Lubicz Lubicz
312
BLOG

Chopin czyli Mozart. Remanenty cz. 1

Lubicz Lubicz Rozmaitości Obserwuj notkę 6

Czas przedświąteczny to nie tylko szał zakupów ale także, porządków i remanentów wszelakich. Tako i u mnie. Jak co roku, trzepiąc świątecznie terabajty komputerowej pamięci odnalazłem przeróżne, gdzieś i kiedyś popełnione teksty, które z różnych (najczęściej dawno zapomnianych przyczyn) nie znalazły podówczas mojego uznania. Niektóre chyba zupełnie niesłusznie. Oto pierwszy (nie do końca chronologicznie) z nich:

„Chopin“ czyli „Mozart“.

Podróże kształcą, przynajmniej taką edukacyjną rolę przypisuje podróżom stare ludowe powiedzenie. W przypadku podróżowania polskimi kolejami ta edukacyjna właściwość przybiera jednak często humorystyczne czy wręcz groteskowe formy.

Jak co roku na jesieni postanowiłem wybrać się do mojej kochanej Warszawy i jak zwykle jako środek transportu wybrałem nocny pociąg „Chopin“. Pociąg wyrusza z Wiednia kwadrans po dziesiątej i teoretycznie o godzinie 7 z minutami powinien przybywać na stację Warszawa Centralna. Pisze „teoretycznie“ bo „Chopin“ to tzw. „składak“ czyli przez całą drogę coś do niego doczepiają czy też odczepiają a jak wiadomo nie tylko my mamy z szynowa logistyką niejakie problemy. Ostatnio na przykład czekałem tuż po przekroczeniu austriacko-czeskiej granicy ponad cztery godziny na „Bratanków“ z Budapesztu ale o tym później.

Tym razem czekaliśmy w Wiedniu na wagony z Grazu „tylko“ dwadzieścia minut, ale w Czechach za to wszyscy już na nas czekali, tak więc sądziłem, że tym razem podróż przebiegnie bez większych niespodzianek. O ludzka, a moja w szczególności, naiwności.

Bez problemów (nadrabiając nawet drobne opóźnienienie) dotarliśmy wyłącznie do Zebrzydowic gdzie czeską załogę zastąpiła nasza rodzima. Wypucowana i wystrojona niczym crew jakiejs egzotycznej linii lotniczej (szczególnie w kontraście z jako tako, czyli normalnie ubranymi Czechami) polska załoga przywitala nas grzecznie (choc biorąc pod uwagę poranną porę raczej głośno) w imieniu Twoich Linii Kolejowych (lub podobnie), pociąg ruszył i w tym momencie siadło ogrzewanie, żeby tylko siadło. Siedziałem przy oknie, przy samej nawiewnicy i w momencie gdy ciepłą bryzę zastapil huragan lodowatego powietrza poczułem się jakby ktoś (TLK?) dzgnął mnie znienacka soplem lodu.

Za chwilę do przedziału zawitał pan konduktor, więc przy okazji, zgodnym chórem z sześciu zziębnietych i zaspanych gardzieli, poprosilismy żeby zobaczył co stało się z ogrzewaniem. Pan konduktor powiedział, że zaraz sprawdzi i zniknął. Po jakiś kilku minutach do przedziału zawitał kolega pana konduktora z przenośną i robiącą europejskie wrażenie elektroniczną-kasą-drukarką na pasku. Oczywiście też poprosiliśmy o pomoc. Pan konduktor numero dwa pokręcił pokrętłem, przyznał że ogrzewania niet, powiedział że sprawdzi i … zniknął. Po upływie kwadransa, gdy temperatura w przedziale zaczęła zbliżac się niebezpiecznie do temperatur znamiennych dla mroźnej syberyjskiej zimy, postanowiłem udać się na poszukiwanie kierownika pociągu. Pan kierownik, w asyście dwóch ochroniarzy w kewlarze lub czymś bardzo podobnym, powiedział że - Państwo się zapewno domyślacie - zaraz sprawdzi.

Minęło następne pół godziny. Bez zmian. Wściekły postanowiłem raz jeszcze odwiedzić pana kierownika. W przedziale zastałem pana kierownika w towarzystwie „pani kierowniczki“, asystentki(?) czy też innej Ważnej Osoby, która to młoda acz elokwentna panienka (dawniej mówiło się na takie pyskata) oznajmiła, że wszystko, jest w jak najlepszym porządku bo … “SYSTEM” pracuje bez zarzutu.

– Ten wagon ma własne komputerowe sterowanie klimatyzacją! Ludzie wsiedli i wysiedli, więc sam Pan rozumie.
 
– Hmmm? Liczba osób w moim przedziale pozostała bez zmian. Nikt nie wysiadł nikt tez się nie dosiadł. Było sześć i jest sześć, ogrzewanie wysiadło tylko w naszym przedziale a poza tym funkcja „systemu“ nie jest chyba zamrażanie nowoprzybyłych.
 
– To jest wagon austriacki! – ucięła “pani kierowniczka“.
 
Powalony logiczną konstrukcją (z tych nie do podważenia) zaniemówiłem, przez głowę przemknęły mi wszystkie znane z historii i autopsji austriackie wady i grzechy ale nie byłbym sobą gdybym nie spróbował jeszcze raz.
 
– Hmmm, jeżdzę austriackimi kolejami od lat i nie zauważyłem aby te, nawet w przypadku (nad)kompletu mroziły pasażerów (później doszedłem do logicznego wniosku, że taki proceder znacznie ułatwiłby trudną i odpowiedzialną pracę kolejarzy) – a poza tym, gdyby to był austriacki pociąg to by się “Mozart” a nie “Chopin” nazywał – dodałem rezolutnie i z przymróżeniem oka. Ot tak, dla rozładowania, nomen omen, coraz bardziej lodowatej atmosfery.
 
– To proszę sobie zmienić miejsce. W innych wagonach są jeszcze wolne miejsca – “pani kierowniczka“ z usmieszkiem na twarzy (którego znaczenie miałem zrozumieć niebawem) przyjęła wyciągniętą w jej stronę oliwną gałazkę (tak mi się wydawało) –  bagaż może Pan spokojnie zostawić, nikt przecież Panu nie ukradnie.
 
Na wzmiankę o bagażach, dwóch osiłków w kewlarze, przysłuchujących się z niejakim rozbawieniem naszej dyskusji zaczęło z wielkim zaciekawieniem oglądac czubki swoich ciężkich wojskowych butów.
 
No cóż, jak dają to brać i choć właśnie minęła godzina czwarta a darowanemu koniowi niekoniecznie wypada w pysku grzebać, postanowiłem jednak sprawdzić. Bez problemów odnalazłem wskazany przedział, otworzyłem z nadzieją drzwi i … nogi się pode mną ugięły. W twarz buchnęła mi gęsta mięszanka woni: alkohol, niemyte nogi, przepocona bielizna i jeszcze parę innych, trudnych w pierszej chwili do zidentyfikowania zapachów. W nagrzanym do granic przedziale (widocznie “system” jak to system, sprawiedliwie jak jednym ujęł to drugim dodał) spało na krzyż czterech osobników z gatunku tych, co to na ich widok człowiek zwykł przechodzić na druga stronę ulicy. Być może czynię komuś niesłusznie krzywdę, nie odważyłem się bowiem zapalić światła, ale większość ludzi jakich znam i z którymi na codzien przestaję, myje nogi przynajmniej raz na tydzień :)
 
Nie pozostało mi nic innego jak wracać do mojej „lodówki“ po drodze postanowiłem jednak odwiedzić przedział kierownika pociągu.
 
– Austriacki nie austriacki, “Chopin” czy “Mozart”, wsio rawno i scheißegal, zażalenie złożę w jak najbardziej polskiej dyrekcji! I to zaraz po przyjezdzie do Warszawy!!!
 
Po po doslownie pięciu minutach w przedziale zjawiła się znana już Państwu “pani kierowniczka” (asystentka?), grzecznie poprosiła o nasze bilety (tzn. mój i równie jak ja głośno kontestujacej pani z vis-à-vis) i napisała odręcznie co następuje:
 
“Z powodu awarii ogrzewania pasażerowi zostało zaproponowane miejsce zastępcze w innym wagonie.”
 
To przypieczętowało moją porażkę. TLK vs Lubicz, 1 : 0 :(
 
Wstyd, nomen omen, na całej linii. Oto ja, Lubicz, zaprawiony w biurokratycznych bojach w urzędach kilku europejskich stolic, pogromca dumnej spadkobierczyni cesarsko-kafkowskiej urzędniczej paranoii, dałem się jak dziecko wyrolować smarkatej panience z Twoich Linii Kolejowych.
 
Oczywiście i tak nie złożyłbym skargi bo i po co? Jak nie lubię zapachu camemberta o czwartej nad ranem tak nienawidzę bezsensownego wystawania w urzędach, dyrekcjach, etc. Nawet jeśli czasami wydaje mi się, że mógłbym polubić zapach płonacego napalmu o świcie, to co ja się będę – sami Państwo wiecie - rozmieniać na drobne. Tym bardziej bez napalmu pod ręką. Niewarta gra świeczki a skórka wyprawki i tylko zgwałconej dumy szkoda.
 
Kiedyś napisałem parę ciepłych słów o polskich kolejach. Na moja obronę muszę tutaj nadmienić, że nie miałem wtedy jeszcze kontaktu z TLK a nawet nie wiedziedziałem o ich istnieniu. Nota bene, na kursujących między Polską a Austrią “Sobieskim” czy “Polonią” nie mogę JESZCZE złego słowa zawiesić. Albo jestem urodzonym w czepku szczęściarzem albo te “twoje” jeszcze łapy na nich nie położyły.
 
W sierpniu, gdy ten sam „Chopin“ miał w Czechach 4 godziny opóźnienia, czeski kondukor rozdał pasażerom karteczki z odpowiednim zaświadczeniem. ÖBB, czyli Austriackie Koleje od których kupiłem bilet, przeprosiły mnie na piśmie i zwróciły bez dyskusji pieniądze. Nota bene, druczki na ewentualne skargi znajdują się w ofrankowanych i zaadresowanych kopertach w każdym okienku na każdym austriackim dworcu. Tyle o zwyczajach i różnicach w różnych krajach.
 
Acha, jeszcze jedno na zakończenie, proszę nie pisać, że jak Tuska zastąpi Kaczyński z Macierewiczem to pociągi nagle zaczną jeździć punktualnie, ogrzewanie grzać wtedy gdy trzeba a niektórzy rodacy nawet zaczną nogi myć. I tak nie uwierzę :)
 
6 listopada 2013
 
PS. Wszystkim tym z Państwa, którzy raczyli zadać sobie trud przeczytania do końca mojej kolejowej odyseji a także tym, którzy wpadli tutaj wyłącznie towarzysko z ciekawości czy przypadkiem, tym wszystkim, których znam i tym, których jeszcze zapewne poznam, życzę miłych, zdrowych oraz radosnych świąt Bożego Narodzenia!
 
Lubicz
 
Lubicz
O mnie Lubicz

If I could stick my pen in my heart I'd spill it all over the stage Would it satisfy ya or would slide on by ya? Or would you think this boy is strange? Ain't he strayayange? If I could win you, if I could sing you a love song so divine. Would it be enough for your cheating heart If I broke down and cried? – If I criyiyied. I said I know it's only rock and roll But I like it. Ludzie do mie pisza :) Czy ty Lubicz złamany ch..u nie powinieneś trzymać fason jak prawdziwy komuch? Twoje agenturalne teksty (z których jesteś znany) dawno wystawiły ci świadectwo.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości