„Czy ty Jacku, bierzesz tą/tego oto Mariana za żonę i ślubujesz jej…”. Czy to początek jakiejś nowej bajki ? A może to wycięty fragment przedstawienia kabaretowego ? Otóż nie, to rzeczywistość serwowana nam przez Unię Europejską.
Od kilku tygodni, w Węgierskich „wolnych” mediach, aż huczy od doniesień z Brukseli. Tamtejsi urzędnicy postawili bowiem ultimatum przed rządem Orbana. W jego skład wchodzi między innymi zapis o zmianie definicji małżeństwa, jako związku kobiety i mężczyzny. Jeśli rząd na Węgrzech, nie doprowadzi do zmiany konstytucji, wspólnota europejska nie pomoże finansowo w opanowaniu kryzysu.
Co ma w sobie złego ów zapis ? Jakie przykre konsekwencje za sobą niesie ? Otóż wytłumaczenie tego, jest dziecinnie proste. Dzięki krótkiej wstawce o ograniczeniu definicji małżeństwa, pary (tfu…) homosiowskie nie będą mogły domagać się zalegalizowania ich związku, nawet jeśli dokonały formalizacji w kraju, w którym jest to oficjalnie dozwolone. Zatem, jeśli dwóch Panów „kocha” się mocno i planują wziąć ślub, nawet jeśli im się to uda (np. sformalizują to w Holandii) nie będą uznawani za małżeństwo na Węgrzech i nie przysługiwać im będą jakiekolwiek przywileje.
Największym problemem Węgrów i samego Orbana jest fakt, iż sytuacja stawia go „między młotem, a kowadłem”. Jeśli nie zgodzi się na zmiany, jego kraj zostanie bankrutem. Jeśli zaś ugnie się pod szantażem Unii, prawicowcy uznają go za „lewakującego” czym straci znaczną część poparcia.