Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
114
BLOG

Ochłapy pamięci

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 105

Mam w domu dwie kupione swego czasu w Berlinie książki o Murze. Jedna to niewielki album, gdzie można znaleźć m.in. słynne zdjęcie młodego NRD-owskiego strażnika graniczne-go, który 15 sierpnia 1961 roku przeskoczył przez zasieki (wtedy jeszcze w niektórych miej-scach niskie) ze wschodniej na zachodnią stronę czy fotografie konającego na ziemi niczyjej w sierpniu następnego roku Petera Fechtera. Druga to książeczka „Checkpoint Charlie and the Wall. A divided people rebel”, przedstawiająca historię Muru. Te i inne książki, cała historia Muru, są dowodami na zbrodniczość i nieludzkość komunizmu, który był systemem tak wspaniałym, że musiał zamykać obywateli za murami, żeby nie zwiali na stronę wyzysku i krwiopijców.
Ale wczorajsze uroczystości mają dla mnie dzisiaj inne znaczenie i przyprawiają mnie o pewną irytację oraz zniechęcenie. Dowodzą bowiem niezbicie, że przez 20 lat przegraliśmy z kretesem walkę o pamięć o naszych własnych dokonaniach. I to niezależnie od tego, czy uznajemy dzisiaj, że porozumienie, które doprowadziło do wyborów 4 czerwca, było słuszne czy nie, niezależnie od tego, jak oceniamy rząd Mazowieckiego i wszystko co działo się potem. Jesteśmy bowiem na polu międzynarodowej symboliki, gdzie nasze wewnętrzne rozterki i problemy mniej się liczą, ważny zaś jest spójny obraz, jaki przedstawia się na zewnątrz.
Porównajmy listę gości i oddźwięk w światowych mediach tego, co zaprezentowaliśmy 4 czerwca tego roku i tego, co pokazali Niemcy wczoraj. Nawet gdyby przyjąć przy odrobinie dobrej woli, że polski rząd tym razem się postarał, to i tak nie jest w stanie nadrobić 20 lat zaniedbań. Fatalna dla nas prawda jest taka, że świat kojarzy dzisiaj obalenie komunizmu z upadkiem Muru Berlińskiego, a nie z polskimi stoczniami czy wyborami 4 czerwca. Może jeszcze jakoś w międzynarodowej pamięci istnieje „Solidarność” czy Lech Wałęsa, ale raczej jako symbole walki, a nie ostatecznego zwycięstwa.
Jak mogło do tego dojść? To dość proste i dla nas bardzo przykre. Nie ma w tym niczy-jej winy poza naszą własną. Niemcy przez niemal 20 lat niezwykle konsekwentnie, profesjo-nalnie budowali swoją wersję mitologii. Ta mitologia obejmuje różne kwestie: od rzekomego ruchu oporu w czasie II wojny światowej, Bractwo Białej Róży, konspirację Stauffenberga, poprzez kwestię „wypędzeń”, aż po symbolikę upadku Muru Berlińskiego. W budowanie tej mitologii są zaangażowane właściwie wszystkie sfery niemieckiego państwa – od rządu, po-przez instytucje pozarządowe i media, aż po artystów, zwłaszcza filmowców. Nie muszę chyba pisać, jak jest w Polsce. Starczy powiedzieć, że jest inaczej.
I tak dobrze, że w czasie wczorajszych uroczystości pani kanclerz była na tyle uprzejma, aby wspomnieć o Polakach. I tak dobrze, że Hillary Clinton przypomniała o roli polskiego pa-pieża, bo oczywiście poza nią i Lechem Wałęsą nikt się o tym nie zająknął. Trzeba też przy-znać, że i byłemu prezydentowi zdarza się powiedzieć coś rozsądnego: „Jeżeli będziemy opo-wiadać dyrdymały, że to politycy odnieśli wtedy zwycięstwo, to Europę czeka następna na-uczka. To narody wymusiły na politykach decyzje”. Wszystko to jednak ochłapy pamięci. Gdy-by trzymać się faktów i gdybyśmy potrafili je wykorzystywać równie bezwzględnie jak Niemcy (przy czym Niemcy te fakty jednak mocno naginają, np. konsekwentnie pomijając kwestię rasistowskich poglądów Stauffenberga, czego my nie musielibyśmy robić), to my, Polacy, po-winniśmy być gospodarzami najważniejszych uroczystości rocznicy upadku bloku wschodnie-go i to z naszej uprzejmości w kwestii przypominania Muru powinni korzystać nasi zachodni sąsiedzi. Jest jednak odwrotnie.
Co z tego, że według badania Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce 68 proc. Polaków jest przekonanych, że to przemiany u nas miały wpływ na upadek Muru, a nie od-wrotnie? Na własny użytek możemy być tego pewni, niczego to jednak nie zmienia w sferze międzynarodowej symboliki.
Oczywiście, jestem sobie w stanie wyobrazić lekceważące stwierdzenia niektórych poli-tyków (zakładam, że należałby do nich m.in. obecny szef MSZ), że symbole nie mają wielkiego znaczenia, a liczą się konkrety. Te osoby nie rozumieją, lub pozorem niezrozumienia maskują własną niemoc, że symbolika przekłada się w pewnych okolicznościach na konkrety. Od czasów, gdy znaczenia nabrała opinia publiczna, czyli co najmniej od połowy XIX wieku, międzynarodowa reputacja państwa czy narodu może decydować o jego rzeczywistych losach. Trudno o dobitniejszy tego dowód niż losy polskiej sprawy tuż przed i po zakończeniu I wojny światowej.
Jednak klasa polityków, którzy wówczas starali się o jak najlepsze dla nas rozstrzygnię-cia, była o wiele wyższa niż ich dzisiejszych następców. Symbolicznym tego przykładem było współdziałanie Piłsudskiego z Dmowskim. Wtedy, z wielkim trudem i nie do końca, ale jednak udało się wygrać, przynajmniej na jakiś czas (bo z kolei początek II wojny światowej pokazał, że drugiej bitwy o symboliczną siłę oddziaływania już nie wygraliśmy). Dziś wszystko wskazuje na to, żeśmy z kretesem przegrali, więc świat fetuje upadek Muru i dobroć I sekretarza Gor-baczowa, a nie Polaków. I, powtarzam, tylko siebie samych możemy za to winić.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj105 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (105)

Inne tematy w dziale Polityka