Martynka Martynka
8310
BLOG

"OBRAŻENIA ZALEŻĄ OD RODZAJU BRONI"-O BOMBIE WOLUMETRYCZNEJ SŁÓW

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 146

Zakończyłam lekturę wywiadu z Wasilijem Wasilenką , zamieszczonego na łamach Naszego Dziennika. Wasilenko był pilotem wojskowym, instruktorem kosmonautą, a przede wszystkim pracował  od 1972 roku  w Instytucie Górniczym w Moskwie przy tworzeniu nowoczesnych rodzajów broni tzw. paliwowo-powietrznej, zwanej termo baryczną lub wolumetryczną. Bohater wywiadu opowiada szczegółowo o tym, jak ta nowoczesna broń była tworzona, jak wyglądały testy i przede wszystkim jak  nowa broń działała w praktyce, do jakich zadań była przewidziana. Pozwolę sobie zacytować obszerniejsze fragmenty wywiadu, które prowokują na nowo do zadawania pytań w kontekście katastrofy 10 kwietnia 2010.

„Jak tego typu broń działa? 

Mogę o tym mówić tylko dlatego, że akta mojego działu odtajniono w 1992 roku i dziś są jawne, dostępne za zezwoleniem również naukowcom cywilnym. Tak więc są różne technologie uzyskania tego samego efektu. My stosowaliśmy rozpylenie w powietrzu i zapalenie chmury paliwa płynnego lub stałego, jeden ładunek może eksplodować i rozpylić chmurę materiału wybuchowego, a drugi zainicjować jego eksplozję, krótko mówiąc: zapalić. Metod jest setki, a efekt jest jeden - chodzi o to, aby uzyskać ekstremalnie małe ciśnienie i ekstremalnie wysoką temperaturę. Na przykład, gdy oddamy strzał do samochodu, dosłownie złoży się on - blachy i szyby zapadną się do środka, i stanie w płomieniach. Nieraz trafiane zwykłym termobarycznym trzmielem wozy pancerne odwracały się gąsienicami do góry. Taka jest siła tego pocisku. Rosjanie dowiedli jej w Czeczenii.

 Czy taki pocisk jest w stanie zestrzelić cel w powietrzu? 

 Na naszych pociskach, tych, które mieliśmy, wykonywaliśmy próby strzelań do samolotów bezzałogowych. Wtedy tworzyliśmy pociski na podstawie gotowego rdzenia z silnikiem i silnikiem startowym, który się wypalał od razu po opuszczeniu wyrzutni, i dalej rakieta już była jednoczęściowa z głowicą i silnikiem marszowym na paliwo płynne. Pierwsze były próby strzelań testowych do samolotów La-17, dużych i szybkich, na które nasze pociski naprowadzały się komendami radiowymi. Tę technologię można wykorzystywać do zwalczania celów latających, przede wszystkim na niskiej wysokości. To jest kwestia tylko tego, jak naprowadzić rakietę, czy komendami radiowymi, jak my, czy bez naprowadzania - tylko na kierunek, czy na radar, czy na ciepło. Jeśli na radar, to należy spodziewać się uszkodzeń w przedniej i środkowej części samolotu, przy założeniu, że pocisk wybuchł, powiedzmy, 15 m nad celem, i przy tym założeniu dokonać zwykłych, wizualnych oględzin wraku. W tym wypadku niestety kompletnie bezużyteczna byłaby analiza ciał, ponieważ trudno będzie odróżnić obrażenia pochodzące od ogromnych przeciążeń, a od takich się najczęściej ginie w katastrofach, od obrażeń powstałych w wyniku działań broni wolumetrycznej. Były u nas przeprowadzone analizy na psach, tzw. kukłach, jak to roboczo nazywali w wydziale, który przeprowadzał te próby. Pies poddany działaniu broni wolumetrycznej jest z pozoru nieuszkodzony, wygląda, jakby spał, ale gdy się go dotknie, czuć, że zamiast narządów wewnętrznych ma papkę. Można by się spodziewać, że taki pies będzie miał obrażenia takie, jak po pobycie w komorze niskiego ciśnienia bliskiego próżni. A jednak obrażenia były inne, takie jak przy przeciążeniach, rzędu ponad 100 g czy nawet 500 g. 

Jaka jest celność tego typu pocisków? 

 W odległości 2 tys. m powiodła się próba trafienia w cel symulowany o prędkości około 300 km/h. Pocisk wybuchł 1,5 m nad celem symulowanym i trochę przed nim, tak że cel wykonał kilka obrotów wokół własnej osi i spadł pionowo niemalże w dół. La-17 bardzo przypomina szybowiec - to prosty, kanciasty samolot - rura, prostokątne skrzydła i statecznik. Tamtego dnia było wiele innych strzelań, nie tylko naszych, i tysiące metrów kwadratowych poligonu wyłożono brezentem, ale cel spadł w innym miejscu, tam nie było brezentu, trudno było znaleźć wszystkie jego części. A potem orzec jasno (a to było dla nas kluczowe), które z części były zniszczone pociskiem, a które uderzeniem w teren. Nas przecież interesowała nie sprawność rakiety, lecz samej głowicy. 

Może Pan opisać miejsce zdarzenia? 

Wszędzie mnóstwo małych, zielonych porozrywanych części, bo ten samolot był właśnie zielony, po to, by na tle ziemi nie widziały go amerykańskie satelity. Szczątków było wiele. Zbierali je żołnierze z zabezpieczenia, ale to ja osobiście znalazłem statecznik, skrzydła także były w kilku dużych kawałkach. Potem dokonaliśmy modyfikacji ładunku zapalającego i zamówiliśmy nowy silnik marszowy. Nowa rakieta była testowana w strzelaniach do bardzo nowoczesnych tupolewów: Tu-141 i Tu-123, do których wcześniej nie było dostępu, ale tych prób już nie widziałem, bo przeszedłem do innego wydziału, gdzie zajmowałem się minami miotanymi, a później torpedami rakietowymi odpalanymi ze śmigłowców z wałem Kamowa, czyli śmigłowców, które nie mają z tyłu dodatkowego śmigła. Obecnie jednak, prowadząc firmę, mam nadzieję na wdrożenie ładunków termobarycznych w górnictwie i robotach rozbiórkowych. Za kilka lat cywilne zastosowanie tej technologii będzie możliwe np. jako ładunku wspierającego w robotach rozbiórkowych. Kiedy ładunki główne w filarach konstrukcji eksplodują w środku, wybucha bomba paliwowo-powietrzna i wytwarza podciśnienie. Dzięki niewielkim ładunkom budynek złoży się jak domek z kart, i to do środka. To bardzo ekonomiczna metoda. Na podobnej zasadzie działają obecnie lotnicze bomby burzące.

Jakie badania należałoby wykonać, aby wykluczyć, że 10 kwietnia doszło do zamachu terrorystycznego? 

 Należy spytać świadków, czy czuli zapach nafty i czy tylko w tej części samolotu, która była zniszczona, samoloty nie wykazują tendencji do zapalania się w wyniku tej broni, w przeciwieństwie do czołgów. Coś, co może być charakterystyczne, to niewielkie zniszczenia ciał i to, że ciała mogły być nagie, podciśnienie zrywa ubrania, ale słabo je uszkadza. Poza tym drobiazgowa analiza wraku. I mówię szczerze, że badania sekcyjne nie wykażą nic, bo lekarz przygotowany na to, że zobaczy ofiarę katastrofy, dostrzeże uszkodzenia narządów wewnętrznych charakterystyczne dla przeciążeń i nie będzie się zastanawiał, czy były tak duże, czy nie.

Przyznam, że po przeczytaniu całego wywiadu zaczęłam się zastanawiać, czy 10 kwietnia mogło dojść do użycia tego typu broni?? Jak pewnie Państwo pamiętacie pojawiały się relacje świadków, którzy mówili o dwóch wybuchach na pokładzie TU 154, słyszalne jeszcze przed upadkiem. Informacje o dwóch wybuchach pojawiły się też w relacjach polskich dziennikarzy. Druga przesłanka, mogąca świadczyć o zastosowaniu tego rodzaju broni jest stan ciał –wiele ciał zachowało się w stanie nietkniętym z zewnątrz, o czym w filmie „Mgła” mówi jeden z urzędników Kancelarii Lecha Kaczyńskiego, relacjonując w ten sposób stan ciała Katarzyny Doraczyńskiej, mówił: „Kasia wyglądała jakby spała”. Spotkałam się z tego typu relacjami od innych osób, rodzin ofiar katastrofy. Informacje o stanie niektórych ciał są zbieżne z tym, co mówi W.Wasilenko. Oczywiście nie może to przesądzać, gdyż również spora część pasażerów lotu została zmasakrowana, jednak pewne podejrzenia budzi fakt, ze strona rosyjska do dzisiaj nie przekazała protokołów sekcji zwłok, ofiary przywieziono w zalutowanych trumnach, a materiał dowodowy pozbawiony jest dokumentacji fotograficznej z sekcji, ponoć wykonanych w Moskwie. To może budzić wątpliwości, gdyż tak naprawdę nie wiemy do końca w jakim stanie były ciała, jakich obrażeń doznały, co jak mówi Wasilenko jest o tyle istotne, że w wypadku użycia broni termo barycznej, stan obrażeń wewnętrznych jest charakterystyczny.

Pojawia się też sprawa odzieży, która w sytuacji użycia broni wolumetrycznej, zostaje z ogromna siłą zdarta z ofiar. Jak pamiętamy i takie relacje się pojawiały po 10 kwietnia, o nagich ciałach ofiar katastrofy. Ciekawym wątkiem jest też sprawa specyficznego zapachu paliwa na miejscu katastrofy, a przy tym niewielki stosunkowo pożar. 10 kwietnia pożar był niewielki, świadkowie, którzy dobiegli na miejsce widzieli w zasadzie kilka palących się ognisk, a nie ogromny pożar, jaki obserwujemy po katastrofach lotniczych samolotów z dużą ilością paliwa (Tupolew dolatując do Smoleńska miał w zbiornikach ok. 14-15 ton paliwa).

Nieznośny zapach paliwa doskwierał także osobom otwierającym skrzynie z dokumentami  znalezionymi na miejscu katastrofy, a przesłanymi przez MAK. Zapach, po kilku miesiącach, był jeszcze na tyle silny, ze eksperci musieli przerywać pracę, by zaczerpnąć świeżego powietrza. I na koniec - w przypadku katastrof o tak dużych jak w Smoleńsku zniszczeniach, większość dokumentów papierowych po prostu płonie, tymczasem z Tupolewa ocalała całkiem spora ilość dokumentów. Z filmu Mgła dowiadujemy się choćby o znalezionym, nietkniętym portfelu W. Stasiaka.

Nie wiem, co o tym myśleć, ale za dużo rzeczy mi nie pasuje do siebie, jak choćby tajemniczy IŁ-76, kołujący nad lotniskiem tuż przed przylotem polskiej delegacji i dokonujący tajemniczego „zrzutu”, co zarejestrowały czarne skrzynki TU 154. Nikt do dnia dziejszego nie wyjaśnił dokładnie roli tego samolotu.  Jakby nie spojrzeć na wydarzenia 10 kwietnia, to jednak  spora ilość faktów przemawia za wersją , że katastrofa smoleńska nie była zwykłą katastrofą lotniczą, że była „wspomagana”. Zachowanie strony rosyjskiej –unieważnianie zeznań, zacinające się taśmy, zacieranie śladów, niszczenie wraku – nie przekonuje, że tragedia smoleńska była jedna z wielu katastrof lotniczych.

 

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110108&typ=sw&id=sw05.txt

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (146)

Inne tematy w dziale Polityka