Lubicz Lubicz
89
BLOG

COŚ, NĘDZA i Immigrant Day

Lubicz Lubicz Rozmaitości Obserwuj notkę 34
Dziś, 18 grudnia, przypada Międzynarodowy Dzień Emigrantów. Jakże wspaniały pretekst do paru wspomnień. Gdy w ostatnich dniach sierpnia 1979 roku ruszałem na podbój świata, czyli w daleką drogę na studia do Budapesztu, nie sądziłem, że będzie to już tak na zawsze i ostatecznie. Być może bardziej przewidujący był mój maluch, który zaprotestował (przegubem elastycznym) już w okolicach Rawy Mazowieckiej. Była sobota, żar lał się z nieba, Samasłodycz (która postanowiła wspierać mnie w pierwszych dniach) pełna była dobrych rad a ja wściekły i na granicy rzucenia wszystkiego w diabły. Świadkom tych odległych czasów nie muszę przypominać na czym polegała tragedia. Młodszym powiem tylko tyle, że komórek jeszcze nie było, telefonów przy szosie nawet na lekarstwo a części do malucha, to już, za żadną cenę. Tak więc pomijając wspomniany fakt, że była sobota, która w Polsce od zawsze uważana jest przez jednych jako dopust Boży a przez drugich jako wstęp do niedzieli, równie dobrze mogłem się rozkraczyć przed polmozbytem na Al. Krakowskiej.
 
– Sobotę mamy proszę pana!!! Przegub elastyczny? Do malucha?!!! Kawalarz - ha, ha - pan spróbuje może w październiku. Centrala COŚ obiecała, ha, ha.
 
Świadkowie epoki pamietają, że centrala zawsze obiecywała mityczne COŚ bez precyzowania ani wyglądu, ani ilości, ani nawet daty kiedy to, przez wszystkich gorąco oczekiwane COŚ miało zwitać na półki lub pod ladę.
 
Gdy kilka dni później dotarłem w końcu do Budapesztu wydawało mi się, że już nic, nigdy przenigdy, nie będzie mnie w stanie w życiu zaskoczyć. Bezdenna głupota i bezgraniczna młodzieńcza naiwność - ale to już inna historia. Minęło kilka lat. W 1985 roku węgierscy „towarzysze“ przczuwając niejako nieuchronny koniec (co zwykle jest powodem do wzmożonej u nich czujności) uznali mnie widocznie za zagrożenie (czegoś?, kogoś?) i postanowili odesłać tzw. ciupasem do „NĘDZY“ jak się z wrodzoną (lub raczej wyuczoną) elegancją wyrazili. Do dzisiaj zastanawiam się komu „zawdzięczam“ ten zaszczyt. Gdy w kilka lat później szkałem mojej teczki okazało się bowiem, że została ona starannie zniszczona. Tak starannie, że z punktu widzenia węgierskiego MSW, nigdy mnie na Węgrzech nie było ;–)
 
Tak więc w lecie 1985, po podróżnych perypetiach (ten sam maluch oczywiście) dotoczyłem się (dosłownie) do warszawskiej Ochoty. Kto pamięta tamte czasy i dysponuje skalą porównawczą, przyzna mi natychmiast rację, że Warszawa roku 1985 nie była niestety stolicą Europy (nawt środkowej czy wschodniej). Wręcz przeciwnie. Poza tym, dla młodego człowieka (miałem 29 lat), z dwoma dyplomami w kieszeni, płyną znajomościa kilku języków obcych i sporym doświadczeniem w egzotycznym wtedy w Polsce zawodzie reclame-graphic designer, zaproponowana posada nauczyciela rysunków w szkole podstawowej wydawała się raczej grobem niz początkiem nowej kariery.
 
Tak więc, zamiast zostać belfrem, oprowadzałem węgierskie wycieczki po „innowacyjnych“ w tej części Europy, zakładach wyrobów czekoladopodobnych (do dzisiaj skłonny jestem przełknąć tylko szwajcarską czekoladę Lindta) i czekałem na okazję jakby tu się wyrwać.
 
6 stycznia 1986 roku wysiadłem z pociągu na Westbahnhofie w Wiedniu. Miałem w kieszeni kilkaset szylingów (za malucha oczywiście), zapewniony na kilka miesięcy pokój u znajomych i mogłem od biedy sklecić proste zdanie po niemiecku. W odróżnieniu jednak od sierpnia 1979 wiedziałem, że to ostateczna decyzja. Od tego czasu minęło blisko ćwierćwiecze, lata dobre i lata złe. Poznałem ludzi o których myślę ciepło i ludzi których staram się wyrzucić z pamięci. Bywałem na wozie i pod wozem, niektóre marzenia zrealizowałem, niektóre nie. Jednym słowem - życie. I choć nigdy nie żałowałem podjętej decyzji, to jednak od czasu do czasu przypominam sobie pożegnalne słowa jednego z moich serdecznych przyjaciół. Wtedy początkującego reżysera dzisiaj wybitnego dokumentalisty filmowego.
 
– Jerzy, pamietaj – będziesz miał lepiej niż my, będziesz żył w normalnym świecie, być może przyszłość przekroczy wszelkie twoje oczekiwania a jednak ... nawet żyjąc w luksusie i normalności będziesz czasami bardzo tęsknił za tą naszą „polską nędzą“.
 
Czasami, gdy zaczynam mieć wątpliwości, zapuszczam (na full i do zagłuszenia) stary numer Led Zeppelin i niczym wiking z rozwianą brodą i z toporem w garsci wypatruję w mlecznej mgle mitycznych bogactw ziemi obiecanej:
 
We come from the land of the ice and snow,
From the midnight sun where the hot springs blow.
Hammer of the gods will drive our ships to new land,
To fight the horde, sing and cry:
Valhalla, I am coming! 
 
 
Rock’n’roll
 
 

  

Lubicz
O mnie Lubicz

If I could stick my pen in my heart I'd spill it all over the stage Would it satisfy ya or would slide on by ya? Or would you think this boy is strange? Ain't he strayayange? If I could win you, if I could sing you a love song so divine. Would it be enough for your cheating heart If I broke down and cried? – If I criyiyied. I said I know it's only rock and roll But I like it. Ludzie do mie pisza :) Czy ty Lubicz złamany ch..u nie powinieneś trzymać fason jak prawdziwy komuch? Twoje agenturalne teksty (z których jesteś znany) dawno wystawiły ci świadectwo.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (34)

Inne tematy w dziale Rozmaitości