Właśnie skończyło się muzułmańskie Święto Barana ustanowione na pamiątkę tego, że pierworodny syna Abrahama został ocalony od ofiarowania i zamiast niego zabito zwierzę. Dziś Dalejlama występował w Warszawie ze swoim przesłaniem pokoju i łagodności. Uderza mnie to zderzenie.
Świat bez przemocy byłby tak piękny jak życie bez śmierci. Tyle tylko, że ten świat nie jest dla ludzi realny. Bardzo szanuję i podziwiam buddystów, ale rzeczywistość nie jest tylko stanem umysłu, a jeśli już – to jest stanem wszystkich umysłów: tych zranionych i niedojrzałych również. Robi na mnie ogromne wrażenie rozmysł, z jakim Dalejlama mówi o Chińczykach jako o przyjaciołach i braciach. Ponieważ badam wpływ języka konfliktu na jego przebieg, wiem, że to jedna z najważniejszych rzeczy, jakie można zrobić w tej sytuacji. Boję się jednak, że z postawą buddyjskiego mnicha można zrobić tylko tyle...
Chciałabym, żeby istnienie zła zależało od mojego nastawienia albo od myśli Dalejlamy, ale tak nie jest. Poza naszymi umysłami są jeszcze miliardy innych i gdy w nich rodzi się zło, potrzebne jest działanie. Chciałabym wierzyć, że Jezus stał się ofiarą doskonałą po to, by już nikt po nim i w jego imieniu nie stał się katem. Mam jednak wrażenie, że to się nie udało... W tym układzie jak w mitycznej opowieści ofiara bierze na siebie zło. Ktoś umiera, by żyć mógł ktoś. W moim umyśle poza milionem dobrych życzeń jest jedno proste pytanie: kto umiera, a kto zostaje przy życiu i od którego umysłu to zależy?
Starzeję się pogodnie. Nabieram dystansu do siebie. Dopisuje mi humor. Ubieram się ciepło:)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka