Wyjazd na mecz Śląska był dla mnie nietypowy, bo jak wiadomo pracujący społecznie profesjonaliści z PZPN, działając w duchu miłującej wolność i swobody liberałów z PO, zakazali wyjazdów dla grup zorganizowanych. Do tego klub z tak ogromnymi tradycjami (które podobno zobowiązują) jak Górnik Zabrze ma nie tyle stadion, co stadionowy skansen, który jest pozbawiony takich „pierdółek” jak choćby sektor dla kibiców gości. Znaczy niby jest, ale w remoncie.
Małe złośliwostki? Owszem tak, ale nie tylko. Ta „skansenowatość” stadionu Górnika jest po prostu smutna. Dlatego w pełni przyłączam się do hasła miejscowych kibiców „Stadion dla Górnika” – co jak co, ale taka „firma” musi mieć odpowiednie zaplecze – inaczej nie wypada… Ale są też pozytywy związane z tym stadionem, a w zasadzie z jego obsługą. Otóż jest ona niezwykle uprzejma i, w bardzo wielu przypadkach, bardzo, bardzo ładna. Szczególnie utkwiła w pamięci dziewczyna „strzegąca” jednego z Klubowych budynków – nie dość, że urokliwa, to jeszcze jako dodatek do bojowego rynsztunku miała kwiatek wpięty w czapkę, który całkiem sympatycznie komponował się z długim, czarnym warkoczem. Tylko, no właśnie, po cholerę ten rynsztunek bojowy? No dobra, półbojowy, czyli tradycyjnie ochroniarski, jakieś bojówki i czarne buty, które nie wiedzieć czemu, miłośnicy militariów nazywają taktycznymi… Taki strój u osób, których głównym zadaniem jest informowanie i dbanie o widzów a nie ich potencjalne pacyfikowanie? Do tego ten napis na żółtych kamizelkach – „steward”. A co to jest? Tzn. co to jest w świetle ustawy o ochronie języka polskiego? Czyli gonimy zachodnie standardy poprzez kopiowanie nazewnictwa? Szkoda, że w tym i tylko w tym…
Jak już wspomniałem, Górnik to „firma”, a to poznaje się nie tylko po liczbie sukcesów, ale i po takich sprawach, jak stosunek do rywala. Otóż przed meczem miejscowy spiker dosyć dokładnie opisał historię Śląska – było to dla mnie bardzo miłe, a ci miejscowi kibice, którzy tego słuchali, mogli się czegoś dowiedzieć. Cóż powiedzieć, niby nic, a pokazuje klasę… Także mam nadzieję, że obecny w Zabrzu Andrzej Gliniak, spiker Śląska, zapoczątkuje we Wrocławiu podobny zwyczaj. A w zasadzie odnowi, bo już dawniej takie przedstawianie przeciwnika we Wrocławiu było. Sympatyczną sprawą był również występ orkiestry górniczej. Grali z boku boiska, co przypomniało mi bodaj ostatni występ orkiestry przy Oporowskiej. Kilka lat temu wojskowa orkiestra, nawiązując do chwalebnych tradycji wojsk pancernych tak defilowała po boisku w trakcie przerwy, że rozgrzewający się piłkarze musieli momentami uciekać w obawie przed staranowaniem…
No dobrze, otoczkę już znamy, zatem przejdźmy do meczu. Jak na Lenczykowy Śląsk był on niezwykły. Patrząc na wyjściowe ustawienie i dotychczasowe mecze (zwłaszcza na wyjazdach), spodziewałem się murowania bramki. Tymczasem zamiast „przegubowca” w bramce mieliśmy całkiem ofensywne poczynania. Ale była też niechlubna nowość – za OL obrona jeszcze tak fatalnie nie grała. Owszem, robili błędy, ale nigdy tak hurtowo. Dwa samobóje? Jak to ktoś w przerwie określił, Górnik nic nie strzelał a zdobył dwie bramki… Dla mnie prowadzenie Górnika po pierwszej połowie było niezasłużone. Bo oprócz strzałów samobójczych, mieliśmy też kilka niezłych akcji w tym właściwym kierunku. Dużo gorzej wyglądało to w 2 połowie – kolejne modelowanie składu (w trakcie 1 połowy kontuzje Łukasiewicza i Pawelca), do tego Górnik chyba mocno w siebie uwierzył i w efekcie wjeżdżali w naszą obronę jak w masło. Cóż, miejscowi kibice mają pełne prawo odczuwać niedosyt po drugiej połowie. Na szczęście, jak to OL powiedział na pomeczowej konferencji, Górnik nie odrobił strat z Wrocławia (4-0 dla WKS), co dla końcowego układu tabeli może mieć znaczenie.
Szkoda punktów, bo mogły by one przypieczętować może nie tyle drugie miejsce co po prostu puchary… A jeszcze bardziej szkoda kolejnych kontuzji, bo teraz sytuacja kadrowa jest mocno fatalna… Chociaż czasami rezerwowi dają radę, np. taki Rok Elsner – bramka stadiony świata… Po tym co OL zrobił we Wrocławiu daleki jestem od podważania jego warsztatu, ale ciekawi mnie, czemu większość pobytu Elsnera we Wrocławiu to albo ławka albo trybuny? Swoją drogą jeszcze bardziej ciekawi mnie skład na ostatnie dwa mecze… Bo już nie bardzo jest kim grać… Może Tarasiewicz? Dalej jest pracownikiem Klubu, grywa w „oldbojach” więc formy pewnie całkiem nie stracił, a w przed laty w Śląsku debiutował za pierwszej kadencji Lenczyka, więc może coś by z tego było…? ;)
Inne tematy w dziale Rozmaitości