marbo marbo
118
BLOG

Niech polskie miasta "mówią" po polsku

marbo marbo Polityka Obserwuj notkę 10

W wydanej ostatnio interesującej książce „Nierozwiązywalne równania etniczne” Autor – Walter  Żelazny pyta: „Dlaczego obywatele dwudziestu trzech państw Unii Europejskiej mają robić corocznie prezent obywatelom dwóch państw anglofońskich, Wielkiej Brytanii i Irlandii, w postaci niebagatelnej sumy ok. 17 miliardów euro, z tytułu przywileju lingwistycznego anglofonów i podporządkowywać się dyktatowi językowemu 15% europejczyków”? Na niczym nieuzasadnioną dominację angielszczyzny zwracają uwagę także inni autorzy pisząc, że np. Włosi z Francuzami rozmawiają po angielsku, podobnie jak Szwajcarzy z kantonów francuskojęzycznych i niemieckojęzycznych. Francuski filozof Jean-Marie Domenach pisze o banalizowaniu Europy i zacieraniu się kulturowych odrębności, język jest wszak „zwierciadłem kultury” i pyta: „Czy nasze wnuki będą już tylko komentować sobie po angielski bilanse, wyniki badań naukowych i zamówienia handlowe?” Postępująca homogenizacja kultury europejskiej pod wpływem wzorów amerykańskich, których wehikułem  jest język angielski niszczy różnorodność i zubaża nasze życie.

Polskie miasta są szczcególnie zaśmiecane nie tylko bilbordami ale także głównie językiem angielskim. Polskie sklepy nie organizują wyprzedaży, ale „sale”, polskie firmy nie nazywają się po polsku, ale przybierają obce pseudonimy „Reserved”. „Tatoom”, „Gino Rossi”, „Green Coffy”. Na Nowym Świecie reprezentacyjnej ulicy Warszawy można zobaczyć szyld z napisem: „The best spanich restaurant” . Galerie handlowe nazywają się „Sadyba Best Mall” i „Blue City”, czy „Błękitne miasto” to byłoby gorzej? Podobnie budynki, nie mówiąc o deweloperskich osiedlach, mają angielskie nazwy, co daje nieraz zabawny efekt np. „Babka Tower”. Napotykamy różne „outlety”, „service” itd.

Ten zalew angielskich chwastów w Polsce jest szczególnie widoczny, mieszkamy na peryferiach Europy, mamy kompleks prowincji, który każe nam poprawiać sobie samopoczucie strojąc się w cudzie piórka.

Postępy globalizacji powodują, że wiele firm ma światowy zasięg i jest oczywiste, że firmy te występują pod swoimi nazwami „Boss”, „Honda” czy „Armani”, co i tak ujednolica krajobraz miast świata. Ale nie powinno się ponad konieczność zaśmiecać przestrzeni obcojęzycznymi nazwami. W przestrzeni publicznej, z wyjątkiem nazw zagranicznych firm, powinna być prawnie zagwarantowana obecność tylko polskich nazw.

Spróbujmy bojkotować sklepy, z napisami „sale”, albo masowo wchodźmy z pytaniem o możliwość wynajęcia sal. Bojkotujmy różne reserwedy i grin cofi. Tak jak dbamy o różnorodność gatunków przyrodniczych dbajmy o różnorodność języków, niech Polskie miasta „mówią” po polsku a nie po angielsku.        

marbo
O mnie marbo

socjalizujący liberał w starszym wieku

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka