Bywają sądowe wyroki w pełni legalne, a jednak jawnie, rażąco niesprawiedliwe. Tak jest w przypadku Czesława Kiszczaka. Sąd posłużył się rozumowaniem cokolwiek karkołomnym - na ile znam opis ustnego uzasadnienia wyroku - choć zapewne całkowicie zgodnym z prawem. Nie zmienia to jednak faktu, że Kiszczak pozostaje winny śmierci górników i nie odmieni tego nawet sto orzeczeń o umorzeniu sprawy.
O rozbieżności pomiędzy sentencjami sądowymi a rzeczywistością pisałem już przy kilku okazjach i zawsze natykałem się na komentarze, których autorzy wydawali się nie rozumieć - lub udawali, że nie rozumieją - że rzeczywistość sądowa nie jest bezpośrednim odbiciem rzeczywistości faktycznej. Np. fakt, iż ktoś zostaje uniewinniony w sprawie o morderstwo, znaczy tylko tyle, że sąd nie znalazł przekonujących dowodów na potwierdzenie tezy, iż ten ktoś zbrodni dokonał. Nie znaczy to natomiast wcale, że jej na pewno nie dokonał.
Jest to jeszcze jaskrawsze w przypadku spraw tak specyficznych jak sprawa Kiszczaka. Tutaj sfera paragrafów wydaje się już kompletnie rozmijać z rzeczywistością. Przypomnę zatem tylko, że fakt, iż sędzia uznał, że Kiszczak działał z winy nieumyślnej, nie oznacza, że tak było naprawdę. Te sędziowskie dywagacje są jeszcze o tyle szczególne, że opierają się na jakichś swobodnych domniemaniach sądu, a nie twardych faktach.
Czytając opisy zachowania Kiszczaka po wyroku, zastanawiam się nad zagadkami ludzkiej natury i tym, co się dzieje w głowach byłych esbeków, komunistycznych prokuratorów, dyspozycyjnych sędziów, decydentów w rodzaju Kiszczaka. W przypadku Jaruzelskiego jestem w stanie uwierzyć, że generał przekonał sam siebie, iż działał w stanie wyższej konieczności i ratował kraj, a więc w swoich stwierdzeniach i deklaracjach jest szczery - nawet jeśli ta szczerość ma korzenie w stworzonej na potrzeby własnego sumienia autokreacji. W przypadku Kiszczaka widzę kompletny cynizm, który doskonale był dostrzegalny w jego krotochwilach o spotykaniu się przy wódce, wygłaszanych już po wyroku. Żadnego poczucia winy, żadnej refleksji nad własnym postępowaniem.
Bywa, że człowieka do takich refleksji muszą zmusić dopiero okoliczności. Ale jakie okoliczności miały do tego skłonić Kiszczaka, skoro w III RP miał się jak pączek w maśle, ciesząc się wysoką emeryturą, mając świadomość niemocy aparatu państwa, migającego się jak tylko to możliwe od oceniania i karania zbrodni z poprzedniego okresu, a na dodatek fetowany przez Michnika jako „człowiek honoru"? Zresztą to określenie przynosi naczelnemu „GW", w mojej opinii, szczególną hańbę. Na szczęście zostało dobrze zapamiętane.
Obawiam się, że nie mamy wyjścia: musimy się pogodzić z tym, że tacy jak Kiszczak - ci przede wszystkim, co decydowali, a nie ci, co tylko wykonywali - pozostaną bezkarni. Z prawnego punktu widzenia, rzecz jasna. Naszemu państwu nie przynosi to chluby.
Oczywiście zawsze znajdą się ci, co sprawiedliwą karę będą nazywać „próbą zemsty", a stwierdzenie o bezwzględnej winie będą topić w relatywistycznych, dialektycznych popisach retorycznych w stylu adwokata esbeków Widackiego (postaci, nawiasem mówiąc, skrajnie odrażającej). To pic na wodę. Nie jest żadną zemstą wymierzenie sprawiedliwości tym, którzy działali dobrowolnie i gorliwie w imieniu opresyjnego systemu. Sprawiedliwość w ogóle nie jest żadną zemstą.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka