Tuż przed sezonem nasz, świetny ongiś, skoczek obecnie zajmujący się, z takim sobie skutkiem, trenowaniem innych, Piotr Fijas, był uprzejmy uznać, że w najwyższej formie z wszystkich skoczków, których widział przed startem narciarskiego cyrku (a widział prawie wszystkich czołowych zawodników świata), jest Piotr Żyła.
Piotr Żyła skacze jak skacze. jest niewątpliwie mocny, ale do najlepszych, szczególnie mentalnie, jednak mu brakuje. Ile brakuje, pokazała wczorajsza druga seria. Miejmy nadzieję, że ta nauka nie pójdzie w las.
Ze Stochem jest zupełnie inaczej. Widać, że jest duzo mocniejszy psychicznie niż w poprzednich sezonach. Nawet niż w zeszłym roku, kiedy przecież został mistrzem świata. Do tej pory niewiele mu w tym sezonie wychodziło. Mimo to zachowywał pełen spokój, nie panikował nawet po rzeczywiście kiepskich pierwszych skokach w obu konkursach w Lillehammer. Widać było pewność siebie oraz przekonanie, że wie czego chce i dokąd zmierza. Cały czas mówił o dobrze przepracowanym sezonie przygotowawczym i efektach, które wcześniej czy później, się pojawią.
No i się pojawiły. Bardzo wcześnie, bo już w Neustadt. Sobotnia porażka z Morgensternem była, na poły, wynikiem nieco gorszych (od przeciętnych) warunków w jakich skakał Polak i nieco lepszych (od przeciętnych) warunków, w jakich startował Austriak. W niedzielę już chyba nikt nie miał wątpliwości. Stoch skakał koncertowo, żeby nie napisać idealnie. Nie wiem czy można to porównać z czymkolwiek w historii. Może ze zwycięstwami Małysza na małych skoczniach podczas mistrzostw świata w Predazzo i w Sapporo. Wielka forma to mało. Perfekcja w każdym calu, niespotykany nigdzie indziej luz i swoboda, jaką ma się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy się wie, ze jest się w wyjątkowej dyspozycji.
Zaczynam się bać o jedno. Czy ta dyspozycja nie przyszła cokolwiek za wcześnie. Mam nadzieję, że nie. Małysz, w słynnym już roku 2001, potrafił się w takowej utrzymać przez cały okrągły rok, a przecież do roku kalendarzowego należą części dwóch różnych sezonów przedzielonych latem. W dodatku, jakich by nie mieć wątpliwości co do umiejętności trenerskich Kruczka, to na pewno nie jest on trenerem gorszym niż ówczesny trener Małysza. A Stoch jest z kolei, w tej chwili, znacznie bardziej doświadczony niż był wówczas Adam.
Oczywiście są rywale. I to bardzo dużo rywali. Bardzo silni, idący ławą Niemcy. Mający w swoich szeregach wyjątkowo mocnego Freunda (jak można się tak nazywać będąc Niemcem?) i mogącego wygrać każde zawody Freitaga. Są niezwykle groźni w tym roku Samuraje. I to aż trzech. Wszyscy trzej stali już zresztą w tym sezonie na konkursowym podium. Jest, jak zawsze, mający niewyobrażalny potencjał Schlierenzauer. Do wczoraj był, moim zdaniem najgroźniejszy z nich wszystkich w kontekście T4S i olimpiady, Morgenstern. Nie wiem jak w najbliższych dniach, ale w perspektywie najważniejszej imprezy w sezonie ta przerwa, która niewątpliwie go teraz czeka, bardziej mu pomoże niż zaszkodzi. No i jest nieobliczalny, wyposażony pewnie (jak to przed igrzyskami) w sprzętowe nowinki , Ammann. Znów ma na wszystkich jakiegoś haka, bo to nienormalne żeby, ni z gruszki ni z pietruszki, skakał od bijącego wszystkich innych o dwa-trzy metry Stocha, drugie dwa-trzy metry dalej. Bez jakiegokolwiek stylu, co prawda, ale zawsze. Powtórzę. Nie ma się co dziwić. Zbliża się olimpiada i Szwajcarzy znów przygotowali jakiś fajerwerk. Co ciekawe, na razie nikt go nie zdołał wyczaić. Przynajmniej o tym nie słychać. Ale, że Ammann znów coś wykombinował, to stawiam dolce przeciw orzechom.
Wracając do samego Kamila. Uważam, że w tej dyspozycji, w równych warunkach, polak wygra 7 na 10 zawodów PŚ. Co w ogóle i w żaden sposób nie przekłada się na lutowe wyniki na skoczniach w Rosji. Raz, że większość rywali ma ten handicap, że w Soczi już skakało. Stoch, na skutek fatalnego startu do poprzedniego sezonu, miast skakać w Rosji, musiał leczyć w tym czasie kaca na treningach w Ramsau. To może mieć znaczenie, choć nie musi. Dwa, że do lutego wiele się w tym całym cyrku może zmienić. Jakaś głupia kontuzja, tfu, albo infekcja krótko przed igrzyskami, drugie tfu, i po sprawie. Trzy, że istnieje coś takiego jak zespolone siły Hofera z Teperem. Ci dwaj, kiedy tylko można, dbają o to by Polacy, a Stoch w szczególności, nie skakali w zbyt komfortowych warunkach. Kiedyś kością w gardle stał im Adam, no ale jak się nie ma co się lubi…
Nie ma więc co wybiegać aż tak wprzód. Trzeba się skupić na tu i teraz. Czyli na Engelbergu. I tu jestem bardziej skłonny do przewidywań. Napiszę tak. Będę zdziwiony jeśli to nie Stoch wyjedzie ze Szwajcarii z największym ze wszystkich łupem. Również wtedy, kiedy przegra tylko i wyłącznie z będącym na swoich śmieciach i uwielbiającym tę skocznie Ammannem. Bo w końcu, odpowiadam sam sobie na tytułowe pytanie, ale trudno, to znów Polak jest w tym momencie najmocniejszy na świecie. Nie Małysz, a jednak. Jeszcze rok temu nie do pomyślenia.
Inne tematy w dziale Rozmaitości