Tak, prawdę pisząc, to woła o pomstę do Nieba.
Żeby ludzie, po tylu latach doświadczeń z naszą piłkarską reprezentacją, dalej zajmowali się tym czy zagra Glik, Wawrzyniak czy inna niedorajda, ze o Wasilewskim przez grzeczność nie wspomnę, bo kląć w niedzielę, Dniu Pańskim, nie przystoi. Rację miał @Gzew, kiedy w jednym z komentarzy do któregoś z moich tekstów napisał, żeby się pajacami nie zajmować tylko zacząć jego ROW Rybnik oglądać, bo się na pewno zdrowszym będzie. Zasadniczo się z nim zgadzam. Tym bardziej że, bez względu na osiągnięty wynik, ROW mnie nigdy do płaczu nie skłoni. A Wasilewski i spółka do płaczu może nie, ale do szewskiej pasji kilka razy mnie już doprowadzili.
Tym łatwiej pisać mi o czym innym niż rodzima piłka. Szczególnie, że październik w pełni. Oznacza to nic innego niż to, że jeszcze głupie półtora miesiąca i rozpocznie się rywalizacja w dyscyplinie, w której nie jesteśmy jedynym krajem na świecie, któremu bramkę strzela San Marino i w której nie zajmujemy siedemdziesiątej, jak dobrze idzie, pozycji w światowych rankingach.
W minionym tygodniu nastąpił w skokach, co roku z równym utęsknieniem przeze mnie oczekiwany, koniec sezonu letniego. I teraz skoczkowie mogą się wreszcie zająć tym, co jest w tym sporcie istotne. Sezonem zimowym i przygotowaniami do niego. Tak Bogiem a prawdą to ci mądrzy to już robią od maja, traktując letnie starty jako nic innego tylko rozgrzewkę przed zimą. Ci mądrzy inaczej traktują sezon letni jako cel sam w sobie, co będzie, najprawdopodobniej, skutkowało ich bardzo kiepską postawą między listopadem i marcem.
Nasi reprezentanci wydają się być, o czym już zresztą kiedyś pisałem, w optymalnej formie. Na tyle słabej, żeby nie posądzać ich, wzorem lat poprzednich, o chęć zawojowania Pucharu Letniego i późniejszego robienia za ogony narciarskiego peletonu (oprócz sezonu poprzedniego i Stocha jako takiego), i na tyle dobrej, żeby nie obawiać, że nie zdążą z formą na zimę. Oddają dobre lub nawet bardzo dobre pojedyncze skoki, ale przeplatają je byle jakimi. Mowa o naszych najlepszych skoczkach, na których chcemy oprzeć ekipę na igrzyska w Soczi. Zawodnicy zaś szerokiej kadry, niektórzy, mają prawo do bardzo wysokiej formy, w której się aktualnie znajdują. Ta wysoka forma spowodowała ich wysokie miejsca w letnich konkursach. Skutkuje to zwiększonym limitem zawodników w pierwszym okresie sezonu zimowego, który jest bardzo ważny w przygotowaniach do Soczi. Oni najprawdopodobniej tej formy nie utrzymają, ale dzięki ich postawie będą mogli startować ich koledzy, których obecna forma jest daleka od ideału. Tak to bywa. Robią więc za Murzynów, ale takie są koszta, niestety. Wątpię, żeby Jan Ziobro i Krzysztof Biegun, bo to oni spisywali się doskonale w lecie, byli w stanie zakwalifikować się do grona olimpijczyków. Ale poprzez swoje świetne letnie skakanie wywalczyli nam w Pucharze Świata dwa dodatkowe miejsca i myślę, że przez to nasza reprezentacja będzie miała znacznie lepsze wejście w sezon zimowy a co za tym idzie znacznie lepszy cały sezon w ogóle. Ze szczególnym uwzględnieniem igrzysk olimpijskich.
Jeszcze nigdy, nawet za czasów Małysza, nasza kadra nie była tak silna jako zespół. O przyczynach tego stanu rzeczy parę razy tu, i nie tylko, pisałem. Nie chcę się powtarzać. Ale podkreślę raz jeszcze. To jest EFEKT MAŁYSZOMANII. Widoczny, paradoksalnie, dopiero w kilka lat po zakończeniu kariery przez wielkiego mistrza. Już teraz widoczny a, mam nadzieję, w lutym, podczas najważniejszych zawodów czterolecia, skonsumowany.
Mamy w skokach w tej chwili ogromny potencjał. Na tyle potężny, że trzeba będzie nie lada pajaca na trenerskim stolcu, żeby go nie wykorzystać. Ja tam Kruczka nie lubię i niespecjalnie szanuję, ale myślę że, w obecnym stanie, sile i możliwościach naszych skoków, jest on w stanie poprowadzić chłopaków tak, by moje, kibicowskie, żądania zaspokoić. A są te żądania duże. Duże, ale nie przesadzone. Uważam, że w sam raz na miarę siły polskich skoczków. Plan minimum – dwa medale w Soczi i końcowe podium Pucharu Świata. Wszystko co lepiej to, oczywiście, na plus.
Dodam może na koniec, że znacznie lepiej by się te zimowe zwycięstwa oglądało w przeświadczeniu, że jednak jedziemy do Rio. Tym bardziej, że nasi przeciwnicy są naprawdę do ogrania. Tyle, że niekoniecznie przez Polaków.
…
Ja to jednak jestem naiwniak. Jak to mówił Papież? „Ducha nie gaśmy”.
Inne tematy w dziale Rozmaitości