Niedługo upłynie miesiąc od II tury wyborów prezydenckich. Abstrahuję od tego, czy Polacy dokonali słusznego wyboru, przekonamy się o tym już wkrótce. Ze smutkiem obserwuję skupienie dyskusji w przestrzeni publicznej wokół krzyża postawionego przed Pałacem Prezydenckim, kolejnych ekcesów Palikota i Niesiołowskiego oraz innych tematów zastępczych. Rozumiem ludzi, którzy gromadzą się pod Krakowskim Przedmieściem, aby bronić pamięci o katastrofie, podobnie jestem w stanie zrozumieć silne emocje obydwu stron "konfliktu". Odnoszę jednak wrażenie, że podsycanie tych emocji jest na rękę rządzącym, gdyż pozwala im odwrócić uwagę społeczeństwa od prawdziwych problemów i wyzwań stojących przed Polską.
Tymczasem niewiele osób wyciągnęło wnioski z tematów, jakie przewijały się w mediach podczas kampanii wyborczej. Mi osobiście zapadły w pamięć niektóre wypowiedzi/tematy kampanijne, które lepiej rozwinięte i wyeksponowane, wałkowane w mediach tak często jak krzyż czy kolejne wypowiedzi Palikota, miałyby piorunującą siłę rażenia:
- "Umowa o pracę fundamentem cywilizacji"- http://www.tvn24.pl/0,1661995,0,1,umowa-o-prace-fundamentem-cywilizacji,wiadomosc.html
- cytat Kaczyńskiego o kompromitacji liberalnych gospodarek na świecie - podczas drugiej debaty Kaczyński-Komorowski
- temat dotyczący zrównoważonego rozwoju gospodarczego
Myślę, że Kaczyński nie zdobyłby prawie 8 milionów głosów, gdyby nie ponowne przyjęcie zwycięskiej w 2005r retoryki prospołecznej. Do teraz pamiętam te zestrachane oczy Tuska podczas "mowy nienawiści" przed zakończeniem kampanii. Mimo wszystko ta retoryka była nieco mało szczegółowa, zabrakło również poparcia mediów.
Dlaczego o tym piszę? Obserwując polską scenę polityczną i niemożność kolejnych ekip do podjęcia najważniejszych problemów państwa, brak ciągłości władzy, zacietrzewienie ideologiczne("niewidzialna ręka wolnego rynku wyreguluje wszystko", "prywatyzować za wszelką cenę", "należy zaciskać pasa i przeprowadzić kosztowne reformy", "III RP jest państwem w pełni demokratycznym", "państwo znakomicie zdało egzamin po katastrofie i powodzi" - to tylko niektóre ze złotych myśli) można sobie zadać pytanie: gdzie leży święty Graal polskiej polityki? Takie pytanie powinny postawić sobie wszystkie siły polityczne, którym leży na sercu los państwa oraz społeczeństwa.
- PIS - bo myślą przewodnią tej partii jest kwestionowanie III RP. Kwestionowanie wypracowanego status quo podczas Okrągłego Stołu w Magdalence, który doprowadził do powstania zgniłych fundamentów naszego państwa. Niestety PIS skupiając się na krytyce fundamentów, którą rozumie niewiele ludzi, zapomina o krytyce skutków złych decyzji. Np. pogłówna, rodem ze średniowiecza(około 800zł/mc) stawka składki na ubezpieczenie społeczne dla prowadzących działalność gospodarczą, wspierająca uwłaszczoną nomenklaturę, różnej maści krętaczy oraz część rzeczywiście wybitnych i zdolnych przedsiębiorców, którzy z niczego stworzyli prężnie rozwinięte przedsiębiorstwo kosztem małych firm przyczynia się chociażby do dość dużego bezrobocia w niektórych regionach, hamuje też rozwój gospodarczy naszego kraju. Pamiętajmy, że lwią część PKB krajów z gospodarką rynkową tworzy właśnie sektor małych firm.
- szerokiego frontu prawdziwych ludzi lewicy, takich jak śp. Izabela Jaruga - Nowacka, czy Ryszard Bugaj, którzy doskonale rozumieli/rozumieją społeczeństwo i jego rzeczywiste problemy
Marzy mi się kompromis prospołecznych konserwatystów oraz równie prospołecznych lewicowców. Kompromis oparty na kwestiach gospodarczych i światopoglądowych, wypracowanie chociażby pewnej ciągłości władzy, zaufania obywatela wobec państwa, podążanie ścieżką europejskich liderów nadreńskiego modelu gospodarczego. Podobnie, jak to stało się kiedyś w Szwecji, zabetonowałby on zarówno dyskurs polityczno-gospodarczy na dziesięciolecia oraz wypchnął gospodarczych neoliberałów na zieloną trawkę. Doczekalibyśmy się wreszcie prawdziwego nowego otwarcia, a Polska dołączyłaby po jakimś okresie czasu do najstabilniejszych i najszczęśliwszych państw świata, takich jak kraje skandynawskie czy Szwajcaria. Wraz z wzrostem zamożności ludzie sami z siebie staliby się tolerancyjni, życzliwi wobec siebie, z dużym kapitałem społecznym opartym na zaufaniu i otwarci na świat. I nie potrzeba do tego żadnego medialnego bełkotu i pseudoreform. Tylko czy starczy odwagi? Czy to w ogóle jest realne?