Jan Herman Jan Herman
306
BLOG

Zabajkale

Jan Herman Jan Herman Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

Jest taka pieśń, którą harcerze i studenci zawodzą podczas gitarowych albo piwnych spędów, zaś najlepiej z Polaków wykonywał ją Niemen (tłum: JH):
 
Przez dzikie stepy Zabajkala
Gdzie w górach rozsiane jest złoto
Swój los przeklinając włóczęga
Z tobołem się taszczy piechotą
(czasem znamy tę pieśń jako „włóczęga”, czasem – z rosyjska – jako „bradiaga”)
 
Właśnie te dzikie stepy pokonuję współczesnym wielbłądem wielogarbnym, czyli autobusem. Szosa pozostawia wiele do życzenia, nie stanowi równej wstęgi, po prostu ktoś nachlapał asfaltu na szeroką groblę.
Wokół – setki kilometrów w każdą stronę – jasno-bure (zgniło-żółte) czubki niewysokich gór. Późno-kwietniowe słońce wydobywa z nich cienie, które sprawiają wrażenie, że góry są dwukolorowe. Krajobraz jakby z księżyca: co prawda, jest już prawie maj i temperatury w dzień krążą w okolicach 20 stopni – ale noce są jeszcze wystarczająco chłodne, by w zakamarkach zachowały się jeszcze łachy śniegu, a pojawiające się jeziora pokryte były niemal w całości białą skorupą lodu.
Buriacja – to ta część Mongolii, która leży w granicach państwa rosyjskiego. Tutejsze stepy od mongolskich różnią się tym, że są nieco (naprawdę: nieco) zieleńsze o tej porze, w dodatku od czasu do czasu napotykamy niewielkie, pojedyncze drzewa iglaste.
Tłumaczą mi, że zgniło-żółta szarość krajobrazu o tej porze wynika z niedostatku deszczów. Temperatura pozwala roślinom na wiosenną aktywność, ale brak wilgoci hamuje te zapędy. Dlatego z traw wystają pojedyncze drzewa, jak ze strasznego snu: wydają się suche i obumarłe, ale pierwszy poważny deszcz spowoduje, że wszystko – tak jak na pustyni – w kilka godzin się zazieleni.
Domostwa Buriatów też różnią się od mongolskich „wsi”. O ile w Mongolii widać z daleka pojedyncze, najwyżej kilka jurt i stosunkowo duże stada owiec czy bydła, a nawet wielbłądów – o tyle w Buriacji obserwujemy zagrody z wysokich drewnianych płotów (w Mongolii to rzadkość, że względu na deficyt drewna), wewnątrz których stoi jurta, ale częściej drewniany dom, o niezbyt wymyślnej konstrukcji. Ba, zdarzają się całe wsie pobudowane w ten sposób, że wzdłuż szutrowych „ulic” (właściwie szerokich przejść) stoją płoty nierówno wykończone od góry, jakby domowe twierdze, a wewnątrz tych zagród stoją domostwa, pozamykane są w boksach mikro-stada. 
A do tego taka konstrukcja nie przekreśla gościnności i zdolności do bratania się, co już pozostanie specjalnością pan-mongolską.
Ah, jest jeszcze jedna różnica. Mongolski step – to coś, co na własny użytek nazywam „patelnią”. Wyobraźmy sobie po kilka kilometrów w każdą stronę dość równego, płaskiego terenu, a wokół – niewysokie wzgórki, zakreślające granice takiego stepu. Po przekroczeniu takich wzgórków – konno albo jeepem, zależy na co kogo stać – mamy widok na kolejną „patelnię”. O tej porze roku – co podkreślam któryś już raz – burą, zasuszoną.
A w Buriacji mamy teren pofałdowany, jak w polskim Podkarpaciu, równych, poziomych przestrzeni jest niewiele, pasące się zwierzęta (tu już wielbłądów raczej niewiele) muszą uprawiać nieustanną wspinaczkę w poszukiwaniu witamin i karmy.
Niesamowicie przykre wrażenie zrobiła na mnie połamana brzezina. Brzoza jest moim ulubionym drzewem, mam do niej słabość niemal erotyczną. A tu widzę „zagajnik” brzozowy, coś około hektara, powalony w połowie przez wiatr. Drzewa tu słabe, klimat brzozom nie służy, są one nieco pokurczone, powyginane, miąższ w środku niezbyt elastyczny. Smutno patrzą biało-czyste, ocalałe siostry na te, które nie oparły się przeciwnościom losu. Ale nadal pozostają wszystkie w gromadzie, zanim ktoś nie pozyska drewna. Nie, nie do kominków, sauna też jest tu nieznana. Tu przede wszystkim używa się drewna w paleniskach, bo argał nie jest tak obfity jak w Mongolii, gdzie stada są wielkie.
Kiedyś, kiedy naprawdę się zestarzeję, znajdę czas na to, by jak ten smutno-balladowy „bradiaga” przejść Zabajkale wzdłuż i wszerz, po „nieużywanych” przez Buriatów szczytach wzgórków, by napatrzeć się na tę piękną i gościnną, choć na pierwszy rzut oka surową ziemię Buriatów.
Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości