąsiadów, znajomych, o jego grób, o jego śmierć, to każdy tylko wzrusza ramionami. Tak jakby Parasolnik nigdy nie umarł.
 
2. Eugeniusz Kass, który pracował kiedyś w piekarni przy Grunwaldzkiej mówi, że nawet nie pamięta, kiedy Parasolnik się zestarzał. Zawsze był taki sam. W każdym razie żywy. A gdy odszedł, to tak jakby razem z nim poszedł do nieba cały Sopot. Choć gdy umarł, nikt tego nie zauważył.
- Przynosił nam do piekarni śliwkowe kompoty i galaretę z nóżek - wspomina. - Miał niesamowite chody u rzeźnika, co było nieocenione w tamtych czasach. Bywało, głupa palił i łaził z parasolem, choć słońce świeciło. Często się spotykaliśmy. Był wszędzie. Co rusz wołałem: Cześć Czesiu! A on radośnie odpowiadał. Miał jedną niesamowitą cechę - niczym się nie przejmował.

3.Wiceprezydent Sopotu Wojciech Fułek pamięta, że Parasolnik, który brylował na Monciaku w latach 60. i 70., zniknął z ulic już w stanie wojennym. I od tego czasu rzadko się pojawiał. Powoli odchodził w niepamięć, choć wciąż był. Ale gdzie?
Nie ma już domu przy Grunwaldzkiej 97, gdzie mieszkał. Został zburzony .
Aż dziw, że właśnie ten budynek zniknął z powierzchni ziemi. Że właśnie tu powstała jakaś nowa willa. Domy sąsiednie stoją niewzruszone przebudową miasta i obojętnym na legendy czasem.

4.Władysław Gnyba był sąsiadem Parasolnika przez 20 lat.
- Jego żona prowadziła toalety przy plaży, a on reklamował się na Monciaku, pozował do zdjęć. Ale raczej dlatego, że taki był jego sposób bycia, niż żeby miał to robić dla pieniędzy. Często wpadałem do niego do domu. Mieszkanie na poddaszu wyglądało ubogo. Dwa pokoje i kuchnia. Tapczany, szafa, książki, parasole i koty. Na dole był sklep spożywczy. Prowadził dom otwarty. Czesiek lubił ludzi i ludzie lubili Czesia. Bo jak nie było mięsa, to on zawsze załatwił. Taki był! Kompletnie nie pamiętam, żeby chorował. Ani jak umarł. Po jego śmierci jeszcze mieszkała tu wdowa po nim. Samotna. Chyba nieszczęśliwa. A potem i ona odeszła.

5. Pan Parasolnik jest ważnym wspomnieniem mojego dzieciństwa. Często przychodził do sklepu mojej mamy na Boh. Monte Cassino - mówi Zbigniew Okuniewski z Towarzystwa Przyjaciół Sopotu. - Nie tylko, żeby coś kupić, także pogadać, pożartować. Byli tacy, którzy traktowali go z przymrużeniem oka, inni jak swego. A on wśród ludzi czuł się najlepiej. Dla nas, dzieci, miał cukierki. Obserwowałem go. Chodziłem za nim. Był kimś niezwykłym. Fascynował. Uśmiechnięty. Żartujący. Postać z bajki. Dla starszych - odskocznia od rzeczywistości. Teraz mówimy, że to człowiek - pomnik, wtedy po prostu był częścią naszego Sopotu. Niski, korpulentny, wesoły pan - miły obraz czasu, który już nie wróci. Sopot staje się innym miastem. Odchodzą pomału starzy jego mieszkańcy. Ludzi, którzy znali Parasolnika z widzenia, nie z legend, jest dziś niewielu. Gdyby żył jeszcze kilka lat dłużej, prawdopodobnie byłby postacią kultową. Ikoną dla miasta. Dziś wiemy niewiele na jego temat, ale też pewnie nie to w jego legendzie jest najważniejsze. Gdyby było inaczej, stałby się jeszcze jedną postacią historyczną, o której napisano wiele książek. A tak wciąż żyje. 

5.Ta legenda rodziła się w danym czasie, na oczach pewnej grupy ludzi i tego się nie przywróci. Czegokolwiek byśmy nie zrobili postać Parasolnika jest dana określonej grupie jednej epoki. Ja miałem szczęście. Żyłem w czasach naocznych świadków. Mnóstwo ludzi, którzy od niedawna przyjeżdżają do Sopotu, nie mają pojęcia, kim był. Nie czują tego klimatu. I trudno opowiedzieć im o duszy tamtego Sopotu i starym człowieku w za dużych butach, co tej duszy był wcieleniem. W żaden sposób nie przekażemy tamtej atmosfery miasta nowemu pokoleniu. Bo to są inni ludzie. Parasolnik zostanie stałym elementem naszej pamięci. Nikt nie potrafił zrobić takiego buntu przeciwko rzeczywistości, jak potrafił to on. Był wiatrem, wolnością...



6. każdej porze roku, lecz chyba najczęściej wiosną i jesienią, przed południem toczył się stromizną ulicy Szopena i narastał w podwórkach, grzmiał wprawiając powietrze w wibracje mocny, donośny głos, trzy wyrazy zlane w jeden krzyk jękliwy i przeciągły...

- Paaaaaarasolllleeeeeeeedoreperaaaaacjeeeee!

Nadciągał niski, krępy, energiczny i ruchliwy jak rtęć pan Czesław – Parasolnik, ubrany w elegancki garnitur, otoczony gromadką przedrzeźniającej go dzieciarni, opędzający się od niej, obwieszony kolorowymi parasolkami, podpierający się leciwym, czarnym deszczochronem. Przystawał co chwilę, uchylał melonika znajomym przechodniom, niekiedy wdawał się w krótką, pełną aktorskiej gestykulacji wymianę zdań i ruszał w dół ulicy, ciągnąc za sobą krzyk – znak firmowy.

Minęło wiele lat zanim Parasolnik porzucił swój zawód i przebrany w strój Wikinga, w kolorowej spódniczce, w hełmie z wielkimi, odstającymi rogami zaczął pozować do zdjęć na deptaku. Krążyły o nim legendy, mówiono, że posiadł niezwykłą umiejętność połykania żyletek, noży i innych sztućców, że z tego powodu przeszedł wiele skomplikowanych zabiegów chirurgicznych. Mieszkał bodaj na końcu ulicy Grunwaldzkiej, w jednym ze starych domów rybackich, w okolicy słynącej z wódczanych barów o niezapomnianej atmosferze. Pamiętam kilka nazw: „Costarica”, „Tempo”, „Ludowa”. Sanktuaria alkoholowej transcendencji, niebieskie od tytoniowego dymu oszołomienie po pierwszej setce z porterowym dopalaczem.
 
 
 
Anegdoty
 
- Z tego co wiemy, pracował przed wojną w cyrku Braci Staniewskich. Może po tym okresie zostało mu dziwne przyzwyczajenie - połykał rozmaite przedmioty.

- Mój wujek często go operował - mówi Krzysztof, młody sopocianin.- Wyciągał mu z brzucha agrafki, sprężyny, żyletki czy widelce. Sam Parasolnik chwalił się, że ma autografy wszystkich sławnych trójmiejskich chirurgów z Kieturakisem włącznie.

Inną domeną Czesia Parasolnika było przebieranie się.
 
-Raz paradował po monciaku jako piękna dziewczyna z długimi warkoczami, obfitym biustem, w sukience w kwiaty i z... brodą. Innym razem był pierrotem, Cyganem, lodziarzem czy eleganckim panem w meloniku i surducie.
 
- Kiedyś przebrał się za piec kaflowy, a z tyłu wystawał mu popielnik - wspomina Foltyn. Takim uwieczniłem go na mojej rzeźbie.
 
-Innym razem dowiedział się, że po molu będzie spacerować delegacja wojskowych rosyjskich. Przebrał się cały na czerwono i obwiesił medalami. Myśleli, że to jakiś zasłużony generał.

 - Kiedy obsługa Grand Hotelu zapraszała go na herbatkę - zawsze przychodził z dwiema torebkami mocno zużytej herbaty, zaparzał ją w podanym przez kelnera wrzątku, pił i potem wychodząc mówił, że w tym Grandzie to nawet porządnej herbaty nie mają...

-Miał nawet swój epizod filmowy - utrwalony jest w filmie, kiedy na plaży prowadzi pogawędkę z samym Kobielą.
 
http://www.youtube.com/watch?v=ezKwv-yeunM - od 7 minuty sekund 20 - zwracają uwagę buciki Pana Czesia .
 
 
Nowy Bedeker Sopocki – hasło Parasolnik
 
miedzy podanymi informacjami w latach 70-tych pisał o nim Wiech
 
Ten parasolnik to był starszy facet , któren w dawniejszym czasie zadawał szyku i budził sensacje strojem , przypinanem damskim popiersiem ,japońska parasolką ,sztywniakiem i czarna brodą . Parasolnik w swojem sztywniaku i żakiecie wygląda jak przedwojenny minister na emeryturze i nikt na niego nawet nie spojrzy.
 
 
Pogrzeb
 
.Grabarz z sopockiego cmentarza, Mariusz Formela z Żukowa, pamięta pogrzeb Czesława Bulczyńskiego. - Nie ma co opowiadać - mówi. - Skromna trumna, przyszło może z 20 osób.
 
Jego bezimienny grób, bez tabliczki, z pochylonym krzyżem, jest na sopockim cmentarzu komunalnym w Sopocie, w strefie N3.

 
Pomnik stoi na Monciaku od 30.06.2001
 
”Obłoczek nadziei i kropla uśmiechu
 pod parasolem uszytym ze snów „
 
 
 
 
Moje wspomnienie
 
4- 6 letni berbeć . Ja . Z Mamą na Monciaku . Nie zachowuję się ładnie , jak to dzieciak uparcie cos wykrzykuję , pewnie czegoś  chcę by mi Mama kupiła . Podchodzi przebrany za Wikinga pan Czesio , z ogromną czarną brodą .
 
Skąd mogłem wiedzieć że to Wiking. Taki czarny z rogami to przecież diabeł.
 
- Jak nie będziesz grzeczny to cię zabiorę ze sobą . Mam piwnicę dla niegrzecznych dzieci .
 
Mama przytaknęła .
 
Parasolnik wziął mnie za rękę .
 
Ze strachu niemal narobiłem w spodnie .
 
Paradoks dzieciństwa – wszystkie dzieci go kochały , a ja następne lata bardzo Parasolnika się bałem . A przecież pan Czesio to był anioł niemal mu było widać skrzydła ………..
 
Ciekawe za co przebiera się teraz w Niebie ?
 
lestat
O mnie lestat

W związku z końcem postkomunistów,a poszerzeniem pojęcia lewica oraz uznaniem Gierka za patriotę - odkurzam znaczek sprzed 35 lat "Za nic bym nie chciał , aby uważano mnie za człowieka poważnego , bo w obecności tzw. poważnych ludzi dzieci bawia się bez wigoru i radości , kobiety przestają być zalotne , wojskowi nie chcą opowiadac pieprznych anegdot , maski zdejmuja lub nadziewają w ich obecności tylko ludzie smutni. A na dodatek - durnie są zawsze poważni. Jeden z tych poważnych wygłosił najgłupsze zdanie w salonie na mój temat "dyskomfort części dyskutantów wynikający z tej wprost niemożliwej już do banalizowania, relatywizowania czy tym bardziej ignorowania kompromitacji PO, wzrósł niepomiernie i manifestuje się w sposób różnoraki. Jedni fundują nam różnego rodzaju divertissement w postaci zagadek...."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości