W Chile wszystko się ponoć kręciło wokół miedzi. To prywatni właściciele mieli opłacić CIA, a ci pomogli w ustanowieniu krwawej dyktatury tylko po to, aby miedź wpadła w prywatne ręce.
Pinochet walczył z komuną! Krzykną ci, którzy są przeciw interwencjonizmowi państwa i państwowej własności. Niech żyje prawica i miedź prywatna – powinni krzyczeć zarazem.
W Polsce jednak krzyczą: niech żyje Pinochet robotnik, który broni państwowej własności przed krwawymi rządami prywatnego postkomunistycznego właściciela.
Nie mogę odnaleźć pamiętnego wywiadu jaki dał Donald Tusk, po którym chciałem zaprosić go na publiczną dyskusję, na co mi odparł, że mam głowę nie zawracać wicemarszałkowi Senatu, bo szanowna głowa nie jest od tego, aby się publicznie z plebsem spotykała, czasu jej na wszystko brakuje bo Senat tak intensywnie pracuje.
W wywiadzie owym chwalił Pinocheta za rozprawienie się z lewicą i wprowadzenie liberalnej reformy, co miało pchnąć Chile do przodu. Ba, pchnęło tak, że w Chile był największy kryzys w Ameryce Południowej, który zmusił po kilku latach krwawego dyktatora do liberalizacji i „pierestrojki”… Tusk zdawał się podzielać pogląd, że kapitalizm i demokracja nie muszą być ze sobą powiązane, że można zarządzać wolnorynkową gospodarką i gwałcić wolność; że dla uzyskania wzrostu przestrzeganie praw człowieka nie jest potrzebne. Na taką dyskusję chciałem go wówczas narazić… przestraszył się.
Tusk idzie śladami Pinocheta? Chciałby, aby miedź była prywatna – może amerykańska jak w Chile? Przez wyznawców Pinocheta, przez tych, którzy chętnie zawieźliby generałowi w czarnych okularach ryngrafy z figurkami wszystkich możliwych świętych, gdyż zabijał i torturował niewiernych, a mordowanie i bestialskie tortury są przecież jak najbardziej święte i błogosławione, nazywany jest obrońcą postkomuny i „innym szatanem”, który stoi tam gdzie stało komunistyczne ZOMO.
Pinochet przeprowadził „konserwatywną rewolucję”, tzn. rozpędził związki zawodowe, nałożył kaganiec cenzury, sprywatyzował to, co mógł sprywatyzować. Chciał, aby gospodarka była „antykomunistyczna” i oddał ją w ręce ultraliberalnych ekonomistów „Chicago Boys”. Ci m.in. zlikwidowali płacę minimalną, uwolnili ceny, otworzyli kraj na kapitał zagraniczny i znieśli bariery celne. Jednak miedź pozostała w rękach państwa – miała przynosić dochody przy minimalnych kosztach pracowniczych.
Cóż się stało? Niespodziewanie zmniejszył się popyt na miedź, inflacja szalała, płace drastycznie spadły, dramatycznie wzrosło bezrobocie, a zniesienie barier celnych uderzyło w krajową produkcję. Robotnik nie miał żadnych praw. Prawa mieli ci, którzy dysponowali środkami produkcji i kapitałem. Tak, to była gospodarka „antykomunistyczna”...
Niech żyje Pinochet – krzyczą prawicowcy.
W czasie „antykomunistycznej reformy gospodarczej” kwitły luksusowe interesy, błyskawicznie wzbogacano się za pomocą cudownych instytucji finansowych, a u bram fabryk wystawali szarzy ludzie mający nadzieję na zarobienie choć kilku groszy. Ludzie stali się niewolnikami, nad którymi z karabinami czuwali antykomunistyczni żołnierze, bankierzy, ekonomiści i właściciele. Przedsiębiorcy mogli bez przeszkód zwalniać pracowników, którzy nie mieli prawa do odszkodowań. Mogli też każdego wskazać chilijskiej SB, aby go zamknięto za najmniejszy protest.
Precz z komuną! – krzyczą prawicowcy, niech żyje Pinochet!
"Internowani", ale nie robotnicy w PRL lecz w Chile
„Konserwatywna rewolucja” Pinocheta oparta na pałkach, karabinach, maszynach do tortur, opanowała konflikty, zdyscyplinowała społeczeństwo – czyli odniosła zwycięstwo. Można mu było zawieść ryngraf.
Ale zaraz, jak Chile wydźwignęło się z kryzysu, jakie antykomunistyczne narzędzia ekonomiczne zostały użyte? Nie, nie, to nie była „niewidzialna ręka rynku” – jak może wierzy Donald, lecz państwowy interwencjonizm. Państwo zadłużyło się na miliony dolarów w prywatnych bankach (bankowcy zacierali z zadowolenia ręce na zastosowanie tego antykomunistycznego sposobu wydobycia się z kryzysu). Zaciągnięte przez budżet długi, które służyły głównie do wspomożenia prywatnych właścicieli, spłacało całe społeczeństwo, spłaca do dziś. Powrót do poziomu produkcji z czasów prezydenta Allende zajął Pinochetowi 15 lat. W tym czasie wielokrotnie zwiększyła się przepaść między biednymi (czyli w opcji prawicowej – komunistami, a w opcji Michniowców – nieudacznikami) a bogatymi.
Dziś w Polsce zaszło zjawisko niepojęte. Wyznawcy Pinocheta sytuują go chyba po stronie robotników i związków zawodowych, a więc po stronie komunistów? Allende, jako obrońca państwowej własności, stosujący interwencjonizm państwowy, rozdający chłopom ziemię znalazł się w polskiej opcji tam, gdzie powinien być Pinochet.
Jedynie Tusk jakoś pasuje do tej prawicowej „rewolucji konserwatywnej”, choć bez pałek, karabinów i czołgów. To chyba on stoi po tej stronie bramy, gdzie stałby Pinochet, a związkowcy po tej, po której powinien być Allende.
Jednak cóż, w ramach politycznej poprawności będą krzyczeć polscy prawicowcy: „Precz z komuną, cześć i chwała Pinochetowi”.
"W gwałtownych przemianach społecznych grozi zawsze niebezpieczeństwo i pokusa nadmiernego skupiania się na rozgrywkach personalnych. [...] Nie idzie o to, aby wymieniać ludzi, tylko o to, aby ludzie się odmienili, aby byli inni, aby, powiem drastycznie, jedna klika złodziei nie wydarła kluczy od kasy państwowej innej klice złodziei". Prymas kardynał Stefan Wyszyński, słowa do delegacji "Solidarności" Warszawa, 06.09.1980 r. __________________________________________________ O doborze reklam na moim blogu decyduje właściciel salonu24 Igor Janke. Nie podobają mi się, ale nie mam na nie wpływu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka