Martynka Martynka
3375
BLOG

"OZNAKI ŻYCIA"

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 9
 
Z pierwszych godzin tamtego tragicznego kwietniowego poranka większość z nas zapamiętała przede wszystkim niezliczoną liczbę kłamstw, które niemal od pierwszych minut kolportowano poprzez media z niezwykłą siłą i precyzją. Dezinformacja ruszyła pełną parą, a zaczęło się od fałszywej godziny katastrofy, której echa pobrzmiewają jeszcze do dzisiaj,  choćby w wydanej ostatnio decyzji prokuratury, umarzającej śledztwo w sprawie zaniedbań przy organizacji wizyty w Katyniu, gdzie na stronie trzeciej napisano o wypadku, do którego doszło „około godziny 9 czasu polskiego”. Następnie wciskano do głów słowa o czterech podejściach, o niesubordynacji pilotów oraz braku znajomości języka rosyjskiego wśród załogi TU 154 M. Pojawiła się też informacja, która zelektryzowała wszystkich, zarówno tych przed ekranami telewizorów, jak i rodziny ofiar, mianowicie o trzech rannych osobach odwiezionych na sygnale do lokalnego szpitala. Przyznam, że wówczas uchwyciłam się tej informacji z nadzieją i wiarą, podobnie jak wielu z nas, licząc, ze jakiejś rodzinie los oszczędzi bólu i łez, a my będziemy mieli wiarygodnego świadka tej tragedii.  Niestety, chwilę później zdementowano tę informację ogłaszając z całkowitą pewnością, bez jakichkolwiek oględzin na miejscu przez osoby do tego uprawnione, że wszyscy zginęli. 
Najwcześniej tę hiobową wieść otrzymał brat zabitego Prezydenta z ust szefa MSZ, który dzięki swoim informatorom, do dzisiaj nam nieznanym,  wiedział już kilka minut po godzinie 9 – tej, że nikt nie przeżył, a za katastrofę winę ponoszą polscy piloci. Kolejne dwa lata pokazały nie tylko grozę tych pierwszych minut, niezliczoną ilość bezczelnych łgarstw, ale przede wszystkim niespotykany wśród istot posiadających uczucia wyższe, cynizm i draństwo w obliczu śmierci ze strony ludzi obozu władzy.
 
Dzisiaj po raz kolejny wraca sprawa trzech osób, które miały przeżyć katastrofę, a to za sprawą zeznań złożonych przez Tomasza Turowskiego. Jak doniosła niezalezna.pl  szef Wydziału Politycznego ambasady RP w Moskwie zeznał w prokuraturze, że:
 
"Jeden z funkcjonariuszy Federalnej Służby Bezpieczeństwa, wychodząc z terenu katastrofy, powiedział mi, że trzy osoby dawały >żyzniennyje riefleksy<”
 
I dodał:
 
„Zobaczyliśmy przewrócone do góry podwozie wraz z kołami samolotu prezydenckiego, wokół tliło się paliwo lotnicze, które straż pożarna zaczęła gasić. Części samolotu były rozrzucone na przestrzeni  całego podmokłego terenu. Ja i wspomniane pracownice byliśmy jednymi  z pierwszych osób  na miejscu katastrofy. (...) Na miejscu katastrofy widziałem porozrzucane papiery i z oddali szczątki ludzkie leżące w błocie".
 
Turowski powiedział też, że był na miejscu katastrofy około 5 minut po zdarzeniu, co w sposób oczywisty kłóci się z danymi dotyczącymi przyjazdu karetek i straży pożarnej na Siewierny. Jeśli był zaledwie kilka minut po katastrofie, to musiało to mieć miejsce jeszcze przed  przyjazdem straży pożarnej, która według zapisów zawartych w raporcie MAK pojawiła się dopiero po 14 minutach, w liczbie jednego wozu, zaś karetka pogotowia (sztuk: 1) przyjechała po 17 minutach. Polscy eksperci w sporządzonych w grudniu 2010 roku „Uwagach RP do raportu MAK” napisali:
 
„Strona polska wskazuje, ze pierwszy zespół ratownictwa medycznego przybył na miejsce wypadku o godz. 6.58 UTC tj. dopiero 17 minut po zaistnieniu wypadku, a 7 zespołów pogotowia ratunkowego przyjechało na miejsce wypadku o godz. 7.10 UTC tj. dopiero 29 minut po zaistnieniu wypadku pomimo, że lotnisko Smoleńsk Północny jest położone w obrębie miasta Smoleńsk”. (str.60)
 
A zatem Turowski mógł przybyć na miejsce najwcześniej po 14 minutach od upadku samolotu, wraz ze strażą pożarną lub tuż po jej pojawieniu się. Istnieje jeszcze inna możliwość: Turowski widział tych samych przebierańców, których filmował Wiśniewski. Co ciekawe,  już wówczas spotkał funkcjonariusza, mającego wiedzę o 3 osobach, które dawały oznaki życia, tyle, że spotkany funkcjonariusz miał być z FSB. Czy jednak nie pochodził  z jednostek antyterrorystycznych  FSB utworzonych w 1998 roku,  których wyszkolenie w niczym nie ustępuje Specnazowi ? To by wyjaśniało jego obecność na miejscu, jak i umiejętność fachowej oceny sytuacji pod kątem przeżycia któregokolwiek z rozbitków. Mógł też nieść „pomoc”, ale nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, bo przecież sceny z filmu 1’24 nadal są zagadką.
 
Powstaje też inne pytanie: jeżeli Turowski był po kilkunastu minutach od zdarzenia, a ofiary dawały oznaki życia lub też były w agonii, może to świadczyć o jednym: część osób przeżyła upadek, ale zmarła z powodu nieudzielenia pomocy. A wiadomo, że tej pomocy im nie udzielono nawet po przybyciu tej jednej karetki, gdyż panowie ze służb ogłosili, że nie ma kogo ratować. Wobec takiego dictum nawet pielęgniarki bezradnie rozłożyły ręce i  tylko pokręciły się wokół karetki, robiąc za tło.  Dowodem na to, że rozbitków nikt  nawet nie próbował badać na okoliczność przeżycia, są zeznania oficera BOR:
 
„Wiele ciał leży twarzą w błocie, a zdjęcia, które oglądałem, były wykonane zaraz po katastrofie. Wyraźnie widać po nich, że nikt tym osobom nie udzielił pierwszej pomocy, tym samym nie sprawdził, czy ktoś przeżył. A osoby ze zdjęć wykonanych między godziną 11.30 a 14.52 nie zmieniają swojej pozycji. Zastanowiło mnie szczególnie jedno zdjęcie, które znalazło się w Internecie. Jest na nim osoba z nogą, w której utkwił przedmiot przypominający rurkę. Jest cała pokryta wysuszonym błotem, natomiast część nad prętem jest zaczerniona. Wydaje mi się, że rurka przebiła tętnicę udową. W tej kwestii powinien się wypowiedzieć ekspert, bo jeśli według założeń MAK ta osoba zginęła natychmiast, to w jaki sposób krew znalazła się dużo wyżej niż miejsce urazu?”.
 
Czy ktoś mógł przeżyć? Czy informacja podana przez oficera FSB/Specnazu T. Turowskiemu mogła zawierać choć cień prawdy?
 
Jak najbardziej, na co wskazują przytoczone we wspomnianych wyżej „Uwagach…”  statystyki z podręcznika Służb Lotniskowych ICAO, z których wynika, iż w wypadku samolotu ze 100 osobami na pokładzie może zostać poszkodowanych 75 osób,w tym 15 z bardzo ciężkimi obrażeniami wymagającymi natychmiastowej pomocy i transportu do szpitala, 23 z obrażeniami średnio-ciężkimi nie zagrażającymi życiu, ale wymagające transportu oraz 37 z lżejszymi obrażeniami.
 
Podobnego zdania jest również światowej sławy patolog profesor Michael Baden, który gościł w Polsce na zaproszenie Zespołu Parlamentarnego i rodzin ofiar tragedii smoleńskiej. Stwierdził on, że w tym wypadku przynajmniej część osób powinna przeżyć, na. co wskazuje fakt, ze obrażenia ofiar bardzo się różniły:  jedne ciała były niemal nieuszkodzone, natomiast inne okaleczone  w wysokim stopniu. Także doktor inżynier Grzegorz Szuladziński, ekspert ZP, w swoim raporcie napisał:
 
„Ogólnie dostępne statystyki wykazują,  że w większości wypadków część pasażerów uchodzi z  życiem. Pewne podobieństwo do katastrofy smoleńskiej nosiło rozbicie samolotu Airbus A320 w r. 1988, w czasie pokazu lotniczego. Na skutek zbiegu kilku pomyłek w ustawieniu urządzeń kontrolnych, samolot stracił moc silników i był zmuszony do lądowania w lesie. Kosząc drzewa wylądował, ale pod koniec nastąpił
wybuch paliwa i wielki pożar. Statek uległ dość dokładnemu wypaleniu. Na pokładzie było 136 osób, ale zginęły tylko trzy”.
 
Jaka zatem jest prawda o wydarzeniach tamtego koszmarnego dnia? Jaka była prawdziwa rola T. Turowskiego? Jaką rolę pełnili strażacy-przebierańcy? Wreszcie, jakie zadania mieli oficerowie sił specjalnych, operujący na miejscu katastrofy jeszcze przed przyjazdem straży i karetek? Czy zdołamy się kiedykolwiek dowiedzieć, jak i kiedy oni zginęli? Czy  może pesymizm córki śp. Zbigniewa Wassermanna, wyrażony w słowach: "Nigdy się prawdopodobnie nie dowiecie czy oni przeżyli tę katastrofę i ile minut lub godzin żyli po tej katastrofie i czy w związku z tym była im udzielana jakakolwiek pomoc" sprawdzi się?
 
 
 
 
 
 
 

  

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka