małystas małystas
340
BLOG

Jak to bylo prawie 100 lat temu

małystas małystas Polityka Obserwuj notkę 0
Mieczysław Harasymowicz
 rodzial XXIV.

  LEGENDA A RZECZYWISTOŚĆ
Historia uczy nas, że prawie zawsze wszelkie dyktatury z reguły opierają się na fałszywych ideologiach. Nie dlatego by to *»y*o najlepsze oparcie, ale ponieważ ideologie oparte na jakiejś ważnej życiowej czy moralnej prawdzie nie wymagają tej wąt¬pliwej i niebezpiecznej formy, jaką jest dyktatura.
Dyktatura Piłsudskiego, a jeszcze bardziej jego epigonów, była dziwolągiem .pod tym względem, gdyż właściwie nie opie¬rała się na fałszywej ideologii, jak również nie opierała się na żadnej prawdziwej ideologii — wisiała po prostu w powie¬trzu przesyconym mieszaniną różnych substancji, a jej główną doktryną strategiczną było nie budowanie własnych prawdzi¬wych podstaw ideologicznych, lecz zwalczanie wszelkich innych. Jednym ze środków do tego zwalczania było tworzenie podpo¬rządkowanych sobie partii i grup, fikcyjnie pokrywających społeczne zapotrzebowanie na rozmaite zewnętrzne formy róż¬nych nurtów ideologicznych. I tak mieliśmy sanacyjnych socja¬listów, sanacyjnych ludowców, sanacyjnych chadeków, sanacyj¬nych narodowców. Jeśli nie było też sanacyjnych komunistów to nie dlatego, £e nie przydaliby się, lecz dlatego że po prostu z natury rzeczy w ogóle nigdy i nigdzie nie nadają się oni do współpracy, a przecież cały ten fikcyjny wachlarz ideologiczny miał za zadanie „współpracować z rządem". Wszystkie te fik¬cyjne partie i grupy zostały później zaszeregowane do Bezpar¬tyjnego Bloku Współpracy z Rządem. W ten sposób normalny, współczesny, europejski demokratyzm został postawiony do góry nogami: w Anglii, we Francji, we Włoszech, czy w Szwe¬cji, a dziś nawet i w Niemczech, żeby wymienić tylko waż¬niejsze państwa, partie polityczne przez parlament formują rząd, który między innymi ma za zadanie współpracę z popie¬rającymi go partiami celem realizacji zadań, jakie sobie fe partie stawiają. W ustrojowej doktrynie sanacyjnej władza spadla z nieba wraz z narodzinami pomazańca — dyktatora; on powołuje swój rząd, a naród jest od tego, żeby z tym rzą¬dem współpracował. ^le co zaprezentować narodowi jako ideologię, skoro do¬tychczasowa, jaką była w czasie zaborów walka o niepodle¬głość, urwała się wraz z odzyskaniem niepodległości? I stąd wzięła się ideologiczna fikcja w postaci tzw.
„ideologii pań¬stwowej". Narzędzie i środek, potrzebne dla normalnego bytu narodu, postawiono jako cel sam w sobie. Na pytanie, jaki cel ma przed sobą naród, odpowiedź nie mówiła ani o zadaniach politycznych, ani kulturalnych, ani społecznych, ani historycz¬nych, tylko kategorycznie stwierdzała, że naród istnieje po to, żeby tworzył państwową administrację i wszelkie inne atrybu¬ty państwowej formy bytowania.
A przecież może istnieć naród bez państwa i to nawet bardzo długo, jak na przykład było z narodem żydowskim; mo¬że również istnieć państwo bez narodu, jak np. przez kilkaset lat istniała Austria, a .przez setki lat do dziś dnia utrzymała się Szwajcaria. Już chociażby te historyczne przykłady wska¬zują, że tworzenie i <utrzymonie własnej państwowości nie wy¬czerpuje zadań narodu ani nie jest żadnym ostatecznym celem.
W Polsce dość nagłe odzyskanie własnej państwowości po dłuższej przerwie mogło uderzyć do słabszych głów wystarcza¬jąco mocno, by przy dołączeniu do tego fizycznych brutalnych metod można było na krótką metę uniknąć konieczności za¬prezentowania prawdziwych podstaw ideologicznych, jakie ka¬żda rządząca grupa powinna stawiać przed narodem. Jessteze za życia Piłsudskiego podpierano się zręcznie zmontowaną je¬go legendą. Gdy go zabrakło, próbowano coraz wyraźniejszą pustkę zapełnić krzykiem o mocarstwowości, w którą nikt inteligentny nie uwierzył, a tylko sanacja sama siebie tą fi¬kcją oszukiwała; potem hasłem zjednoczenia narodowego, cze¬go wyrazem był tzw. OZON (Obóz Zjednoczenia Narodowego). Najpierw ogromne wysiłki włożyła sanacja by naród rozbi¬jać, a potem wpadła na pomysł, że równie dobrze dla wypeł¬nienia programu przedstawienia można i jednoczyć naród.
W momencie gdy na ziemie polskie zwaliły się hordy naj¬większego wroga narodu polskiego programowe inwencje sa¬nacyjne właściwie były już na wyczerpaniu i w tyon sensie mo-żnaJby sformułować nieco makabryczne stwierdzenie, że w pe¬wnym stopniu Hitler uwolnił epigonów Piłsudskiego od am-barasującej sytuacji aktorów, którym program się skończył, pod¬czas gdy oni jeszcze .pozostawali na scenie przy odsłoniętej kurtynie. To, co Oat-Mackiewicz powiedział o sanacyjnym mi¬nistrze spraw zagranicznych, Józefie Becku, w swej książce pt. ,,O jedenastej aktor powiedział: sztuka skończona", można odnieść, do całego sanacyjnego rządu z 1939 r., włącznie z jego przybudówką — fikcyjnym sejmem, no i z beznadziejnym pre¬zydentem.
W kraju mówi się, ze ten ostatni, po przekroczeniu w ucie¬czce z Polski granicy rumuńskiej i po internowaniu, podobno wyciągnął swój zapasowy paszport szwajcarski i pojechał do krainy Hel/wetów, gdzie zapewne miał zabezpieczone środki.
Po niesławnej zaleszczyckiej ucieczce nie tylko wszystkich najwyższych czynników państwowych, ale nawet i wojskowych i to na wiele dni przed tragiczną chwilą, gdy w dniu 6 paździer¬nika ostatnia większa formacja Polskich Sił Zbrojnych (do któ¬rej miałem zaszczyt należeć) pod dowództwem gen. Franciszka Kleeberga została po walce zmuszona do złożenia broni — ro¬związały się ludziom języki i wylały się w kraju gorzkie uczu¬cia, tłamszone dotychczas przez sanacyjną cenzurę, policję i obawę utraty źródła zarobkowania.
Po ucieczce z niemieckiej niewoli byłem jeszcze przez 6 miesięcy pod niemiecką okupacją w Warszawie i nasłuchałem się o skandalach i zgniliźnie, które nie ominęły nawet najwyższych szczytów hierarchii państwowej. Jako jaskrawy przykład, przytaczano wypłacenie setek tysięcy dolarów z kasy państwowej celem pokrycia karcianego długu polskiego dyplo¬maty za granicą, będącego synem jednego z najwyższych sanacyjnych dygnitarzy.
Ogół podatników nigdy nie dowiedział się oczywiście o ta¬kim ^użyciu publicznych pieniędzy. A jednak wcale nie był to jakiś odosobniony wypadek bezceremonialnego szastania państwowymi funduszami przez obóz dyktatury, który uchwycił władzę pod hasłem sanacji stosunków i pod pretekstem uchro¬nienia państwa od rzekomo panoszących się nadużyć. Dość wspomnieć sławną sprawę ministra skarbu Czechowicza o zużycie kilku milonów złotych z państwowych funduszów na fałszowanie wyborów sejmowych lub przypomnieć rozdawanie po kilkaset tysięcy złotych niemal bezprocentowych pożyczek „swo¬im" ludziom z funduszów państwowego Banku Gospodarstwa Krajowego. W czasie gdy szereg generałów, ministrów i innych dygnitarzy państwowych kupowało majątki ziemskie lub 'budowało domy czynszowe z tych pożyczek, gospodarstwo krajowe, formalnie przedmiot troski wymienionego banku, wyglądało w ten sposób, że poza Polską A, ibyła na wschodzie Polska B, teren
przysłowiowej nędzy.   Ogólnie   znanym   jej  symbolem była zapałka
dzielona przez chłopów na kilka części dla oszczędności oraz wywar z buraków zastępujący zbyt kosztowny cukier Powszechne przekonanie polskiej opinii publicznej, żarów* no w kraju jak na emigracji, o odpowiedzialności sanacyjnych rządów za wrześniową kieskę, znalazło oficjalny wyraz na inau¬guracji Rady Narodowej Rzeczpospolitej Polskiej w Paryżu w dn. 29. 1.
1940 r. Kukieł przytacza słowa Przewodniczącego Rady, Ignacego Paderewskiego, który między innymi powiedział: „... Ostatnie trzynaście lat rządów w Polsce stały się w dużej mierze przyczyną tego, co kraj spotkało"1.
W liście do społeczeństwa w kraju Paderewski pisał: „O pourracie do władzy sanacyjnej, odpowiedzialnej w ogromnej mierze za kieskę, mowy być nie może"*.
Gdy zapytać nawet inteligentnego sanatora o ideologię, usłyszy się jedynie mętne ogólniki o demokracji duszonej w sosie mdłego liberalizmu. Ale zaraz następne zdanie przekreśli nawet tak 'zdawkowy demo-liberalizm, bo będzie on mówić o silnym rządzie, dyscyplinie społecznej, autorytecie władzy, an-typartyjnictwie, obowiązku obywateli współpracowania z rzą¬dem itd.
Dobrze wiemy z kilkunastoletniego doświadczenia, że są to kryptonimy pokrywające rządy sprawnie zmontowanej konspiracji, która nie tylko nie cofa się przed penetrowaniem zbrojnego ramienia narodu, jakim jest armia, ale właśnie ją obiera za swoje główne narzędzie. Niezbędnym i podstawowym warunkiem tego rodzaju rządów jest kompletne wyłączenie w ten czy inny sposób wszelkiej naprawdę niezależnej i uczciwej kontroli publicznej, zwłaszcza nad publicznym pieniędzmi.
Większość z przykładowo podanych faktów, dotyczących pomajowej korupcji miała nastąpić dopiero później w sł^wun-feu do okresu, o którym jest tutaj mowa, w ciągu tych kilkunastu ostatnich lat niepodległego bytu Polski między wojnami. Okres ten przetrwał feralną liczbę lat trzynastu (1926-1939). Ale już od początku dyktatury Piłsudskiego w środowisku obo¬zu narodowego nie podzielano złudzeń, które bywały wśród in¬nych ugrupowań politycznych. Jeśli chodzi o główne zawołanie o „konieczności walki z korupcją w państwie", to nawet te partie polityczne, które uznały, że poparcie buntu głosicieli tego zawołania jest w ich interesie, nie brały go poważnie. Dlatego nikt z ich grona ani nie potępił morderstwa ministra Poczt i Telegrafu Huberta Lindego przez podstawionego sierżanta, czego celem było wywołania wrażenia, że oburzony obywatel reaguje na .przejaw korupcji, ani nie wyraził zdziwienia, że śledztwo nie wykazało żadnej winy nieszczęśliwej ofiary.
1 M. Kutód, Generał Sikorski, s. 107.
2 W. Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski", t. III, s.
101.. ku, płk. Juliusza Ulrycha, członka konspiracji  i  późniejszego ministra komunikacji.
Napad był co do metody i godziny najścia wzorowany na sławnym najściu oficerów na 'mieszkanie ministra Jerzego Zdziechowskiego sprzed paru lat oraz na szeregu innych zdarzeń pomajowych, w których konspiracja nie cofnęła się przed splamieniem munduru oficerskiego hańbiącymi czynami. Przy¬czyną napadu, w czasie którego została przez napastników zra¬niona żona por.
Wójcika, był incydent z czerwca tegoż roku, gdy podczas święta pułkowego 36 p.p. Legii Akademickiej ucze¬stniczące w święcie poczty sztandarowe organizacji akademickich odeszły na bok w chwili gdy orkiestra pułkowa zagrała hymn buntowników majowych tzw. „Pierwszą Brygadę".
Wiadomo było, że w czasie buntu majowego niemal cała młodzież akademicka Warszawy potępiła bunt, a szereg stu¬dentów zostało zabitych lub rannych, gdy stanęli na Polu Mo¬kotowskim z bronią w ręku w obronie prawowitych władz pań¬stwowych. Zarządzenie dowódcy pułku, by w obecności .sztan¬darów akademickich orkiestra odegrała prowokacyjną melodię nieodmiennie musiało wywołać słuszną reakcję.
Pułk. TJlrych, zapewne mocno uplasowany w konspiracji skoro potem został ministrem, po incydencie uznał za słuszne dopuścić się dalszej prowokacji przez opublikowanie w prasie listu potępiającego młodzież akademicką. Por.
Wójcik zareago¬wał swoim listem otwartym, w którym min. stwierdził że:
„ani czas ani żadna siła ludzka nie wydrze z mózgu niko¬go, kto ma duszę polską, widoku pomordowanych oficerów i żołnierzy w maju 1926 r." * Przedwczesny zgon zaoszczędził memu ojcu przeżycia dal¬szych, tragicznych lat JPolski międzywojennej. Mam tu na my¬śli oczywiście takie haniebne etapy sanacyjnego procesu gnil¬nego, jak więzienie i znęcanie się nad osadzonymi bez wyroku sądowego działaczami politycznymi, przeważnie narodowcami w Berezie 'Kartuskiej, jak również bezprawne przetrzymywanie i znęcanie się nad innymi wybitnymi politykami w twierdzy brzeskiej, jak osławiona pacyfikacja w Małopolsce Wschodniej i inne. Fizyczne i moralne poniewieranie, jakie spotkało ludzi tak zasłużonych jak Wincenty Witos, Wojciech Korfanty, Alek¬sander Dębski, Stanisław Dubois, Władysław Kiernik, Henryk
4 „Kurier Warszawski" or-y: 256 (wyd. wiecz. 18.9.1929); 257 (wyd. por., 19.9.1929; 258 (wyd. por. 20.9.1929; 258 (wyd. wiecz. 20.9.1929; 259 (wyd.
por. 21.9.1929; 260 (wyd. por, 225.1929) Rossmann, Jan Jodaewicz, Edward Kemnitz i wielu, wielu in¬nych, z których niejeden życiem lub zdrowiem przypłacił zada¬ne nfu cierpienia. Ażeby dzisiaj w pełni to zrozum eć należy niezapominać tła ówczesnej rzeczywistości. Albowiem były to czasy, kiedy nie znaliśmy jeszcze ani wyczynów Hitlera ani Stalina, kiedy wszystkie okropieństwa drugiej wojny świa¬towej były dopiero sprawą przyszłości.
U pcdłoża postępującego procesu gnilnego  rządów  sana¬cyjnych w latach
1930-1935 leżała przyczyna patologiczna. Oso¬bowość Piłsudskiego przechodziła w tym okresie coraz bardziej tragiczne fazy. W ostatnich latach życia biologicznie chorobliwy stan zapewne nie pozbawił go jednak rozeznania, że w zasadzie żadnego ze swoich  podstawowych planów politycznych nie zrealizował i że oto zbliża się koniec jego życiowej wędrówki, a on, który wziął poprzez brutalny bunt pełną odpowiedzialność za losy Polski, pozostawia ją na pastwę miernoty, jaka go otoczyła, nie zabezpieczoną pod żadnym względem. Stąd zapewne wywodziły się te wszystkie żale jego i do wrogów i do swego otoczenia i do całego narodu. Dojrzał wreszcie na¬wet działanie obcych agentur, które zawsze były wokół niego a przed którymi go tyle razy obóz narodowy ostrzegał. Obecnie sam przyznał,
że   gdziekolwiek   idzie,  idą  za  nim obce
agentury.
W ostatnich kilku latach przed zgonem byliśmy świadkami szeregu jego coraz bardziej nieodpowiedzialnych odruchów i wystąpień. W wypowiedziach sypały
się wulgarne słowa, jak sławne    „zafajdane    portki"   czy
„serdel-burdel". Jeśli    przyjąć możliwie najbardziej miłosierną
interpretację niebywałego oskarżenia uwięzionych w Brześciu działaczy politycznych, należy uznać, że była to wypowiedź człowieka chorego. W przeciwnym bowiem razie jakże zakwalifikować ogólnikowe oświadczenie dyktatora, że aresztowani na jego rozkaz politycy mają rozmaite przestępstwa
na sumieniu:  i polityczne i  pospolite, jak  na przykład oszustwa   (sławny
wywiad prasowy z  dn. 14/9/1930).

W stosunku do bezpodstawnie uwięzionych rzucanie w czambuł takich oskarżeń i to pod adresem osób, wśród których znajdowali się i były premier Rządu Obrony Narodowej, Witos i najbardziej zasłużony obrońca Śląska, W. Korfanty, i byli ministrowie, wojewodowie itd., na pewno należałoby zakwalifikować jako oszczerstwo, zwłaszcza  gdy  uwięzieni  nie tylko bronić się nie mogli, ale nawet o tym nie wiedzieli, byli bowiem trzymani w całkowitej długotrwałej izolacji.

Wiele komentarzy wywołało znalezienie zastrzelonego w nocy st. żandarma Koryzmy pełniącego służbę pod oknami Belwederu. Fakt że Piłsudski od szeregu lat ulegał postępującej choro¬bie był skrzętnie ukrywany przez jego otoczenie zarówno za życia, jak i po zgonie. Ten historycznie ważny fakt przemilczają też historycy wywodzący się z obozu piłsudczyków. Chlubny wyjątek stanowi prof. Adam Krzyżanowski. W tym długoletnim wielbicielu Piłsudskiego (był nawet senatorem z ramienia BBWR) nad osobistymi sympatiami, którym daje w swej pracy wielokrotny wyraz, wzięła górę rzetelność uczonego, gdy w swych „Dziejach Polski" (Paryż, 1973) niezbicie stwierdza cały tragizm i osobisty dyktatora, i co ważniejsze, państwa polskie¬go, wynikający z jego choroby. Oto kilka cytat:

Nieprzyjaznym zrządzeniem, losu był już wówczas (6 sierpnia 1914 r. —przyp.
M.H.) człowiekiem przedwcześnie posta¬rzałym na skutek mozolów dwudziestokUkoletniej walki z caratem ... zdobywanie funduszów różnymi sposobami, a w ostateczności zaborem zbrojnym pieniędzy carskich (Bezdany 1908), więzienia, a zwłaszcza kttkomiesięczne udawanie choroby umysłowej celem ułatwienia ucieczki z więzienia (Petersburg 1901) — te nader uciążliwe trudy młodości i wieku męskiego uszczupliły stosunkowo wcześnie zdolności regeneracyjne organizmu, siły i zdrowie Piłsudskiego" (s. 178). „Z biegiem lat coraz wię¬cej wyręczał się współpracownikami. Ich dobór, niezawsze po¬myślny, był stałą jego troską... Częsty u Piłsudskiego stan zmęczenia wynikał z nadmiaru wysiłków i z falowań ustroju psychicznego. Miał usposobienie bardziej histeryczne niż rów¬ne" (s. 179).
Pisząc o raku 1930: „. . . teraz nękany chorobą raka, do¬znanymi zawodami i rozczarowaniami, obawą o przyszłość Pol¬ski... stawał się zgorzkniałym odludkiem, mieantropem. Zmę¬czenie go ogarniało... pułkownicy monopolizowali Piłsudskie¬go, coraz mniej innym wpływom dostępnego" (s. 113) ...
,Jtie-zadawdlający stan zdrowia ujemnie wpływał na nastrój psychi¬czny.
Wieniawa kreśli obraz starca, głęboko nieszczęśliwego, za¬wiedzionego w nadziejach, rozżalonego, zgorzkniałego, nienawi¬dzącego i pogardzającego ludźmi poza gronem najbliższych, wy¬buchającego słowami ,^prośnymi, drapieżnymi i złymi". Mar¬szałek stał u szczytu sławy i powodzenia"...
„Tragedią Pił¬sudskiego było zdobycie pełni władzy gdy począł tracić sily"
(s. 184).
Jakże ponury i przykry był stan rzeczy w najwyższych państwowych kołach, gdy grono dzierżących władzę ludzi z naj¬bliższego otoczenia starego dyktatora bez skrupułów wykorzystywało jego chorobę dla swoich doraźnych celów. Poza osobistym l karierami jednym z głównych celów było zapewnienie ' utrzymania najwyższych państwowych stanowisk i władzy w rękach konspiracji również i po oczekiwanym niezadługo zgonie dyktatora. Chyba najszczerzej i najbardziej brutalnie potwierdził to później główny ideolog obozu sanacyjnego Bogusław Miedziński. Ten były sanacyjny minister i długoletni redaktor najważniejszego organu prasowego obozu pilsudczyków „Gazety Polskiej"
oświadczył na zebraniu legionistów w 1938 r., gdy nad Polską już zawisły chmury klęski i gdy zjednoczenie narodu było nakazem chwili': „dopóki w naszych nawet drżących rękach zdołamy utrzymać karabin maszynowy, dopóty władzy w Polsce nikomu nie oddamy". Oświadczenie to można uznać za najważniejszą autorytatywną deklarację ideową epigonów Piłsudskiego, mimo że forma przypomina raczej gangsterskie powieści.
Tak się złożyło, ge wieść o zgonie dyktatora, który już od paru lat był raczej tylko parawanem dla sprawującej faktyczną władzę kliki, zastała mnie w Druskiennikach. Jako inżynier, prowadziłem wówczas dużą budowę w Białymstoku z ramienia warszawsko -katowickiej firmy M. Łempicki i S-ka". Z Białegostoku dojeżdżałem co pewien czas do Druskienndk, gdzie jednocześnie nadzorowałem budowę sieci wodociągowej,, (przeznaczonej dla uzdrowiska.
Gdy 12 maja 1935 roku zjawiłem się na budowie w Druskiennikach, wezwano mnie w pilnej sprawie do prezesa zarządu uzdrowiska, senatora Witolda Abramowicza. Mieszkał on w Wilnie, a zjechał do Druskiennik, by dopilnować przygotowań do otwarcia sezonu, który rozpoczynał się 15 maja. W dniu mego przyjazdu dyrekcja uzdrowiska zarządziła drugie próbne pompowanie ze źródła solankowego i ku konsternacji wszystkich zainteresowanych z Abramowiczem na czele analiza wykazała, że zawartość soli w wodzie ze źródła wynosi zaledwie 10-15% zawartości normalnej. Natomiast pierwsze próbne pompowanie, dokonane w dniu poprzednim dało wyniki normalne. Ponieważ otwór tego źródła został na kilka lat przedtem wywiercony przez firmę M. Łempicki i S-ka, Abramowicz rzucił się na mnie:
8 „Sprawa brzeska", s. 246.
• Ta zasłużona dla .polskiej gospodarki firma została założona w 1894 r.
przez inż. Michała Łempickiego celem złamania monopolu nie¬mieckich firm zza kordonu na wykonywanie robót wiertniczych i górniczych na terenie Zagłębia Dąbrowieckiego. Michał Łempicki kolegował z moim ojcem w IV Dumie, w której reprezentował gub. Piotrowską, gdzie miał majątek ziemski. „Inżynierze, za trzy dni sznur furmanek z Żydami z Wilna i całej okolicy zacznie masowo dowozić pierwszych kuracjuszy, zjeżdżających na tani, wczesny sezon, a tu nawaliło źródło, fetóre wasza firma zaledwie parę lat temu wywierciła". .
Gdy moje zatroskane spojrzenie skierowałem na obudowę źródła, przy którym stał w komplecie cały personel uzdrowiska z dyrekcją, lekarzam Ubalneologami i senatorem Abramowiczem na czele, ujrzałem napis na artystycznie wykonanej z bronzu tablicy głoszący, że źródło jest imienia Marszałka Józefa Piłsudskiego. Przypomniałem sobie że zostało tak nazwane właśnie na żądanie Abramowicza, który w ten sposób uczcił swego osobistego przyjaciela.
— „Panie Senatorze — rzekłem — firma nasza od przeszło czterdziestu dat cieszy się dobrą renomą, ibo nigdy nie uchyla się od odpowiedzialności i wobec klienta za wykonane roboty. Ale czyż może odpowiadać za zjawiska, których przyczyny nie mają nic wspólnego nie tylko z techniką, ale zapewne nawet w ogóle ze światem materialnym? Przecież w dniu dzisiejszym zmarła osoba której imieniem źródło zostało nazwane". Moje słowa zrobiły na Abramowiczu znacznie większe wrażenie, niż oczekiwałem.
Niezależnie od tak fascynującego skojarzenia zjawisk obiecałem zbadać i zająć się techniczną stroną problemu.
Z pierwszego roku po buncie majowym z działalności po¬sła Jana Harusewdcza w Sejmie (wybranym jeszcze w listopadzie 1922 r., który zarazem był ostatnim wyłonionym w wolnych i niefałszowanych wyborach), pozostał dokument świadczący o tym, jak sanacyjni ministrowie rozumieli swoje resortowe obowiązki. Dokument pochodzi z 7 lutego 1927 r., a wiec z okresu, który został poprzedzony już dziewięciomiesięcznym doświadczeniem rządów pomajowych. Był to okres, gdy faktyczna dyktatura jeszcze utrzymywała niektóre dekoracje parlamentarno-demokratyczne, w czym znajdowała mniej lub więcej gorliwą pomoc ze strony szeregu 'rzeczywistych czy fikcyjnych ugrupowań politycznych, których i nazwy i głoszone hasła wymagały zachowania demokratycznych pozorów.
Wspomnianym dokumentem jest stenogram z plenarnego posiedzenia Sejmu' z wyżej wymienionej daty. Podaję z niego ważniejsze wypisy z przemówienia posła Harusewicza, wygłoszonego w czasie dyskusji' nad budżetem Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej:
' Stenogram. sejmowy, 319, pos., 7.2.1927, COC XIX/48-50. Proszę Panów, niedawno p. Minister Pracy przyjął delegację pracowników miejskich, przedstawicieli liczby niemałej, bo wynoszącej około & 000 pracowników, do których wyrzekł p. minister bardzo klasyczne słowa — sądzę, że powinno się je upamiętnić w stenogramie: ,Ja Panom nie mam nic do powiedzenia". Minister zasłania się term, że ustawa, która w tej chwili działa, jest tej treści, że zarząd Kasy Chorych może sobie na posiedzeniu 7 stycznia 1927 roku postanowić, że pewna ilość pracowników powinna być przymusowo włączona do tych, którzy korzystają z usług i dobrodziejstw tej Kasy Chorych. Muszę przyznać, że p. minister Jurkiewicz ma bardzo prymitywne pojecie o tem, co powinien robić minister Pracy i Opieki Społecznej. Jak to Więc ustawa Kasy ma we wszystkich kierunkach w różnych działach swoich nadzwyczajne braki, a p. Minister Pracy i Opieki Społecznej nie przykłada ręki do tego, żeby tę ustawę jak najprędzej zmienić. Lecz nie -dziwię się wcale temu, bo przecież p. minister należy do gabinetu, w którym wogóle takie poglądy, taki brak odpowiedzialności za losy danego resortu, który się wzięło na swoje barki, jest rzeczą prawie powszechną. Jeżeli przypomnę, że p. wicepremier, który wziął na siebie kierownictwo Rady Ministrów, może wyrazić się publicznie o Obozie Narodowym, że według jego przekonania, Obóz Narodowy smuciłby się, gdyby gospodarcze położenie naszego kraju poprawilo się przy tym rządzie, to ja sądzę, że mam prawo powiedzieć, że tak wielkiej ignorancji co do obozów politycznych i co do sit, działających w społeczeństwie trudno znaleźć.
Jeżeli jeszcze przypomnę, że p. Minister Spraw Wewnętrznych powiedział, że go nie interesuje wcale tak ważny dział państwowego zarządu jak samorząd, to zrozumiemy jak p. Minister Pracy i Opieki Społecznej może sobie pozwolić na to, żeby owej delegacji, proszącej go o ratunek przed przymusowym ubezpieczeniem w Kasie Chorych, powiedzieć: „cóż, proszę Panów, ja właściwie Panom nie mam nic do powiedzenia".
Interesującym jednak jest ten zarząd Opieki Społecznej: robotnicy, ludzie pracujący, którymi właśnie powinien się opiekować Minister Pracy i Opieki Społecznej, uciekają od Kasy Chorych jak od jakiejś zarazy, jak od jakiejś choroby i blokują się znowu z drugim zespołem robotników pracujących na kolejkach podjazdowych. Panowie, którzy interesują się tą sprawą, zechcą zapoznać się bliżej z treścią przemówień tych robotników, którzy brali udział w protestacyjnych zebraniach. Jest to dziwne pojmowanie tego, co to jest ustawa. W każdej ustawie poza formalną stroną jest duch ustawy. Duch ustawy o zabezpieczeniu na wypadek choroby polega na tym, aby dać pracow- nikowi jak najlepszą opiekę lekarską za jak najniższą opłatą. Tymczasem zjawia się delegacja i składa taką deklarację: „my mamy za cenę trzykrotnie mniejszą zupełnie dobrą i zadowalającą opiekę lekarską i prosimy uprzejmie p. Ministra, aby zechciał zająć się tem, aby nam nie pogarszano tej opieki, jaką mamy w tej chwili" ...

... Przypominam sobie wypadek, że w Wyszkowie, w fabryce robotniczo-spółdzielczej przed niejakim czasem także burzono się dlatego, że pracowników tej fabryki wciągano do kas chorych ...

Ale czemu się to dzieje, dlaczego te zjawiska miały miejsce t Właśnie dlatego, że kontrola, nadzór i nowelizacja ustawy, które całkowicie należą do Ministra Pracy i Opieki Społecznej, są traktowane jako rzeczy, które nie nadają się do rozważania. Istotnie, na tym gmachu, gdzie istnieje Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej, należałoby napisać: „noli me tang erę", — nie ruszaj mnie, mnie jest dobrze z tym kwietyzmem i spokojem. Bo jak wygląda cała ta działalność? Nic twórczego, nic w zastosowaniu do życia:
gdzie indziej, na zachodzie, rozważana jest sprawa pracy w stosunku do obowiązków względem państwa i do wielkich jego zadań, a u nas, mówię o Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej, u nas tymczasem „młynek na strudze obraca plewy swoje i cudze". Ten stary dwuwiersz muszę dziś istotnie zastosować do Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej.
Ale są rzeczy jeszcze „lepsze". Nie wiem, czy Wysoka Izba wie, a przynajmniej ci z Panów, którzy interesują się tym działem, że zdarzają się zjawiska, których nie można inaczej nazwać, jak składaniem pewnego haraczu, pewnego okupu dla Kas Chorych, aby tylko jak najdalej być od tego „dobrodziejstwa".

Urzędnicy Banku Polskiego — jak mnie informowano — mają bardzo dobrze urządzoną opiekę lekarską i chcąc się uwolnić od przymusowego włączenia do Kasy Chorych, składają okup tejże Kasie Chorych, żeby tylko do nich się nie wtrącano, przyczem wysokość tego okupu odpowiada różnicy, jaka jest między kwotą, którą urzędnicy Banku Polskiego musieliby płacić do Kasy Chorych a tą, którą Bank Polski wydaje na swoją opiekę lekarską.

Ten przykład już jest tak zdumiewający, tak niesamowite robi wrażenie, że istotnie to jedno wskazuje, jak niezdrową pod względem społecznym rolę odgrywa u nas Kasa Chorych w tej postaci, w jakiej dziś istnieje. Chcę się
zastrzec: ja utrzymuję, że Kasa Chorych, która w idei samej niewątpliwie dobrą ma myśl, dzięki specyficznemu u nas wprowadzeniu jej w życie, dzięki tym warunkom, o których poprzedni mówca mówił, stała się instytucją, która tylko złe wrażenie wśród społeczeństwa wywiera.

Proszę Panów, dlaczego to się dzieje T Ten przerost administracji zawsze prowadzi, bo to jest rzeczą naturalną, do różnych nadużyć natury pieniężnej, natury moralnej. Istotnie nie ma tygodnia, żebyśmy nie czytali w pismach, że tu, to tam, to ówdzie w Kasie Chorych porobiono nadużycia, przeważnie o charakterze pieniężnym.
Okazuje się że hasła dotyczące uzdrowienia i i usprawnienia aparatu państwowego, w imię których złamano prawo i przysięgę, oraz narażono państwo na niebezpieczeństwo zewnętrzne', nie znalazły żadnego pokrycia nie tylko w odniesieniu do resortów bezpośrednio związanych z bieżącą polityką i utrzymaniem władzy, ale nawet w resortach czysto fachowych, ważnych z punktu widzenia interesów szerokich warstw społeczeństwa. Nie tylko sanacyjny minister Jurkiewicz, formalnie odpowiedzialny za opiekę społeczną, nie miał nic do powiedzenia delegacji pracowników, ale większość pomajowych premierów czy ministrów nie miała wiele do powiedzenia społeczeństwu polskiemu w żadnej ważnej sprawie.
Nawet gdyby się zdarzyło, że odczuwałby potrzebę powiedzenia czegoś ważnego, nie wiedziałby, co ma 'powiedzieć. To były rezultaty tej ideologicznej, a nawet programowej pustki środowiska konspiracji, która uchwyciła władzę.
Zresztą nigdy w tym środowisku nikt nie był pewny, co, kiedy i jak zadecyduje sani dyktator, jeśli zajdzie konieczność decyzji, więc bezpieczniej było nie wychylać się i nie narażać. Hasłem dnia, obowiązującym wszystkich ówczesnych „aparatczyków", było utrzymanie i wzmacnianie władzy, co w praktyce sprowadzało się przede wszystkim do odpowiedniego regulowania spraw personalnych i finansowych we wszystkich resortach.
Liczne ważne a nieraz i pilne sprawy w ogóle pozostawały zaniedbane i zarządzane były bez żadnego przewodniego planu, na zasadzie „odwalania bieżących kawałków", gdy taJk się złożyło, że zainteresowanie osoby będącej wyrocznią nie obejmowało tych spraw. Należały m.in. do nich tak ważne i podstawowe dziedziny, jak zagadnienia gospodarcze, oświatowe, kul-
8 M. Kukieł,


 General Sikorski, s. 74, podaje, że Sikorski, jako dca korpusu we Lwowie odmówił przybycia z wojskiem do Warszawy na wezwanie Rządu Rzeczypospolitej, gdyż liczył się z możliwością wtargnięcia grup partyzanckich przez granicę.

Podobne stanowisko zajął w czasie buntu majowego gen. Sosnkowski, dca Korpusu w Poznaniu, odpowiedzialny za granicę zachodnią.

 turalne. Stąd w tych dziedzinach byliśmy świadkami albo szkodliwego braku decyzji albo posunięć przypadkowych, chaotycznych, nieraz sprzecznych, a zwykle kosztownych i połączonych z krzywdą tej czy innej grupy społecznej.
Jakże typowe dla  zilustrowania  tego stanu  rzeczy było przytoczone w tym samym sejmowym  przemówieniu oświadczenie Ministra Spraw Wewnętrznych, że go wcale nie interesują zagadnienia samorządu, nad którymi formalnie właśnie jego resort sprawował kontrolę. Natomiast całe zainteresowanie tego ministra jak najbardziej skupiało się oa sprawach dotyczących policji, cenzury i nadzoru  nad wszelkim przejawem działalności społeczeństwa, bo od  tego zależało utrzymanie  i umocnienie uchwyconej przez  konspirację  władzy.  A to było jedynym wyraźnym i bezspornym celem, łączącym całe sanacyjne środowisko i nie niosącym groźby jakichś wewnętrznych komplikacji merytorycznych czy, co gorsza, zmarszczenia krzaczastych brwi na samej górze, Dzisiaj,  patrząc z perspektywy wszystkich  późniejszych doświadczeń, włącznie z największą klęską, jaka Polskę w latach 1939-1945 spotkała, gdy się czyta tego rodzaju przemówienia parlamentarne, jak przytoczone poprzednio przemówienie z dnia 29 stycznia 1927 r. czy powyższe z dn. 7 lutego tegoż roku, może się wydawać nieco naiwną próba odwoływania się mówcy do dobrej woli członków pomajowego rządu i oczekiwania, że obudzi się iu poszczególnych ministrów poczucie odpowiedzialności za reprezentowany resort. Ale trzeba to czytać w kontekście ówczesnych czasów gdy, jak się już rzekło, dyktatura jeszcze ukrywała nie tylko swoje ostateczne cele, ale kamuflowała do pewnego stopnia i sam fakt swego istnienia. Nie należy też zapominać, że w tym wypadku mówcą był człowiek, którego zasadą życiową było nie zrażać się formalnymi szyldami i etykietami, jakie do poszczególnych jednostek życie i jego okoliczności przytwierdzały, lecz otwierać każdemu kredyt dobrej woli i cierpliwie szukać pokrycia dla tego kredytu w charakterach, umysłach czy sercach.
Ze strony paru osób, które miały okazję zapoznać się z rękopisem niniejszego rozdziału, spotkałem się iż uwagami wyrażającymi wątpliwość czy warto pisać tyle i to z goryczą o zdarzeniach sprzed 40-50 lat, skoro to już historia.
Odpowiedziałem, że należy mieć na uwadze dwa fakty. Po pierwsze, każda rzetelna historia jest odzwierciedleniem i echem faktycznej rzeczywistości, która kiedyś istniała. Rzeczywistość historyczna, której na imię „dyktatura Sanacji" była wypełniona bez-328 waględrią walką z większością polskiego społeczeństwa. W tej walce nie tylko fałszowanie wyborów, oszczerstwa, wyrzucanie z posad, kary pieniężne czy więzienie były codziennym narzędziem, ale i napady, i bicie, a nawet morderstwa. To, co czytelnik znajduje na tych kartach jest jedynie częściowym i słabym echem tych wszystkich nadużyć, cierpień, strzałów i tej krwi, które wówczas każdy przeciwstawiający się bezprawiu widział i odczuwał. Po drugie, odpowiedzialni za tę smutną rzeczywistość ukrywali ją jak mogli przed społeczeństwem przy pomocy ostrej cenzury w czasach, gdy ta rzeczywistość I była treścią życia politycznego w Polsce. Po wojnie resztki tego środowiska wykorzystują fakt, że pierwsi i masowo uciekli z kraju, i na skutek tego nieraz stanowią większość w niektórych emigracyjnych skupiskach. Pozwala im to na prowadzenie metodycznej akcji w kierunku zacierania śladów własnej przedwojennej działalności, a więc fałszowania kart historii. [Posiadane środki materialne i zachowany przedwojenny brak skrupułów umożliwiają, im osiąganie nieraz pewnych sukcesów w dziedzi¬nie zakrywania historycznej rzeczywistości fikcyjną legendą,, zwłaszcza gdy mają do czynienia z osobami obarczonymi słabą, pamięcią lub młodzieżą nie znającą w ogóle lat, o których mowa-

małystas
O mnie małystas

taki, jak mnie Bog stworzyl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka