Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka
1044
BLOG

„Życie codzienne w Rzymie w dobie rozkwitu Cesarstwa”

Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

 

Najnowsza książka p. Jerôme Carcopino:Życie codzienne w Rzymie w okresie rozkwitu Cesarstwa,jest w swoim gatunku dziełem roku. Z powodzeniem odsuwa nas od dramatycznych wydarzeń w Europie Środkowej, a jednocześnie współgra z naszymi obawami. Ten wyrazisty zbiór obrazów życia antycznego, ukończony 1. września ubiegłego roku przez archeologa z krwi i kości bez pretensji do beletryzowania, wymusza na nas wszystkich zdanie rachunku sumienia.


 

Za każdym razem gdy czujemy, że „świat rusza się w swoich podstawach” nasze myśli kierują się ku owemu imperium rzymskiemu, które w sposób doskonale zorganizowany administrowało i rządziło przez stulecia światem w sposób pokojowy, aby następnie zatonąć w powodzi barbarzyństwa... Wspomnienie tych wydarzeń napawa do dziś przerażeniem.


 

W II wieku naszej ery Rzym był miastem ogromnym, mieszczącym milion dwieście tysięcy ludzi na niewystarczającym obszarze (gdyż trzeba z niego wyłączyć przestrzeń zajmowaną przez miejsca i budynki publiczne). Dom rzymski w takiej postaci, jaką pamiętamy z naszych szkolnych czytanek i w jakiej możemy oglądać na własne oczy w Pompejach, stanowił w tej aglomeracji rzadkość: mieściło się w ówczesnym Rzymie tysiącedomus, które możemy porównać do kamienic bogatych dzielnic paryskich, ale które ulokowane były we wszystkich sektorach miasta. Reszta rzymian zamieszkiwałainsulae, obszerne wielopiętrowe budynki, gdzie wynajmowano za duże pieniądze niewygodne mieszkania. Te wysokie domy były zbudowane w sposób bardzo nietrwały (mury zewnętrzne posiadały półtorej stopy szerokości – na granicy prawa) i zawalały się natychmiast po zajęciu się ogniem. Wyobraźcie sobie, że brakowało w nich światła (gdyż nie posiadały okien), wentylacji, ogrzewania, wody i kanalizacji. Archeologowie, którzy wychwalali centralne ogrzewanie i system kanalizacyjny rzymskich domów nasz oszukiwali. Wziąwszy to wszystko razem, mieszkanie burżuazji rzymskiej musi się nam wydawać prawdziwą norą. Przebywano w nim tylko po to, by spać. Czy ów sen był przyjemny? W nocy wolno było się poruszać wozom transportowym, gdyż za dnia ten przywilej posiadali jedynie przedsiębiorcy budowlani pracujący dla upiększenia miasta. Ulice były zresztą zbyt wąskie, aby dwa wozy mogły się w nich wyminąć. Wyobraźcie sobie zatem ten nocny przejazd „ciężarówek” przyprawiających o wstrząsy owe delikatne „drapacze chmur”, krzyki woźniców, tragarzy, kłótnie we wszystkich językach... Dla porównania wydaje mi się, że rue Montmartreo trzeciej nad ranem jest pustym i wyludnionym placem. Celowym wydałoby się stwierdzenie, że Rzym starożytny przypominał współczesne miasta islamskie, które oferują nam na przemian obraz wspaniałości i brudu.


 

W tamtych czasach za bogatego mógł uznawać się ten, kto dysponował majątkiem w wysokości dwudziestu milionów sesterców (czyli, jak liczy p. Carcopino, ok. dwudziestu milionów franków Poincaré). Pliniusz Młodszy, będący blisko takiej fortuny, wspomina o skromności swoich zasobów finansowych. Jak możliwe było zebranie tylu pieniędzy? „Pośrednicy i komedianci, te rany na ciele społeczeństwa, byli jedynymi zdolnymi do przywłaszczenia sobie takich sum”.


 

Także „przyszłość edukacji” rysowała się wtedy ponuro, a nauczanie wszystkich szczebli pogrążone było w chaosie. Autor podaje zdumiewające przykłady tego stanu rzeczy. „Zaślepieni przez potrzebę praktycznych umiejętności, Rzymianie nie widzieli żadnego pożytku w bezinteresownym uprawianiu nauki.”


 

Mieszkańcy miasta budzili się tak samo wcześnie jak mieszkańcy wsi. Ze względu na brak dobrego oświetlenia sztucznego chciano jak najbardziej wykorzystać naturalne. Dzień roboczy kończył się około południa. Było tak, gdyż handlowcy, sklepikarze, rzemieślnicy i siła najemna ludu-władcy, za wyjątkiem właścicieli kabaretów, księgarzy, fryzjerów, potrafili zorganizować sobie czas na tyle sprawnie, aby przez siedemnaście, osiemnaście godzin naszej doby mogli żyć jak rentierzy.

Nieco gorzej urządzili się ludzie wykształceni. Pretorzy zmuszeni byli przesiadywać na niekończących się rozprawach wśród strasznego hałasu, gdy strony przekrzykiwały się o pietruszkę.


 

Jako że nie zdarzał się rok, w którym na jeden dzień pracujący nie przypadałyby jeden, dwa dni wolne, nie budzi zdziwienia fakt, iż większość czasu spędzano na spektaklach. Oferowano ludziomludi, gry cyrkowe, skrajnie niebezpieczne wyścigi rydwanów (najzdolniejsi z woźniców zabijali się w wieku dwudziestu dwóch, dwudziestu czterech lat), oferowano im teatr, gdzie tragedię, zredukowaną do najbardziej znanych sztuk, przekształcano w operę, pantomimę, music-hall, gdzie sztuki dzieliły się, niczym we współczesnym kinie, na przygodowe i te o miłości. Przedstawienia przygodowe miały tę wyższość nad naszymi filmami, że po ich zakończeniu nie zastępowano aktora manekinem, lecz żywym człowiekiem, którego rzucano na pastwę płomieni lub dzikich bestii (to tylko taki pomysł-wrzutka dla filmowców sowieckich). Oferowano im w końcu amfiteatr. P. Carcopino, zazwyczaj niezwykle spokojny, miał tutaj powód do tego, aby się unieść przeciwko zdziczeniu ludu rzymskiego, który wyprawiał tam „rankiem szalone przedstawienia tortur, a w południe istną ludzką rzeź”. Ale czy dziś ma nas prawo to obrażać, dziś, gdy wiemy, co wyprawiali czerwoni w Barcelonie, ci czerwoni, których przyjmowaliśmy we Francji, którym dawaliśmy schronienie, których traktowaliśmy niczym uchodźców i mężów stanu, tych plugawych katów i ich bezczelnych wodzów?


 

Zresztą to, co w jednym stuleciu wydaje się normalne, staje się straszne w innym. Kto wie, czy nasza obecna niepoprawna uprzejmość dla morderców dzieci, nasz zwyczaj wsadzania do więzień sierot nie okaże się kiedyś oburzającym okrucieństwem?


 

Ta naszpikowana szczegółami książka zachęca do niekończących się refleksji. Jeżeli tylko miało się okazję w młodości spacerować przez cały dzień pomiędzy willą Medicich aPalazzo Farnese, nie zapominając o forach, Palatynie,Via Appia, ma się ochotę, w celu lepszego zrozumienia książki p. Carcopino, sięgnąć do biblioteki po stare plany, przewodniki, jakiś piękny album fotograficzny (taki jak na przykład ten, który p. Mâle skomentował dla wydawcy Hartmanna). Krok po kroku przypominamy sobie Rzym, odnajdujemy się w nim, ogarnia nas ten sam podziw, jaki już kiedyś odczuliśmy dla tego miasta, nie będącego tylko kolejnym miastem włoskim jak Wenecja, Florencja czy Neapol, ale miastempar excellence, przez dwa tysiąclecia stolicą świata, nie dającą się zredukować do kropki na mapie w pobliżu Watykanu.


 

Warto jeszcze raz powrócić do książkiWodzowiep. Henri Massis i zaobserwować przerażenie ludu rzymskiego na widok defilady wojowników hitlerowskich. Ma się ochotę przeklinać wtedy tych, którzy popchnęli przywódcę narodu tak starożytnego, wyrafinowanego, szlachetnego, uduchowionego i mało wojowniczego w ramiona herszta stada nienasyconych szakali. To nie prawdziwi Francuzi, to barbaria rządząca Francją odseparowała od siebie dwa narody, które mogły ze sobą rywalizować i być zazdrosnymi jeden o drugi, ale tak jak to się zdarza między siostrami. To barbarzyńcy rzucili je obie w ramiona dwóch innych barbarzyńców. Ten stan rzeczy nie może potrwać długo.


 

Chodzi tu bowiem o sprawę postępu, jedynego ważnego postępu, jaki ludzkość poczyniła od czasu Cezarów, a mianowicie o sprawę chrześcijaństwa. Od tamtego czasu ludzie nauczyli się inaczej siodłać konia, co zmieniło warunki pracy, wymyślili tylny ster, co odmieniło zasady nawigacji itd. itp. potem za pomocą pary, elektryczności i silnika spalinowego poprawili jakość życia (a jednocześnie zwiększyli ryzyko śmierci) i stworzyli wiele narzędzi, które przekraczają ludzkie możliwości działania, liczenia i czucia.


 

Ale decydującym postępem, przejściem z jednego klimatu moralnego do drugiego, było chrześcijaństwo ze swoim poczuciem ludzkiej godności i braterstwa. P. Carcopino wskazuje, że to, co Rzymianie okresu Cesarstwa zaprzepaścili z dawnych kultów, uzupełnili wpływami orientalnymi. Idea odkupienia człowieka pod wpływem jego uczynków i łaski stworzyła przyjazny klimat dla chrześcijaństwa, które jednak znacznie to wszystko wyprzedziło.


 

Dzisiaj możemy stwierdzić, że nie ma już powrotu do tego, co minęło. Upadliśmy znacznie niżej! W krajach i środowiskach, gdzie chrześcijaństwo jest wypychane lub unicestwiane, sytuacja zaczyna przypominać najbardziej mroczne okresy historii. Skarb myśli antycznej w polityce, moralności rodzinnej pozostaje nieodkryty. Człowiek współczesny woli od niego to, co oferują prymitywy bliskie stanowi zezwierzęcenia, gdyż u nich instynktowne chamstwo połączone jest z nabytą perwersją.


 

Pozostaje zatem pytanie, czy ten krzyż, który pośrodku Koloseum wznosi swój cichy protest przeciwko barbarzyństwu, nie jest tym, czego należałoby bronić w pierwszej kolejności, gdy jedna część świata podobno cywilizowanego chce się podnieść przeciwko drugiej?

Robert Brasillach


 

L'Action Française,30 III 1939

Skoro nie mogę kontrolować rzeczywistości, to przynajmniej sobie ponarzekam ;).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura